Korona Kruka

By MadlainSon

40.5K 3.4K 1.5K

Skradziono insygnia! Ktoś targnął się na ład i porządek Trzech Królestw! Jednak gdy rozpoczęła się gra, na pl... More

Przedmowa
Północ, Południe i Zachód
Rozdział Pierwszy cz. 1
Rozdział Pierwszy cz. 2
Rozdział Drugi cz. 1
Rozdział Drugi cz. 2
Rozdział Trzeci cz. 1
Rozdział Trzeci cz. 2
Rozdział Czwarty cz. 1
Rozdział Czwarty cz. 2
Rozdział Piąty cz. 1
Rozdział Piąty cz. 2
Rozdział Szósty cz. 1
Rozdział Szósty cz. 2
Rozdział Siódmy cz. 1
Rozdział Siódmy cz. 2
Rozdział Ósmy cz. 1
Rozdział Ósmy cz. 2
Rozdział Dziewiąty cz. 1
Rozdział Dziewiąty cz. 2
Rozdział Dziesiąty
Rozdział Jedenasty cz. 1
Rozdział Dwunasty cz. 1
Rozdział Dwunasty cz. 2
Rozdział Trzynasty cz. 1
Rozdział Trzynasty cz. 2
Rozdział Czternasty cz. 1
Rozdział Czternasty cz. 2
Rozdział Piętnasty cz. 1
Rozdział Piętnasty cz. 2
Rozdział Szesnasty cz. 1
Rozdział Szesnasty cz. 2
Olaboga, ogłoszenie od Autora?
Rozdział Siedemnasty cz. 1
Rozdział Siedemnasty cz. 2

Rozdział Jedenasty cz. 2

353 41 20
By MadlainSon

Siedział w bali letniej wody, ponieważ odprawił dziewki służebne i nie miał kto dolewać ciepłych dzbanów. Nie chciał, by którakolwiek towarzyszyła mu w kąpieli. Zażądał przygotowania wszystkich niezbędnych sprzętów i kategorycznie zakazał dolewania olejków do wody, a mimo to znienawidzona woń podrażniła mu nos. Rozmaryn – któraś musiała uznać, że nic nie poczuje...

Kolana wystawały z wody, zdążyły już wyschnąć, więc ukazała się skóra zaogniona i zrogowaciała, jakby mężczyzna całe życie pracował na klęczkach w polu. Tarł twardą gąbką przedramiona, na których rozlały się czerwone place. Tarł tak mocno, że poschodziła już skóra i za chwilę miała pokazać się krew. Ale to nic, właśnie tak polecono mu zrobić, a potem natrzeć swędzące miejsca gęsim smalcem, co ukoi świąd. Po chwili osunął się w balii, głowa znalazła się pod wodą, a na powierzchnię wypłynęły bąble powietrza. Zatańczyły rude włosy, a po chwili gwałtownie wyłonił się Roslin, łapiąc łapczywie powietrze.

Wzdrygnął się z zimna, ale opuścił w końcu balię. Musiał zdążyć na zaproszenie, a nie zostało już wiele czasu. Wyciągnął ręce, wyprostował kręgosłup i strzelił karkiem. Był bardzo chudy, rzekłby kto, że zasuszony, na plecach uwydatniały się kręgi. Skórę miał bladą, pokrytą piegami i czerwonymi placami, które tak intensywnie tarł gąbką w kąpieli. Woda z mokrych włosów spływała wzdłuż kręgosłupa, gdy miotał się po pomieszczeniu, w poszukiwaniu czegoś do otarcia ciała – pęd powietrza miotał płomieniami świec. Stanął na chwilę przy kominku i wyciągnął w stronę ognia długie ręce, pragnąc ogrzać członki, ale wnet poczuł, że ciepło nie sprawia mu przyjemności, a wręcz przeciwnie.

Ubrał się bardzo starannie, wybierając specjalnie drogie tkaniny i modne wzory. W jego ubiorze nie było natomiast dużo koloru, jakby nie chciał zwracać na siebie przesadnie uwagi. Nie układał włosów, chociaż ojciec wiele razy pokazywał mu, jak powinien to zrobić. Mawiał, że słomę na głowie może mieć parobek, który schowa ją pod słomkowym kapeluszem. Młody dziedzic nie może wyglądać jak obwieś. Ale Roslin nie lubił czesać włosów, nie lubił również ich wiązać w schludny warkocz, ostatnio bardzo modny wśród młodych mężczyzn. Irvette załamywała ręce, ale w typowym dla siebie zwyczaju, dawała przyzwolenie na wymysły przybranego syna.

Mężczyzna zaczął schodzić cichutko po schodach. Minął żeński salonik, w którym matka siedziała i haftowała, ale na szczęście nie zdążyła podnieść oczu znad robótki i go zobaczyć. Doskonale wiedział, które stopnie należy ominąć, żeby nie skrzypnęły. Na jednym półpiętrze zatrzymał się i przeklął w myślach. Drzwi do gabinetu ojca były otwarte i słychać było dużo męskich głosów; musiał przyjmować gości. Niestety, Roslin wiedział, że aby opuścić kamienicę, będzie musiał przemknąć korytarzem, a to może skończyć się wykryciem. Przestąpił z nogi na nogę i mimowolnie zaczął się przysłuchiwać. Rozmawiali o przyjęciu czy bankiecie. Czymś na pewno ważnym i chyba zaczynali się targować. Napięcie odrobinę opuściło ciało mężczyzny, podrapał mimowolnie przedramiona – materiał koszuli przykleił się do ciała wysmarowanego smalcem. Jeżeli chodziło o interesy, ojciec był zawsze pochłonięty sprawą. Nie powinien zauważyć, że przemknie gdzieś za drzwiami.

Ruszył cichutko na dół, zatrzymał się i przyległ do obitej drewnem ściany. Teraz przemawiał mężczyzna, którego głosu nie rozpoznał, a po chwili odpowiedział mu drugi, tubalny, który wydał się już Roslinowi znajomy. Wzruszył tylko ramionami, przełknął ślinę i utkwił spojrzenie w drugim końcu korytarza. Wystarczą dwa duże susy, a przemknie za drzwiami niezauważony. Ruszył.

Był już w pół kroku, przemykając pod ścianą, ale nie mógł się powstrzymać, by nie zerknąć do środka. Siedziało ich tam czterech, może pięciu; pochyleni przy stole, część z nich plecami do drzwi. Ojca nie dostrzegł, co za ulga. Ale nawet w tym ułamku sekundy ktoś zdążył złapać jego wzrok, niech to biesy!

Przeklęty druid, Mistrz Lairsen. Czy doniesie ojcu, że wymykam się na nocną eskapadę? Nie miał jednak czasu, by zastanawiać się nad konsekwencjami. Zniknął za rogiem korytarza, chwila moment i już był w holu, by po chwili znów skręcić w stronę kuchni, a tam już prosta droga do drzwi dla służby. Zamknął je za sobą z wyraźną ulgą.

Było już dawno po zmierzchu, placyk oświetlały wątło latarnie, których żywego ognia przez całą noc musiał pilnować latarnik. Najbogatsza dzielnica Brynn mogła sobie na to pozwolić. Było zimno, ale Roslin przyjął ziąb z wdzięcznością. Mężczyzna skierował kroki w stronę jednego z zaułków, gdzie był umówiony z Wynne. Czekał już na niego, a jakże, przestępując z nogi na nogę i pocierając zmarznięte ręce.

— Jesteś wreszcie — mruknął niezadowolony.

— Ojciec ma gości. Trudniej było wyjść — odparł kwaśno Roslin.

— Wierzyć się nie chce, że ojciec wciąż cię pilnuje — parsknął Wynne z szyderczym uśmiechem, gdy ruszyli ramię w ramię w sobie tylko znanym kierunku.

— Zawrzyj gębę. Nie pilnuje, a obserwuje.

— Dla mnie jedno i to samo. Mój już dawno dał mi wolną rękę — odparł lekko Wynne i odrzucił z twarzy złote loki. On również lekceważył modę na warkocz.

— Przypominając, twój ojciec jest bankierem — wycedził Roslin, będąc zmęczony przekomarzaniem. — I jego miasto nie gości obecnie królów.

Wynne puścił ostatnią uwagę mimo uszu. Szydził z przyjaciela, ale sam doskonale wiedział, że i jego ojciec nie byłby zadowolony wiedząc, że włóczy się nocami po Brynn. Nikt by nie był, bo tak duże miasto nie należy do bezpiecznych, szczególnie poza granicami Dzielnicy Północnej. A tam właśnie zmierzali, chociaż Roslin nadal dokładnie nie wiedział, gdzie. Wynne nie chciał mu zdradzić, jakby bojąc się, że stchórzy i doniesie komu nie trzeba.

Im bardziej oddalali się od dzielnicy możnych, tym większe podniecenie ogarnęło rudowłosego. Słuchał wielu opowieści Wynne i w wiele nie mógł uwierzyć. Był chory, gdy pierwszy raz spróbował Palucha Wisielczego. Na szczęście nikt się nie poznał, po jakim specyfiku dostał gorączki. Później miał obawy, zwłaszcza po ostrzeżeniach Lairsena, ale rzeczy, i przede wszystkim doznania, jakie niosło za sobą spożywanie tego kwaśnego miodu, były warte poświęceń. Wynne mówił, że specyfik z tego odwaru to dopiero początek, że można odkryć znacznie, znacznie więcej. Nie wiedział jednak, że Roslinowi przestała wystarczać odrobina...

— Ale ziąb — mruknął Wynne, gdy znaleźli się na opuszczonym placu targowym na łączniku dzielnic. Tutaj już nie było latarni, ale na szczęście księżyc świecił jasno.

— Uważaj! — szepnął nagle Roslin i pociągnął przyjaciela za kubrak. Ukryli się za jednym ze straganów. W ostatniej chwili, o mały włos przyuważyłby ich przechodzący patrol.

— Mało brakowało... — Pokręcił głową jasnowłosy. — Ale spokojnie, już niedaleko.

— Myślałem, że idziemy do Cesarki — powiedział Roslin, gdy przemknęli pod łukiem prowadzącym do Dzielnicy Zachodniej.

— Coś ty. To miejsce dobre dla zwykłych przygód, dla zwykłych ludzi. Ja chcę pokazać ci coś niezwykłego — odparł podekscytowany Wynne. Drżał – pytanie tylko czy z zimna, czy niecierpliwości. Co jakiś czas dotykał flaszki ukrytej za pazuchą. Ależ to będzie zabawa.

— Całe szczęście, że tak zimno... Ziemia się ściąga. Inaczej byłby tu straszny smród — powiedział Roslin, wiedząc, że zbliżają się do nekropolii.

— Bez obaw, nie tam idziemy. Chociaż blisko. — Błysnął zębami Wynne. Rudowłosy, z bólem serca, musiał przyznać, że nie dziwi się pannom, które tak chętnie szły za jego przyjacielem. Miał w sobie urok zawadiaki. Sam o sobie nie mógł tego powiedzieć...

W Dzielnicy Zachodniej również były kamienice, ale węższe i bardziej ściśnięte. Okien miały mało i także były wąskie. Roslin zauważył, że sporo było zabitych deskami, raczej nikt znaczący nie chciałby tu mieszkać. Latem smród nekropolii był w tej części nie do wytrzymania. Tutaj najczęściej swoje domostwa mieli ci, którym zapach i tak już zbytnio nie przeszkadzał – garbarze, grabarze, rzeźnicy i farbiarze. Cała brać rzemieślnicza, których praca polegała na obcowaniu ze smrodem.

W pewnym momencie Roslin stracił Wynne z oczu i dopiero po chwili zorientował się, że ten skręcił w podwórko. Krytycznym wzrokiem zmierzył kamienicę, pod którą stali. Podszedł do progu i przejechał dłonią po wytartej płaskorzeźbie na murze. Kształt, który poczuł pod palcami nie pozostawiał złudzeń.

— Lupanar? — powiedział z niesmakiem. — Obiecałeś mi coś niesamowitego. Nie dla zwykłych ludzi.

— I tak będzie, przyjacielu — odpowiedział Wynne i pchnął drzwi, jakby był stałym bywalcem. — Ten przybytek istniał przed założeniem nekropolii. Dziś nie jest tym, czego się spodziewasz.

Hol oświetlało kilka kaganków, było raczej ponuro, chociaż mniej obskurnie, niż spodziewał się Roslin. W półmroku można było dostrzec jakieś obrazy i schody, które prowadziły na piętro. Rozkład parteru kamienicy przywodził pewnie na myśl domostwa, które zbudowano w Dzielnicy Północnej. Skierowali się w stronę, gdzie kiedyś pewnie znajdowała się kuchnia. Rozległ się stukot i Roslin aż podskoczył.

W kącie, oświetlony światłem jednego kaganka, siedział mężczyzna. Tańczące cienie uwydatniły bruzdy na jego twarzy. Obrzucił przybyłych taksującym spojrzeniem i wyciągnął w stronę Wynne dłoń. Musiał być tutaj znany. Natychmiast włożył w rękę odźwiernego złotą monetę o ponacinanych brzegach.

— Muszą być dwie — odparł siedzący mężczyzna.

— Nie mam jeszcze drugiej. Mój przyjaciel jest dziś pierwszy raz — odparł lekko speszony.

— Daj coś w zamian —powiedział tamten i utkwił wzrok w Roslinie.

— Musisz dać mu coś cennego — wytłumaczył Wynne, lekko drżącym głosem.

Rudowłosy przyjrzał się swoim kościstym dłoniom i ściągnął z palca pierścień z zielonym oczkiem.

— Czy to wystarczy? — zapytał niepewnie.

Odźwierny przyjrzał się błyskotce i kiwnął głową z aprobatą. Mogli przejść.

— Nie dziw się niczemu, co zobaczysz. Nie kwestionuj rzeczy, które zobaczysz. I pamiętaj, nie jesteś tu więźniem, zawsze możesz wyjść — szeptał gorączkowo Wynne, gdy schodzili schodkami do podpiwniczenia.

Dało się już usłyszeć stłumione głosy, śmiech i brzdąkanie jakiegoś instrumentu, który brzmiał jednocześnie słodko i obco. Roslin spodziewał się ujrzeć samych mężczyzn i prawdopodobnie skąpo odziane kobiety. Myślał o owocach i winie, dlatego wielkie było jego zdziwienie, gdy znaleźli się w pomieszczeniu, do którego poprowadził go Wynne. Wyglądało rozczarowująco... zwyczajnie.

Wprawdzie dużo było tu siedzisk, wygodnych foteli i szezlongów, a także niskich stołów z ciemnego drewna, na których ustawiono misy z owocami, ale właśnie tak zazwyczaj wyglądały saloniki. Były też srebrne dzbany, najprawdopodobniej pełne wina. Panował ciepły, przyjemny półmrok. Tutaj również paliły się kaganki i świece, a prócz nich jakieś kadzidła, bo pod sufitem sunęły leniwie kłęby dymu.

— Mówią, że każdy czuje tutaj inny zapach — powiedział cicho rozgorączkowany Wynne. — Ach! Pamiętaj, nawet jak kogoś rozpoznasz, nie rozmawiaj o tym, co jest poza pokojem.

— Wynne, nic nie rozumiem — mruknął zdenerwowany Roslin, gdy przyjaciel pociągnął go w stronę ściany, gdzie dostrzegł dwie wolne poduszki.

Miejsca zajmowali elegancko odziani mężczyźni, młodsi i starsi, było również kilka kobiet, skubiących owoce i popijające napoje z malutkich kieliszków, ale zupełnie nie były podobne do panienek w żółtych sukienkach, które obsługiwały Brynn.

— Spokojnie, przyjacielu, nie ma jeszcze gospodarza. Pozwól, przyniosę ci wina.

Wstał i ruszył w stronę stołu, a Roslin dalej przyglądał się ludziom. Konwersowali przyciszonymi głosami, mógł usłyszeć strzępy rozmów o niczym. Kilka osób pozdrowiło Wynne skinieniem głowy. Rudowłosego dziwiło, że mimo ogólnego rozleniwienia, w pomieszczeniu dało się wyczuć bolesne oczekiwanie. Na co też oni czekają..., nie mógł przestać się głowić. Mimo pierwszego zaskoczenia i rozczarowania, poczuł się również zaintrygowany. Nie zauważył, że wrócił Wynne, póki ten nie szturchnął go w ramię. Bez słowa wziął puchar i umoczył usta.

Wino było naprawdę dobre; lekkie, ale pełne i z wyraźnym posmakiem na języku.

— Nie wypij tylko wszystkiego — mruknął Wynne, ale również pociągnął łyk. — Będzie ci jeszcze potrzebne.

— Na co czekamy? — mruknął Roslin i podrapał ramię, a potem udo. Dokuczliwy świąd zaczął wracać. Poczuł pragnienie, które ciężko było ugasić winem.

Wynne nie odpowiedział, ale w tym samym czasie chyba ktoś musiał dosypać kadzidła, bo więcej dymu pojawiło się w pomieszczeniu, spowijając wszystkich mglistym całunem. W nozdrza uderzył Roslina zapach brzoskwiń i perfum, którymi skraplała się Irvette, a potem poczuł też dziwną, jakby metaliczną woń i nutę, która przypominała przyprawy korzenne.

Nie zauważył, jak Wynne przesunął w swoją stronę jego puchar i wlał pół flaszki, którą przyniósł schowaną pod kubrakiem. Płyn z trudem wypływał z długiej szyjki; był gęsty i miał bardzo ciemny kolor – przypominał krzepnącą krew.

— Pij — powiedział tylko Wynne i podetknął przyjacielowi puchar pod nos. Rudowłosy posłusznie podniósł kielich do ust. Wino zyskało na smaku i aromacie. W bukiecie pojawiły się nowe nuty, których podniebienie mężczyzny nie rozpoznało. Smak był jednak tak doskonały, że opróżnił naczynie na raz.

Słychać było instrumenty, ale nigdzie nie było ich widać, nie było też widać muzyków. Po pomieszczeniu zaczął krążyć natomiast mężczyzna w ciemnym odzieniu. Miał najpewniej czarne włosy, średniej długości, ale w tym świetle ciężko było ocenić dokładnie ich odcień. Miał również bródkę. Niósł malutką tacę i częstował czymś gości, każdy łapczywie brał oferowany przysmak.

— Czy to służący? — zapytał półgębkiem Roslin, a Wynne uśmiechnął się tajemniczo.

— Nie, gospodarz.

Mężczyzna w końcu podszedł i do nich, podsuwając z uśmiechem tacę. Rudowłosy spojrzał mu w twarz i oczy; wtedy na jedno mrugnięcie poczuł chłód, który spłynął od przełyku w dół trzeźwi. Dziwne wrażenie jednak po chwili minęło. Spojrzał na oferowany poczęstunek; przysmaki przypominały suszone owoce, jednak wcześniej takich nie widział. Wynne wziął jeden, więc Roslin poszedł w jego ślady. Po chwili gospodarz ruszył dalej.

— No, jedz. Bo będziesz na końcu — powiedział szybko Wynne, popijając owoc resztką wina.

Rudowłosy przyjrzał się z ociąganiem trzymanej przekąsce. Wyglądała trochę jak suszona śliwka bądź wiśnia. Była raczej twarda, przyłożył ją do nosa, ale nie poczuł żadnego zapachu.

Muzyka znów stała się jakby głośniejsza, puchary częściej brzdękały jeden o drugi. W końcu Roslin włożył domniemany owoc do ust. Nie rozpływał się na języku, ale był słodki i przyjemny w smaku. Rozgryzł pod zębami, a resztę popił winem, którego dolał mu Wynne.

— Teraz zobaczysz coś, co nie jest dla zwykłych ludzi!

Roslin zobaczył, że jego przyjaciel rozpina guziki haftowanego kaftana.

— Wynne, co ty...

Rozejrzał się zaskoczony. Spodziewał się takiej sytuacji na wejściu, ale cała dziwna otoczka tak zbiła go z tropu, że w tym momencie zupełnie nie wiedział, jak się zachować. Co gorsza, pozostali goście zaczęli robić to samo.

Wszystko było spowite dziwną mgłą, a piszczałki, harfa i dzwonki brzmiały w uszach Roslina, który w nozdrzach czuł zapach kadzideł, a w ustach słodycz wina. Ludzie zaczęli wstawać. Ich ciała kołysały się, jakby pragnąc tańczyć, mimo że muzyka nie miała wyraźnego rytmu. Wynne gdzieś zniknął, zostało po nim tylko ubranie. Roslin zadrżał i niespodziewanie poczuł nadchodzącą falę mdłości. W twarz uderzyło go gorąco. Oparł się szybko o ścianę, poczuł jej chłód, a stabilne oparcie jakby trzymało przed wpadnięciem w dziwny wir. Gdzieś w środku czuł, że jeżeli podda się temu, co widział dookoła, nie będzie już odwrotu. Siedział więc na poduszce, oddychał ciężko i drapał swoje wątłe ramiona, wodząc oczami po pomieszczeniu.

Mężczyźni i kobiety pili wino, ale winem się również polewali. Roslin nagle zorientował się, jak głośno bije jego serce. Biło szybko, rytmicznie, a może to tylko bęben, który zaczął nadawać piszczałkom odpowiedni rytm. W pomieszczeniu było zimno i gorąco na przemian, rudowłosy miał wrażenie, że ściana i podłoga przestają być stabilne, zaczynają się zlewać. Sufit staje się podłogą, a podłoga sufitem – krew dudniła w żyłach, a obraz jakby się załamywał i wirował. Mrugał więc gorączkowo, a z każdym mrugnięciem widział zupełnie inną scenę. Bo nagle jakby i większy tłum się zrobił. Dostrzegł kobiety o długich, lśniących włosach, które falowały, mimo że w pomieszczeniu nie było wiatru. Miały wąskie twarze, śmiały się. Byli też jacyś mężczyźni, kiedy zdążyli przyjść? Prosili do tańca kobiety, stare i młode, a wirowali potem wśród oparów kadzidła, jakby nigdy nie mieli przestać, jakby nigdy nie mieli się zatrzymać. Każde mrugnięcie, to inna scena. Inne usta na piersiach kobiet, inne ręce na torsach mężczyzn.

Pojawiła się przed nim niespodziewanie, gdy czuł, że za chwilę osunie się po zimnej i twardej ścianie. Dostrzegł jej twarz, która z każdym mrugnięciem wyglądała trochę inaczej. Rozchylił zbielałe wargi, poczuł, że pot skroplił mu się na czole.

Miała bardzo czerwone usta, chociaż nieumalowane żadną pomadą. Twarz o ostrych rysach była piękna, duże oczy... były żółte, a może złote, a może to ogień się w nich odbijał. Włosy miała rude, tak jak i Roslin. Były piękne i gęste, płynęły po ramionach, zakrywając piersi. Roslin nigdy nie widział jeszcze takiej kobiety.

Patrzyła na niego dłuższą chwilę, a potem odeszła. Roslin bardzo nie chciał, żeby zniknęła, ale gdy spróbował się podnieść, by za nią ruszyć, kolana odmówiły mu posłuszeństwa.

Wtem pojawiła się przed nim inna postać, cała zdawała się być utkana ze złota i światła.

— Chodź — powiedziała słodko, a on poczuł, że musi iść, że musi wstać i podać się tym słowom i utonąć w dźwiękach i zapachach. Podniósł się i zatoczył, ale ona go złapała.

— Rozbierz się — powiedziała do niego, a on musiał posłuchać. Chociaż nagle zorientował się, że głos brzmi w głowie, bo dziwna kobieta ani razu nie otworzyła przecież ust.

I gdy był już całkiem nagi, nikomu nie przeszkadzały jego plamy na ciele, wątłe ramiona i blade plecy. Dotykały go dziwne kobiety, a on mógłby przysiąc, że nie pochodziły z tego świata. Bo cóż za kobiety mają rogi, cóż za kobiety mają szpony? U jakich kobiet we włosach tańczy ogień?

Pił wino, które było słodsze niż kiedykolwiek. Jadł owoce, których sok spływał mu po brodzie i klatce piersiowej. Na początku czuł, że próbuje odzyskać kontrolę, ale czy to za sprawą napoju od Wynne, czy dziwnego owocu od gospodarza, nie miał już władzy nad własnym ciałem.

Mógł tylko poddać się tańcowi, muzyce i dotykowi, który był wszędzie. A gdy tylko puścił się krawędzi świadomości, na której próbował balansować, utonął w wirze i zawrotach głowy, w ogniu, który przynosił gorąco i upragniony chłód. Bo ogień płonął wewnątrz i na zewnątrz, w rudych włosach kobiety o żółtych oczach. W oczach innych kobiet, które dotykiem dawały tylko przyjemność. Ogień płynął również od ugryzień, gdy ich zęby przebiły skórę i językami zlizywały płynącą krew. Choćby i chciał, nie mógłby przestać. Dopóki trucizna krążyła w żyłach, a miała krążyć jeszcze przez wiele godzin, dopóty Roslin będzie uwięziony w orgiastycznym tańcu istot, którym ktoś otworzył wrota. Czy były tam naprawdę, czy to tylko majaki? Ale jak coś tak materialnego jak rozkosz, którą dawały, mogłaby być tylko wytworem wyobraźni?

Obudził się. Wyrwał się z letargu i haustem złapał powietrze, jakby jeszcze chwilę temu tonął. Podniósł się gwałtownie i z trudem oddychał. Poczuł kwas podchodzący do gardła, przechylił się szybko na bok i zwymiotował. Przez chwilę trwał na klęczkach, drżąc i próbując zrozumieć, co się właśnie stało. Był ubrany, ale ubranie przykleiło mu się do ciała. Czuł zimny pot, cały był mokry. Podniósł głowę i powiódł wzrokiem po pomieszczeniu. Nie był pierwszy, który się obudził, ale nikt nie wymiotował. Podnosili się ostrożnie, lekko chwiejnie. Nikt nic nie mówił, nie paliło się już żadne kadzidło czy kaganek, a świece dogasały.

Roslin spojrzał, gdzie się dokładnie znajduje. Był obok tej samej poduszki, na której usiadł po przyjściu. Nieopodal leżał skulony Wynne; spał, ale widać było poruszające się szybko gałki oczne pod powiekami, jakby coś mu się śniło, bądź miał się zaraz wybudzić. Miał sine usta i, Roslin mógłby przysiąc, odrobinę zakrzepłej krwi na policzku. Ale to mogło być również wino...

Postanowił, że nie będzie czekał. Wstał, a nogi miał jak z waty. Oparł się szybko o ścianę, zrobił kilka wdechów i wydechów, po czym ruszył w stronę wyjścia. Kręciło mu się w głowie.

Sam był zdziwiony, jak odnajduje drogę do domu. Było mu słabo, ale musiał wrócić przed świtem, a czuł, że do niego już blisko. Strach przed ojcem dawał mu siłę, by iść dalej. Gdy chował się w zaułkach, sprawdzając, czy nie ma w pobliżu patrolu, wracał myślami do tego, co się wydarzyło. Wspomnienia się zacierały, jakby były tylko snem, uciekającym tuż po przebudzeniu. Zostawała za to nieopisana rozkosz, której ciało zapomnieć nie potrafiło. Już wcześniej Roslin czuł pragnienia, których nie mógł ugasić żaden napój, a miało się to teraz tylko nasilić. Wiedział, że będzie musiał wrócić do piwnicy w Dzielnicy Zachodniej, za wszelką cenę.

Pod domem wyciągnął łańcuszek z kluczem, który kazał dorobić pod nieobecność ojca. Przekręcił go w zamku i zniknął za drzwiami dla służby. Słaniał się na nogach, opierał się ciężko o poręcz, ale zniknęły już mdłości. Nie bolała go też głowa i, ogólnie mówiąc, zaczął się czuć całkiem przyzwoicie. Gdy drzwi się zamknęły, a Roslin wspinał się już po schodach, z cienia za rogiem po drugiej stronie ulicy wyłoniła się wysoka postać. Lairsen odrzucił z głowy kaptur i zadarł głowę, czekając, czy w oknie na piętrze zapali się światło. Nic takiego jednak nie nastąpiło, więc rudowłosy musiał paść. Starszy mężczyzna westchnął ciężko i upił łyk gorzałki z trzymanej butelki. Rozgrzewała go przez pół nocy, której to postanowił wystawać pod domem Withella z Erc. Wiele to jednak nie dało, bo nie mógł liczyć, że dogoni Roslina. Postanowił zatem, że sprawdzi, o której wróci do domu i następnym razem będzie przygotowany.

Dzięki bogom, że nicpoń wreszcie przylazł. Przyszłoby mi tu dłużej czekać, to urżnąłbym się jak świnia...

Continue Reading

You'll Also Like

20.5K 3K 51
Dola jest jedną z Tkaczek Losu w panteonie Welesów. Jej życie biegnie spokojnym torem pod pieczą Roda oraz Wielkiej Baby. Dnie spędza ze swoimi siost...
42.2K 1.7K 22
Podstawą do nauki koreańskiego jest nauka hangeul'a. Jeśli chcesz mogę cię go nauczyć, albo pomóc w nauce :)
638K 29.1K 45
TOM I |w trakcie korekty| America jest pół czarownicą. Świat ukrywa fakt istnienia nadnaturalnych istot, więc szesnastolatka, za użycie mocy, zostaj...
36.6K 2.5K 60
Od dwudziestu lat wampiry muszą żyć w ukryciu, ponieważ moc czarowników się rozwinęła i stała na tyle potężna, że zdołała pokonać krwiopijców. Króles...