Rozdział Trzeci cz. 2

1.1K 132 47
                                    

Następnego dnia plany pokrzyżowały mu obowiązki. Spędził dobre dwie godziny na ganianiu rozwydrzonej świni, która za żadne skarby nie chciała wrócić do obory. Lairsen musiał tam odstawić paskudnego zwierzaka, żeby otrzymać zapłatę za cały dzień znoju i harówki, bycie świniopasem to parszywe zajęcie. Gdy w końcu kopniakiem popędził tłustego zwierzaka i z hukiem zatrzasnął za nim drzwi, splunął i osunął się wykończony na ziemię. Byłby się pewnie nie podniósł i zasnął tam w oczekiwaniu na ranek, gdyby nie wydarzenia z poprzedniego wieczora.

Gdy Lairsen gonił świnię, trójka paniątek znów zawitała do Wesołej Baryłki, można rzec, że wyklęty druid miał mieć szczęście. Jednak tym razem w gospodzie pojawił się ktoś jeszcze. Górował nad gośćmi wzrostem, miał szerokie bary, krótką szyję i małą głowę. Przybysz nosił kosmatą, żółtą brodę, która w połączeniu z długimi włosami tego samego koloru, tworzyła prawdziwą grzywę dookoła jego twarzy. Oczy miał rozstawione szeroko, głęboko osadzone w czaszce, tak że łuk brwiowy, z grubymi brwiami, rzucał niemalże cień na oczodoły. Mężczyzna nosił czapę z głowy wilka, która to wzbudzała niepokój u wielu biesiadujących w gospodzie.

Drab przypominał fizjonomią kogoś z Dali, jednak tam niewielu rodziło się jasnowłosych mężczyzn. Jego mowa zdradzała, że z pewnością nie pochodził z Camden. Gdy stanął w drzwiach, ledwo się w nich mieszcząc, w Baryłce wrzawa nieco przycichła. Ruszył tedy w stronę karczmarza i, zażądawszy piwa, wykrzyknął, a głos on miał niesamowicie donośny, że wyzywa w kości każdego, kto pragnie zdobyć skarb nad skarbami. Po tych słowach wyciągnął zza kaftana miech skórzany i pokazał go wszystkim dookoła. Oświadczył również, szczerząc zęby, że przegranemu obije mordę na sino.

Goście popatrzyli podejrzliwie na draba, który wciąż czekał przy szynku. Skądś popłynęło żądanie, żeby najpierw skarb pokazał. Wielkolud rozciągnął swoje mięsiste usta w uśmiechu i sięgnął łapskiem do miecha. Nabrał w garść, jak się prędko okazało, monet złotych i rzucił je ponad głowy zebranych. To wystarczyło, by przekonać niedowiarków. W karczmie się zakotłowało.

Rzucili się do niego wszyscy, niemalże pewni wygranych. Jedni uśmiechali się pogardliwie, przerzucając w dłoniach kości specjalne, znaczone i głowili się, jak szachrajstwem zdobyć worek złota. Niewielu myślało o posturze draba i konsekwencjach, gdyby ten wielkolud próbował ich obić „na sino".

— Co ty na to, Ardal. Bierze cię chętka na złoto? — zagadnął jasnowłosy Wynne i zagrzechotał kośćmi w cynowym kubku. Roslin popatrzył na niego sceptycznie.

— Mało ci bogactwa? Nie umiesz grać — powiedział rudy i zwrócił wzrok w stronę wielkiego przybysza.

— Nie o pieniądze przecież tu chodzi, ale o dreszcz emocji — żachnął się Wynne, jakby Roslin śmiertelnie go obraził.

— Ja to bym może i zagrał — powiedział Ardal i potarł czoło w zamyśleniu. Był jeszcze trzeźwy całkowicie, a po wczorajszych wybrykach... nie miał zamiaru znów utulić się podłym winem, także gra w kości była wcale intrygującym pomysłem. Zwłaszcza, gdy w grę wchodziła jakaś nagroda, której zdobycie było ryzykowne. Ardal bardzo lubił chwałę i często pchał się przed szereg, byleby doczekać poklasku. Prawdę jest, że bardzo często też za swoje wybryki dostawał po głowie, ale nie zrażał się i wciąż próbował.

— Możemy zagrać we trójkę. My i tamten brzydal — zaproponował Wynne.

— Jeżeli przegramy, we trójkę łatwiej będzie nam się bronić — podjął Roslin i spojrzał na gęsty tłum dookoła grających, którzy rozpoczęli już partię. Napięcie było wyczuwalne, prawie namacalne.

— Tak, tak! Dokładnie o tym myślałem — pochwycił Wynne, który nie chciał się przyznać, że już w głowie obmyślał plan ucieczki w razie niepowodzenia. ając na uwadze fakt,

Korona KrukaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz