[10]

2.8K 131 17
                                    

Minęły dwa, może trzy dni od momentu kiedy Draco wyszedł z mojego gabinetu. Wyszedł to za dużo powiedziane, ja go po prostu wyrzuciłam. Od tamtego czasu rzucaliśmy sobie z dwa spojrzenia dziennie i na tym się kończyło. Żadne nie mogło się zdobyć by się pierwszemu odezwać. Czuje się zwyczajnie źle po tym co się zdarzyło między nami. Obiecywałam sobie, że spotkanie z nim nic nie zmieni i co? Jeden ładny uśmieszek, wykreowana pewność siebie, czułe słówka i głębokie spojrzenie w oczy, a ja już leciałam do niego jak jakaś niewyrzyta nastolatka. Myślałam, że im bardziej ograniczę nasz kontakt, tym szybciej moje pragnienie osłabnie. Przestane miewać jakieś żałosne depresje i nie będę dostawać napadów złości na siebie.

Aportowałam się tuż przed Wilson Manor i westchnęłam na sam widok wielkiego dworu z równie wielką i elegancką rezydencją na samym jego środku. W domu czekała na mnie cisza, znana od lat. Miałam już powoli dosyć tej egzystencji pustelnika, tej niezdolności do udziału w życiu.

— Popatrz na siebie. — mruknęłam do swojego odbicia w lustrze. — Dlaczego w towarzystwie tak tęsknisz za samotnością, a jednocześnie z takim trudem ją znosisz?

Pokręciłam głową. Już wariuje myśląc, że gadanie do samej siebie mi w czymkolwiek pomoże. Ile czasu minie, zanim znowu będę szczęśliwa? Nie chce wracać do tego, kim byłam, zanim go poznałam. Nie miałam wtedy w sobie nic poza rozgoryczeniem i złością. Żadnych uczuć, radości czy poczucia bezpieczeństwa.

Machnięciem ręki w kuchni naczynia zaczęły się unosić w powietrzu przyrządzając coś do jedzenia. Nie minęło kilka chwil a przede mną już leżał talerz z kanapkami i gorącą czekoladą. Nie był to może solidny posiłek na obiad, ale w tym czasie to mi wystarczało. I nie chodziło wcale o to, że dbałam o swoją sylwetkę, a zwyczajny brak apetytu i tyle.

Zdążyłam wziąć ostatni kęs kanapki kiedy rozległ się trzask na dworzu i pukanie do drzwi. Mój wzrok automatycznie wylądował na zegarku. 17:58. No jasne, bo człowiek nie może spokojnie odpocząć po dziesięciogodzinnej zmianie w pracy. Chwyciłam za różdżkę i udałam się w stronę drzwi. Oczywiście nie była mi potrzebna, był to jednak zwyczajny odruch. Inni czarodzieje dalej dziwnie się na mnie gapili, gdy tylko czarowałam bez niej, więc wolałam sobie tego oszczędzić i zachowywać się jak wszyscy.

Uchyliłam delikatnie drzwi i odrazu jęknęłam ze zniechęceniem, gdy zobaczyłam kto za nimi stoi. Chciałam je szybko zamknąć przed nosem nieproszonego gościa, niestety uniemożliwiła mi to jego stopa, która wślizgnęła się do środka.

— Też się cieszę, że cię widzę. — mruknął z przekąsem. — Brak zaufania czy przyzwyczajenie? — skinął na różdżkę w jej ręce.

— Należyta ostrożność. — mruknęłam. — Jestem zbyt zmęczona by się dziś z tobą bawić w jakieś gierki, więc możesz już iść. Umów się na wolny termin najlepiej pomiędzy nigdy, a nie w tym życiu.

— Twoje żarty są dalej na tak samo aroganckim i niskim poziomie. — prychnął. — I nie przyszedłem by bawić się w jakieś gierki. Wręcz przeciwnie, dziś chce odbyć z tobą poważną rozmowę. Taką jaką powinnismy odbyć za pierwszym razem, jak dorośli czarodzieje, rozumiesz? NAWET NIE PRÓBUJ SIĘ WYKRĘCAĆ! — dodał, gdy tylko rozchyliłam usta. — Ubierz się ciepło, masz pięć minut, zaraz wychodzimy.

— Malfoy...

— Zostały ci cztery minuty i pięćdziesiąt jeden... pięćdziesiąt... czterdzieści dziewięć...

Rzuciłam mu groźne spojrzenie przez które większość osób wzięłoby nogi za pas i uciekło by tam gdzie pieprz rośnie, jednak blondyn wysłał mi jedynie jeden z jego olśniewających uśmiechów od którego połowie populacji płci pięknej miękną kolana. Mi było tylko niedobrze. Przewróciłam oczami, ale nie ruszyłam się z miejsca. Wokół moich rąk pojawiła się biała poświata. W powietrzu aż było czuć magię. Całkowicie zatraciłam się w niej - wyczuwałam ją całym ciałem, rozkoszowałam się jej smakiem, zapachem i dźwiękiem. Kiedy rozbłysło lekkie światło zamrugałam ze zdziwienia, staliśmy tuż przed sobą mimo, że kiedy zaczęłam rzucać zaklęcie byliśmy w odległości kilku kroków od siebie. Ubrana byłam teraz w zwyczajne czarne jeansy, a spod czarnej szaty podróżnej wystawał kawałek zielonej bluzy.

Cold Heart [D.M]Where stories live. Discover now