Cold Heart [D.M]

By fucking_joke69

83.6K 3.6K 1.2K

Całe jej życie jest poza nią. Widzi je całe, widzi jego kształt i powolny ruch, który przyprowadził ją aż tut... More

Prolog
[2]
[3]
[4]
[5]
[6]
[7]
[8]
[9]
[10]
[11]
[12]
[13]
[14]
[15]
[16]
[17]
[18]
[20]
[21]
[22]
[23]
[24]
[25]
[26]
[27]
[28]
[29]
[30]
[31]
[32]
[33]
[34]
[35]
[36]

[19]

2.6K 165 43
By fucking_joke69

Odetchnęłam głęboko po czym nacisnęłam mocno klamkę. Drzwi ustąpiły, ale ja nadal stałam, obawiając się zrobić krok naprzód. Nie jestem już pewna czy to co robię jest słuszne. Ostatnimi czasy nic co robię nie wydaje się już słuszne, jedyne co to pogarszam sytuacje. Moje pojawienie się zaburzyło cały rytm w jaki wpadł Londyn i jego okolice. Czuli się już bezpieczni, gdy wszelkie zło zostało schwytane albo martwe. Kim ja właściwie jestem by decydować o czyimś losie? Nawet portretem własnej matki, która nie żyje. Jak mam zniszczyć jedyną cząstkę, która pozostała mi po wydaje się najbliższej osobie w życiu, jaką powinien być rodzic. Może nie była idealna. Była mniej niż dobra. Ale była moją jedyną rodziną. Prócz tego marnego kawałka materiału, nie mam nic.

Boże, jak ja nienawidzę swojej rodziny, tych ludzi, których sobie nie wybierałam do pokochania, a i tak kocham.

— Jesteś pewna? — rozbrzmiał głos za moimi plecami.

Czy jestem pewna? Niczego nie można być do końca pewnym. W życiu jedyną pewną rzeczą jest śmierć. Nic więcej. Nie można w nią wątpić, bo nic na świecie nie jest równie przewidywalne jak ona. Nikt nie jest w stanie jej ominąć, wyrwać się z jej szponów. Od narodzin wiemy, że umrzemy i bardzo dobrze. Potrzebujemy stabilnej wiedzy w niestabilnych czasach. Wydaje mi się, że niektórzy wciąż żyją tylko dlatego, iż wiedzą, że prędzej czy później śmierć ich dosięgnie, tylko to trzyma ich przy tym życiu.

— Co jest ważniejsze? Sentymenty czy stabilność psychiczna?

Nie musiałam podpowiadać, pokiwał głową, wiedząc jaka decyzja właśnie zapadła. Nie potrzebowaliśmy słów. Nawet rozłąka, nie rozłączyła naszej nici. Oboje poszliśmy dalej. On żyje swoim życiem, a ja żyję życiem, jakiego nauczyłam się przy nim. Tylko, że bez niego. Kiedy po kolejnym roku jego nieobecności usłyszałam jego głos przysięgam, że zawalił mi się pod moimi nogami grunt. Myślę, że w zapomnieniu nie chodzi o ilość minionych dni, czy nawet lat. Czasem tak już jest, że kogoś nie ma, i nie ma, a ty uporczywie wierzysz w to, że przyjdzie. I ta wiara zostaje już z Tobą do końca, nawet, jeśli przestaniesz czuć coś do osoby, z którą coś Cię kiedyś łączyło, nigdy nie zapomnisz o tym wszystkim, co razem przeżyliście.

Położył mi dłoń na ramieniu, ściskając je nieco próbując dodać mi otuchy. Kiwnęłam głową i pchnęłam w końcu drzwi. Od mojego ostatniego przyjścia niewiele się tu zmieniło, może przybyło nieco więcej kurzu, ale nic poza tym.

— Proszę, proszę. — ktoś zacmokał w rogu pokoju. — Moja wyrodna córka z panem Malfoy'em.

Nasz wzrok odrazu skierował się w kierunku skąd dochodził głos. Matka wyglądała cały czas tak samo, z ust nie schodził ironiczny uśmieszek, a w oczach nadal błyszczały złośliwe ogniki. Ten kto wyczarował ten obraz był zdecydowanie jednym z najlepszych artystów i pewnie namalowanie go kosztowało matkę fortunę. W sumie ona oddałaby ostatniego knuta byleby tylko zatruwać innym życie nawet po śmierci.

— A ja się zastanawiałam dlaczego tak bardzo chciałaś zostać w Malfoy Manor. Wszystko jasne. — pokiwała głową. — Wydoroślałeś. Jak tam ojciec? Dalej załamany, że wychował cię dobrego człowieka? 

— Mamy bardzo dobry kontakt, bez obaw. — rzekł pewnie.

— Ah tak? Jest pewnie bardzo szczęśliwy, że utrzymujesz kontakt z Jeanine, prawda? — mężczyzna nie odezwał się. — Tak myślałam. A ty co? — zwróciła się do mnie. — Znowu przyszłaś mnie denerwować?

— Tą swoją gierką nijak nie poprawiasz swojej sytuacji. — powiedziałam.

— Mojej sytuacji? Nic mi nie zrobisz, nie usuniesz mnie tak jak to zrobiłaś z... nim.

— Wręcz przeciwnie, tym razem słuch o tobie zaginie na zawsze.

— Nie możesz... — mruknęła, widząc jak po moim ramieniu spływa smuga światła. Wiedziała, co chce zrobić. — NIE MOŻESZ ZNISZCZYĆ OBRAZU!

— Oczywiście, że mogę.

— Nie możesz. Masz tylko mnie Jeanine! Nikogo więcej. Gdy mnie zniszczysz, zostaniesz sama, rozumiesz? SAMA!

— Będzie miała mnie.

Odwróciłam się i zauważyłam, że wpatruje się uporczywie w obraz pewnym spojrzeniem. Nawet się nie zawahał przed powiedzeniem tego.

— Żegnaj.

— NIE! Poczekaj, nie musisz tego robić. Jeanine, przestań. Masz przestać rozumiesz! TO JA MU KAZAŁAM! — krzyknęła, gdy mój palec był milimetry od obrazu. Moja ręka zawisła w powietrzu i wpatrywałam się w nią z niedowierzaniem. — To ja kazałam mu to wszystko robić. Ja podsunęłam ten pomysł. Ja pilnowałam by się nie wycofał.

— C-co?

— To co słyszysz idiotko! — warknęła. — Ja to wymyśliłam. On myślał, że robi wszystko co dla ciebie najlepsze, miał nadzieje, że kiedyś to zrozumiesz. Ale ty nie rozumiałaś. Miałaś cierpieć! Miałaś cierpieć przez osobę, którą kochałaś. Miałaś zostać zniszczona i go nienawidzić za to. Nie mogłam pozwolić byście byli blisko. To ja miałam być jego największą miłością. JA! NIE TY! Przyrzekam ci, że gdybym żyła, zabiłabym cię tu i teraz, tak jak ty to zrobiłaś jemu. Bez niego straciłaś wartość. Jesteś dziwolągiem. Potworem. Eksperymentem. JESTEŚ NIKIM!

Poczułam powiew i zarejestrowałam tylko przedarcie przez Malfoy'a obrazu. Nic więcej. Stałam i wpatrywałam się w podarty materiał. Odnosiłam wrażenie jakbym cała była jednym wielkim chaosem. Bałam się, że stracę panowanie nad sobą. Starałam się myśleć o czymkolwiek, o czymś zupełnie obojętnym, byle nie o tym co mnie dotknęło, ale zupełnie mi się to nie udawało.

Nurtujące mnie uczucie to nie jakiś realistyczny strach, lecz pewien chorobliwy niepokój. Matka już mi w niczym nie zagraża - w rzeczywistości nie zagraża mi nikt i nikt nie może mi zaszkodzić. Niemniej odczuwam przerażenie i przerażenie to toruje sobie drogę w dalszym życiu. Jest to pragnienie, aby mieć matkę opiekunkę, lecz gdy matka, zamiast pomóc, patrzy na mnie złośliwie, nawiedza mnie paniczny strach. To właśnie ta nurtująca tęsknota za miłością i opieką matki każe mi się obawiać tej kobiety. Gdybym zupełnie nie odczuwała braku matki, wcale bym się jej nie lękała. Ale ważniejsze niż te tęsknoty za matczyną miłością i opieką są inne pragnienia bez których obawa przed matką straciłaby rację dalszego istnienia: żądza zemsty, chęć zwrócenia uwagi ojca na fakt, iż jego żona jest złą kobietą, pragnienie aby go jej odebrać. Nie dlatego, że tak bardzo kocham swego ojca ani fiksacji, lecz wskutek głębokiego upokorzenia zrodzonego z wczesnej porażki i z poczucia, że tylko przez zniszczenie matki odzyskam godność i pewność siebie. Dlaczego to wczesne upokorzenie okazało się i okazuje się tak trudne do wykorzenienia, dlaczego żądza zemsty i tryumfu jest tak nieprzezwyciężona...

Spojrzałam na blondyna, który niepewnie się we mnie wpatrywał. Wszystko nagle straciło barwę i zapach. Nie czułam nic, a jednocześnie wszystko. Chciałam płakać, chciałam wyć, aż mnie to zabije. Nie mogłam jednak tego zrobić. Naprawdę sporą część życia poświęcałam na starania, by nie płakać przy ludziach, którym na tobie zależy. Należy zacisnąć zęby. Podnieść wzrok. Mówić sobie, że jeśli zobaczą, jak płaczesz to ich zaboli i staniesz się smutkiem w ich życiu, a nie możesz być tylko smutkiem, więc nie będziesz płakać. Trzeba powtarzać sobie to wszystko, patrząc w sufit, a potem przełknąć, choć gardło nie za bardzo chce działać.

— Ja...

Draco jednak mi przerwał, przyciągając mnie brutalnie do siebie, miażdżąc w uścisku. Jednak to nie ona była tulona - to ja wtulałam się w niego. Coś we mnie pękło i to na dobre. Tłumie w sobie te wszystkie emocje, które paraliżują moje ciało. Nie mówię o nich, ponieważ nie odczuwam takiej potrzeby. Jednak to bardzo boli. To trzymanie wszystkiego w sobie. Bo może z pozoru to nie jest złe, ale znów przyjdzie ten moment, ta chwila kiedy coś w moim ciele się złamie, a ja sama zacznę się wić z bólu, który zostanie przepełniony różnymi uczuciami. Przecież to tak bardzo boli i niszczy całą duszę od środka. Chcę, a wręcz pragnę z tym walczyć, ale nie wiem czy jestem w stanie przechodzić przez kolejną serię upadków i porażek. Nie wolno mi okazywać słabości. Otwieram usta, żeby na zabłysnąć jakimś dowcipem i wybucham płaczem.

Taka jestem silna.

Zaczęłam płakać i cała wściekłość i skrywany dotąd ból, nagromadzone przez te wszystkie lata, wreszcie znalazły ujście. Łzy płynęły mi po twarzy, ale były tylko wodą z moich oczu. Nie czułam, że płaczę, tak jak czują normalni ludzie. Miałam jednak szczęście, że Draco trzymał mnie w ramionach, bo gdyby go przy mnie nie było, osunęłabym się na ziemię. A gdybym upadła, jak owca w czasie suszy, chyba już bym się nie podniosła. Tak działa miłość. Albo zabija cię od razu, albo niszczy po kawałku. Tak czy inaczej cię dopada.

Czuje nienawiść do własnej osoby, do swojej bezsilności, do dręczącego bólu w całym ciele. Gardzę sobą za tę bezsilność, a jednocześnie doznaje w stosunku do siebie uczucia litości. Nie mogę powstrzymać łez, tylko przyśpieszam ich spływanie po policzkach. Zakrywam twarz ręką, aby nie widział mojego płaczu, tego zupełnego upadku człowieka.

I wtedy zrozumiałam, choć nie potrafiłabym tego racjonalnie wyjaśnić, że moi rodzice powoli i nieubłaganie zaczęli w tej właśnie chwili dla mnie umierać.

Malfoy trzymał mnie zaskakująco mocno. W jego ramionach było ciepło, tak ciepło i bezpiecznie. Czułam jak mięśnie poddają się pod dotykiem jego palców i moje ciało po prostu zatapia się w dotyku. Chciałam przestać czuć. W tej chwili chciałam przestać cokolwiek czuć. Nie byliśmy do siebie idealnie dopasowani, bo był ode mnie o wiele wyższy i musiałam przyznać, że na pierwszy rzut oka stanowiliśmy dziwne połączenie, ale coś w nim było. W tym, jak mnie przytulał, jak wymawiał szeptem moje imię, niczym modlitwę, jak pachniał słońcem i słodyczą, i wszystkimi pysznościami w jednym. Reszta nie miała znaczenia. Był jedynym mężczyzną, jakiego chciałam przytulać dłużej niż jedną ulotną minutę.

— Nie chce tu być. — powiedziałam, odsuwając
się od niego, gdy byłam pewna, że wszystkie łzy wyschły.

— Wzgórze?

Pokiwałam głową. Mężczyzna złapał mnie za rękę, a następnie moje stopy oderwały się od ziemi, by następnie wylądować na małym puchu śniegu. Zupełnie zapomniałam, że przecież jest luty, więc to normalne, że o tej porze pada od czasu do czasu śnieg. Malfoy machnął różdżką, a biały puch roztopił się na całej górnej powierzchni wzgórza, po czym wysuszył nawierzchnie, a na nas rzucił zaklęcie ocieplające.

Jak to mieliśmy niegdyś w zwyczaju ułożyliśmy się na suchej już, miękkiej trawie. Położeni na plecach wpatrywaliśmy się w niebo, które pokryte było milionem gwiazd, nic dziwnego, zapewne było coś koło północy. Zerknęłam kątem oka na profil blondyna. Poczułam wyrzuty sumienia. Nie powinien tu być, to moje problemy z którymi muszę się uporać sama, bez pomocy, bez litości.

— Przepraszam.

Powiedziałam, gdy zwróciłam głowę znów ku górze. Słyszałam jak jego głowa nieco się przechyla i jest zapewne teraz we mnie wpatrzony z pytającym spojrzeniem.

— Nie chciałam ci przeszkadzać o tej godzinie. Idź już. Wyśpij się, jutro masz prace.

Słyszę jego ciche prychniecie.

— Nie dość, że wyciąga mnie z domu w piżamach, to jeszcze mnie wygania z mojego własnego wzgórza. Ty to masz tupet Wilson.

— Nie powinnam. To nie twoje zmartwienie. Sama powinnam uporać się z tym gównem.

— Co się dzieje, Jeanine? — zapytał. — O co chodziło twojej matce, że tobą to aż tak wstrząsnęło?

— To nic...

— Widocznie coś skoro płakałaś mi w ramię.

— Idź już Malfoy.

— Nie pójdę dopóki mi tego nie wyjaśnisz.

— Nie jestem gotowa.

— A kiedy będziesz? — spytał. — Za rok? Pięć? Dwadzieścia?

— To nie jest temat, który się zazwyczaj porusza podczas picia herbatki. — odpowiedziałam przez zęby.

— Nasze spotkanie nijak nie przypomina picia herbatki, więc mów.

— Nie potrafię. — pokręciłam głową i podniosłam się do pozycji siedzącej, opierając ręce o zgięte kolana. — Chce móc wydostać się ze skorupy, którą tworzę, chce, żeby było normalnie. Nie mogę albo i nie potrafię się z tobą uzewnętrznić, nie potrafię mówić, co mnie boli i co dotyka, co rusza, przepraszam. Nie potrafię mówić o moich uczuciach i to tak często boli mnie wewnętrznie, nie potrafię z nikim o tym rozmawiać - wiem, że to ciężkie i nie liczę, że zrozumiesz, że potrafisz. Ani, że jesteś w stanie tak wiele we mnie zaakceptować, bo i może to zbyt wiele i ja rozumiem to zupełnie. Jestem o wiele bardziej chora, niż myślisz, źródła tej choroby są głębokie. I dlatego chciałabym, żebyś, jeśli możesz, szedł naprzód sam. Na mnie nie czekaj. Jeśli chcesz, śpij z kimś innym. Załóż rodzine. Widziałam tą kobietę, gdy przyszłam do Pucey'a. Była piękna i widziałam, że dobrze się przy niej czujesz. Nie potrzebujesz mnie, co udowodniły minione lata i ostatnie dni. Nie oglądaj się na mnie, rób, na co masz ochotę. W przeciwnym razie może skończyć się na tym, że pociągnę cię za sobą, a tego jednego bym nie chciała. Nie chcę być przeszkodą w twoim życiu. Nikomu nie chcę być zawadą.

Nie spojrzałam się na niego. Wpatrywałam się zawzięcie w swoje buty. Usłyszałam szmer, więc pomyślałam, że chce wstać i sobie pójść, ale on uniósł się lekko i oparł w taki sam sposób jak ja.

— Pewnie myślałaś, że nie obchodzi mnie to, jak spędziłaś swój dzień i czy pogodziłaś się już z przyjacielem, z którym pokłóciłaś się, gdy jeszcze o wszystkim rozmawialiśmy. Pewnie powiedziałaś swoim przyjaciołom, że jestem skurwysynem i z pewnością nocowało u mnie już z piętnaście dziewczyn od dnia, w którym leżałaś w moim łóżku po raz ostatni. Próbujesz mnie nienawidzić i może nawet ci się to udaje... Bo przecież się rozstaliśmy, a ja nic z tym nie zrobiłem! Bo przecież na to pozwoliłem! Bo nie kontaktuje się z tobą z prośbą o rozmowę... Znam cię. Dla ciebie to już dostateczne powody, by uznać mnie za zło wcielone. Założę się, że nawet ci przez myśl nie przeszło - a szkoda, bo przecież tak dobrze mnie znasz - że każdej nocy wpatruję się pustymi oczyma w sufit i zastanawiam, czy dam radę podnieść się jutro z łóżka z towarzyszącą mi świadomością, iż cię obok nie ma i nie będzie. Nie spotkam się z tobą w Hogsmeade i nie pójdziemy razem na obiad. Nigdzie cię nie spotkam, a jeśli już, to przypadkiem i to tylko po to, aby dostać od ciebie nienawistne spojrzenie, lub co gorsza - nie spotkać się nawet z twoimi oczami, które zawzięcie będą próbowały udawać, że mnie nie widzą. — spojrzałam na niego kątem oka, na jego ustach uformował się smutny uśmiech. —To dla mnie tortura, mieć cię tak blisko, a jednocześnie tak daleko. To najgorsza możliwa kara. Nie mówię, że na nią nie zasłużyłem, bo wiem, że tak jest, ale to już za dużo. Nawet dla mnie. Kiedy mimo wszystko postanowiłaś tu zostać... pomyślałem, że może... może wciąż zależy ci na mnie tak bardzo, jak mnie zależy na tobie. Ale widzę to, Jane, widzę, jak teraz na mnie patrzysz. Widzę ból, który ci sprawiłem. Widzę, jak się zmieniłaś przeze mnie. Wiem, że to ja zrobiłem, ale dobija mnie to, że prześlizgujesz mi się przez palce.

Chciałam wyciągnąć rękę i dotknąć jego twarzy. Powiedzieć, że będzie dobrze - pogodzi się ze wszystkim i zapomni o nas. Ale nie zrobiłam tego. Jak mogłam go pocieszać, sama będąc w środku pusta? Owinęłam ręce wokół jego umięśnionego ramienia i położyłam głowę na jego barku, wtulając się.

— Przepraszam, że cię zniszczyłam. — szepcze.

— Też przepraszam.

— Wiesz, że jesteś dla mnie najważniejszy... ale nie chce cię kochać, boje się.

Pokochać kogoś. Przekroczyć granice egoizmu. Wyzbyć się siebie. Zapomnieć. Zostać zdeptanym, upokorzonym.

— Wiem, Jane. — oparł swoją głowę o moją.

Mijały minuty, a my nie ruszyliśmy się nawet o milimetr. Otworzyłam w końcu zaciśnięte dotychczas powieki i wyswobodziłam nieco dłoń, która dotychczas trzymała szczelnie nadgarstek Malfoy'a. Odrazu spojrzał się na nią, a ja wtedy lekko nią przekręciłam. Na ręce od czubków palców po łokieć zaczęły pojawiać się blizny, które od zawsze ukrywam. Na nas wszystkich życie pozostawia blizny, tyle tylko, że niektóre z nich są bardziej widoczne od pozostałych. Nasze blizny mają znaczenie. Świadczą o tym, że żyjemy, a nie uciekamy od życia.

Draco przejeżdżał delikatnie palcem po jednej z nich.

— To mój ojciec. — spojrzał się na mnie, ale ja nie miałam odwagi podnieść wzroku. — Grindelwald. On mi to zrobił.

Nie jestem w stanie opisać co w tym momencie poczułam mówiąc to na głos. Czułam jakby te blizny właśnie zostały rozdrapane i ktoś wciera w nie sól. W delikatnym dotyku pojawia się rozdzierający ból i przenika mnie przez jeden moment, milczący krzyk poranionego ciała. Moje serce od bardzo dawna dusi się w kagańcu. Gdyby go poluzować, nie przemówiłoby, tylko zaczęło wyć z bólu. Pewien rodzaj bólu nigdy nie mija.

— Chciałabym powiedzieć, że nie mam ojca. Że go nigdy nie poznałam albo chociaż, że nie żyje. Mam, znam i jest moim kompleksem na całe życie. — przełknęłam gule w gardle. —Mój mnie bił i bił to najmniej co mogę powiedzieć, bo torturował mnie do utraty przytomności. Miałam sześć, może siedem lat gdy to się zaczęło. Pamietam wszystko jak wczoraj. Czasami o tym śnie, budzę się i już nie potrafię zasnąć. Wcześniej chciałam wiedzieć, co czuł, gdy to robił. Pamiętam te zaklęcia, smak łez i zdezorientowanie, bo tak naprawdę nigdy nie wiedziałam dlaczego. Nie miałam odwagi zapytać. Teraz wiem.

Jeszcze mi o tym opowie jak się wtedy czuł.

Gdy spotkamy się w piekle.

Gula w gardle urosła do takiej wielkości, że nie potrafiłam przełknąć śliny. Może i rany się zagoiły, a siniaki zniknęły, jednak szpony nienawiści i odrzucenia wbiły się głęboko w moje ciało i nigdy mnie nie puszczały. Każda złośliwość uderzała mnie z większą siłą niż najcięższy fizyczny cios. Każda upokarzająca uwaga czy ocena łamała mnie na pół. O przeszłości nie można zapomnieć bez względu na to, gdzie jesteś.

Moje ciało to komnata tortur. To pierdolone miejsce zbrodni. Wydarzyły się tutaj potworne rzeczy. Nie warto o tym mówić, nie warto tego komentować, nie na głos. Nigdy.

— Teraz czuje się jednak tysiąc razy gorzej niż wtedy. — ponownie się odezwałam. — Nienawidziłam go. Obwiniałam go za każdy ból i cierpienie jakie kiedykolwiek mnie dotknęło. Tymczasem okazuje się, że to wszystko wynikło za sprawą kobiety, która nosiła mnie dziewięć miesięcy pod sercem. Nie usprawiedliwię ojca, ale przelewałam całą nienawiść na jedną osobę, gdzie powinnam na dwie. Bądź co bądź myślał, że to co robi jest słuszne.

— Byliście ze sobą zżyci? — odezwał się w końcu.

Nie tęsknię za dzieciństwem, ale brakuje mi radości czerpanej z drobiazgów, nawet wtedy, gdy wokół wszystko się wali. Nie potrafiłam zapanować nad światem, w którym żyłam, nie mogłam odejść od rzeczy, ludzi ani chwil, które mnie raniły.

— Nie wiem. — odpowiadam, wzruszając ramionami. — Jako córka go kochałam. Ale jako człowieka nienawidziłam.

— Cieszę się, że nie żyją. Przykro mi, ale naprawdę się cieszę.

— Ja też. — przyznałam. — Na co komu rodzina.

— Masz rodzine. —rzekł. — Taką, że nie ważne co zrobisz, gdzie będziesz i co powiesz. My tu będziemy czekać na ciebie.

Wyciągnęłam palce, by dotknąć niegdyś obolałych miejsc, ale chwycił mnie za rękę. Trzymał mnie, a ja próbowałam wyobrazić sobie świat bez nas, i może przez jedną sekundę byłam na tyle nierozsądna, by mieć nadzieję, że żadne z nas nie odejdzie. Nie mogę oszukiwać się w kwestii, z której właśnie sobie zdałam sprawę: nieważne, jak bardzo entuzjastycznie jesteś nastawiona, jak pewna, że charakter kształtuje los, to i tak nic nie jest rzeczywiste, ani przeszłość, ani przyszłość.

— Ja wiem, że jest Ci ciężko. — powiedział. —Wiem, że za dużo złego zjadłaś i teraz krztusisz się okruchami. Po traumatycznych doświadczeniach zawsze zostają okruchy, prawda? Na duszy. Nie znikają. Ja wiem. Wiem, że życie Cię spycha w ciemną czeluść, gdzie nie ma ani światła ani powietrza. Wiem, że nawet gdyby tam były, to nie masz siły ani patrzeć, ani oddychać. — teraz przechylił lekko głowę przesuwając się do mojego ucha i ściszając głos jakby obawiał się, że ktoś usłyszy. — Ale wiem też, że sobie z tym poradzisz. Zawsze ze wszystkim sobie radzisz. Diamenty takie jak Ty nie pękają tak po prostu.

Jego krótki oddech na policzku. Jego dotyk na ramieniu. Zamknęłam oczy, by zatrzymać tę chwilę. Oswoić ją i przygarnąć. Mieć tylko dla siebie. Chwila poddawała się moim marzeniom. Trwała bez zbytecznych słów i pytań. Delikatna jak skrzypcowy akord utrzymywała się między nimi, splatając ciepłe dłonie i plącząc niesforne włosy.

Ja już chyba nie potrafię zapomnieć. Tak po prostu usunąć z mojego życia człowieka, który kiedyś znaczył dla mnie tak dużo. Człowieka, który pokazał mi, że życie nie jest takie złe, jakie mogło mi się wydawać.

Drwił z niej. Wykorzystywał ją. Okłamywał. Manipulował nią. Śmiał się z niej. Ale trwał przy niej. Nawet kiedy mu groziła. Czy to, co istniało między nami, można było nazwać miłością? To słowo mi się wyrwało. Ale czy któreś z nas było naprawdę zdolne do tego uczucia?

On i ja ocaliliśmy się nawzajem od pierwszej śmierci. Mamy wobec siebie zobowiązanie, jesteśmy złączeni życiowym długiem.

Ten dług niesie ze sobą pewne konsekwencje.

Dobra to jest chyba jeden z niewielu rozdziałów, które naprawdę mi się podobają. Mam nadzieje, że wam również. Zachęcam do pozostawiania komentarzy!

Continue Reading

You'll Also Like

429K 19.9K 198
To jest opowieść o. pewnej dziewczynie z białymi włosami i fioletowe oczy to Leslie Sperado. I mieszka z rodziną Sperado,którzy mają posiadającą taje...
838K 59.4K 133
Tytuł: The Monster Duchess and Contract Princess Polski tytuł: Potworna Księżna i Kontraktowa Księżniczka Autor: Rialan Tłumaczenie z języka angiel...
27.6K 1.6K 65
Po skończniu będzie korekta. Lilith jest niechcianą córką w ich domu Hailie jest tą *lepszą* córeczką mamusi. w mojej wersji zaczynamy od momętu dni...
757K 50.2K 200
Oryginalny tytuł: "사실은 내가 진짜였다" (czyt. "Sasil-eun Naega Jinjjayeossda") Tytuł angielski: "Actually, I Was The Real One" Polski tytuł: "Prawdę m...