15. Bratnie dusze nie umierają

775 86 69
                                    

[Placebo - Soulmates Never Dies]
[Maine, Castine, obecnie]

Ze wspomnieniami jest tak, że nieważne czy są złe, czy dobre – z czasem ulegają deformacjom. To dlatego co spotkanie rodzinne zmienia się ilość wypitych kieliszków wódki przed tym, jak tata z wujkiem przenieśli własnymi rękoma samochód, albo to czy to mama zerwała ze swoim pierwszym chłopakiem, czy on zerwał z nią.

Ludzie uwielbiają koloryzować rzeczywistość, bo w zasadzie jest ona dość szara i prosta. Kto jak kto, ale ja naprawdę potrafiłem doskonale zrozumieć chęć ubarwienia codzienności, a jeżeli miałoby to na celu jedynie rozbawienie towarzystwa przy okazji niezranienia nikogo – dlaczego ukrócać te kłamstwa?

Wszystko co robimy polega na spotkaniu się naszych przewidywań z prawdą. Popularne stwierdzenie, że złe rzeczy to również rzeczy, które się nie stały – ma swoje wyjaśnienie w biologii – w kognitywistyce. Jeśli chcielibyśmy czegoś i wierzymy w to, a potem stajemy dosłownie w takiej sytuacji, tylko idzie ona kompletnie niezgodnie z naszą imaginacją, nasz poziom dopaminy spada tak bardzo, że przez chwilę jest bliski temu, jaki jest jej poziom u ludzi z depresją.

Dlatego przez większość dojrzewania lubiłem marzyć, ale z reguły nie o sobie, tylko o postaciach z książek, albo filmów, gdyż w tej samej chwili, w której świat przedstawiony i jego perypetie zaspokajały moją głowę, przyciszając szum myśli, nie było w tym jednocześnie nic, co pozwoliłoby mi się łudzić, a potem dodatkowo cierpieć.

Czasem jednak zdarzały się chwile, w których nie mogłem się powstrzymać i snułem malutkie, niewinne koncepty na temat rzeczy, po jakie czułem, że nie mam prawa sięgnąć, bo mimo że przysparzały mi odrobiny zawodu, gdy rozmywały się na rzecz prawdziwości, te parę sekund ułudy okazywały się zbyt kuszące, by z tego zrezygnować.

Lubiłem mieć kontrolę nad tym, o czym myślałem. Właściwie do teraz tak jest, ja ogólnie rzecz biorąc czuję się kompletnie niepewnie, gdy nie mam nad tym najmniejszego panowania, dlatego mam tendencję czasem przekręcić parę faktów, albo wpaść w dygresję, gdyż budzi się we mnie potrzeba, by wprowadzić każdego słuchacza w stan takiej wiedzy, jaką sam posiadam.

Z tej także przyczyny racjonalizowałem nawet wspomnienia, próbując zmniejszyć ilość pocałunków, jakie wymieniliśmy z Michaelem, gdy zdarzało mi się je szacować, albo informując samego siebie, że on tak naprawdę nie patrzył na mnie w ten sposób, a jedynie dałem sobie w to uwierzyć, bo byłem głupi i pozwoliłem sobie na odrobinę infantylnych, beztroskich marzeń o wielkiej miłości oraz bezgranicznym oddaniu.

Większość ludzi, choćby w pracy, uważa mnie za absolutnego praktyka – racjonalistę, ale prawda jest taka, że to ja sam zdusiłem bajkopisarza w sobie, aby nie poczuć się rozczarowanym, gdy przyjdzie co do czego podczas pojedynku idei z faktem.

Czas to coś kompletnie ulotnego. Nie ma fizycznej możliwości, albo przynajmniej nie jest nam ona znana, aby go zatrzymać. Gdybym miał wybrać jedną chwilę, ze wszystkich, które przeżyłem i powtarzać ją po wieczność, wraz ze wszystkim, co wówczas czułem, byłby to moment, kiedy pierwszy raz dostałem June na ręce. Dlaczego? Z samolubnych pobudek! Bo nigdy wcześniej nie czułem, że nie muszę zasłużyć, ani zapracować na czyjąś miłość, a to dziecko tak po prostu mnie teraz kocha i potrzebuje.

Może to brzmi absurdalnie, ale tak jest.

Zostając rodzicem miałem pewność, iż władowałem się właśnie w projekt na całą wieczność, ale nie przeszkadzało mi to ani trochę, choć jednocześnie odniosłem wrażenie, że od chwili pojawienia się dziewczynki, moje poprzednie życie stało się takie... Odległe. Nie moje wręcz. Wydawało mi się, że minęły wieki, a nie skromne dziesięć, czy jedenaście lat od chwili, kiedy byłem kompletnie rozsypanym bałaganem, a jednak spotykając się z namacalnym dowodem na to, że wcale nie tak dawno byłem tym zupełnie kimś innym, odniosłem też wrażenie, że dosłownie cofnąłem się w czasie.

all too well {muke} ✓Where stories live. Discover now