29. Nikt nie widzi rzeczy we mnie, które widzisz ty

719 93 159
                                    

[Losing a Friend - Jacob Whitesides]
[Nowy Jork, obecnie]

Rodzicielstwo to bajka! – powiedział nikt nigdy.

Ja naprawdę kocham być ojcem, uwielbiam June i gdyby nie ona, nie miałbym najprawdopodobniej do kogo buzi otworzyć podczas samotnych, letnich wieczorów, co nie zmienia jednak faktu, że aby zabawić prawie jedenastoletnie dziecko w centrum upalnego miasta, trzeba mieć nadludzkie siły, albo worki z pieniędzmi.

Gdybym dostawał minutę życia za każde usłyszenie z ust córki: „tato, nudzę się", byłbym długowieczny, słowo.

Zacząłem doceniać bezpieczne Castine, gdzie wystarczyło otworzyć drzwi i rzucić dzieciakowi, żeby wrócił około drugiej po południu na obiad, a potem ponownie machnąć ręką, rozkazując powrót przed zachodem słońca. Poza tym tam była też rodzina, która wybitnie zainteresowała się June, no i darmowe kolonie dla dzieciaków z miasteczka, ale przede wszystkim – ten biedny, mały człowiek, nie musiał nieustanie znosić wyłącznie mojego towarzystwa.

Obawiałem się momentu, w którym June zacznie męczyć się moją osobą, bo nie dość, że mieszkaliśmy na pięćdziesięciu metrach kwadratowych, co i tak jest sporym rozmiarem, jak na brooklyńskie mieszkania, to jeszcze byłem jej jedynym możliwym wyborem opiekuna, kiedy Nina chodziła do pracy w wakacje.

Od powrotu do Nowego Jorku, który przeżyłem dość boleśnie minęły dwa tygodnie, to znaczy młoda nacieszyła się już towarzystwem jedynego dziecka sąsiadów z klatki, które czasem przebywało u nas, czasem zapraszało June do siebie, a czasem gnili wspólnie na podejrzanym placu zabaw, gdzie nadzorowałem ją albo ja, albo matka tamtego dziecka. Zdarzało mi się zabrać młodą na spacer, ale to dopiero po lekkim ochłodzeniu się, gdyż nie wysiedzielibyśmy w śmierdzącym autobusie. W parku się nudziła, potem bolały ją nogi, na koniec życzyła sobie gofra, kebaba, czy inne przydrożne dane, o jakim nie śniło się najbardziej przegłodniałym studentom na gastro. June oczywiście wybrzydzała, niczym francuski piesek, dlatego po tych dwóch tygodniach próby zapewnienia jej rozrywki, czułem jak ta „rozrywka" odkłada mi się na boczkach.

Po świętach zaplanowałem sobie letnie przebieżki po Central Parku o piątej rano, ale to było jeszcze w rzeczywistości, gdzie dzieliliśmy z Niną lokum, a dziewczynka i tak miała wylądować na dwa tygodnie w Castine, bo Liz strasznie za nią tęskniła.

Mówi się trudno, można być albo chudym, albo czyimś starym.

Chociaż z drugiej strony gorąc wytopił ze mnie wszystko, co tylko możliwe, włącznie z duszą oraz chęciami do życia.

W pierwszy weekend po powrocie, pojechaliśmy nawet na plażę, lecz widząc mewę srającą na puszkę po fasoli, leżącą na czole menela, który leżał w psich rzygach – postanowiłem obrócić się na pięcie, zabrać mechanicznie June ze sobą i wybrać miejski basen kryty.

Michael był w to o wiele lepszy ode mnie – zawsze. On potrafił wynaleźć taką rozrywkę, którą każdy uczestnik zabawy potem pamiętał latami, albo mi się wydaje, po prostu chwile spędzone z nim wspominam idealistycznie. Wiedziałem, że będzie świetnym tatą, bo należał do tego sortu ludzi, którzy mają siłę biegać za takimi szkrabami, wymyślać im zajęcie, samemu się dobrze przy tym bawiąc i jeszcze na koniec wybrać sobie najpaskudniejszą słodycz w cukierni, by zjeść ją ze smakiem. Mike kochał lato, jego lejący się z nieba żar, chodzenie praktycznie rozebranym, opalanie twarzy bez kremu z filtrem i nurkowanie nawet w najobrzydliwszym jeziorze.

Na tamtym etapie nie chciałem jeziora – chciałem ocean, najlepiej taki, który mógłby mnie pochłonąć.

Sięgnąłem dna, kiedy Kelly, czyli matka przyjaciółki June, Lauren, przywiozła ją, aby mogły spędzić nocowanie u nas wspólnie. Kobieta wielokrotnie upewniała się, czy aby na pewno nie chcę podrzucić June do nich, bo mają dom na obrzeżach miasta i rozkładany basen, ale zapewniłem jej, że sobie poradzimy i będziemy się świetnie bawić!

all too well {muke} ✓Where stories live. Discover now