Rozdział Drugi cz. 2

1.6K 168 85
                                    

Morwen, zwana przez matkę ptaszyną, jak ptak w klatce zamknięta została w Zamku.

Dziewczynka niewiele miała zapamiętać z tego dziwnego wydarzenia, jakim był Przydział. Nagle zgubiła rękę swojego opiekuna i znalazła się w tłumie chłopców. Było ich może dwudziestu lub mniej. Wiek nie robił różnicy, każdy z nich miał tak samo niepewną i wystraszoną twarz. Przed nimi ustawiono drewniany podest, na którym, bardziej dla ozdoby i prestiżu niż ochrony, stało dwóch rycerzy w tych samych, paradnych strojach, które Morwen widziała przy bramie. Natomiast na środku stał mężczyzna, który okazał się Mistrzem. Wydawał się stary, ale emanowała z niego dziwna siła. Przywodził na myśl wielkiego pana, którym tak naprawdę nigdy nie był. Pomyśleć, że za brata miał kasztelana grodu. Jego imię brzmiało Blyth, jednak od dawna nikt go tak nie nazywał. Wołano nań Glastenen, czyli Purpurowy Dąb. Przydomek ten wziął się od zamierzchłych, krwawych czasów, gdy, będąc jeszcze zwykłym rycerzem, nie miał sobie równego na polu bitwy. Jego twarz zdobiła wąska podłużna blizna, zaczynająca się nad prawą brwią i kończąca przy lewym uchu. Mówi się, że to od uderzenia topora, jednak ciężko w to uwierzyć. Kto ze spotkania z toporem wyszedłby zaledwie z blizną?

Mistrz nosił krótką, siwą brodę. Kiedyś najprawdopodobniej brązową lub czarną. W jego fizjonomii widać było podobieństwo do kasztelana. Tak samo zarysowane nos i kości policzkowe w szerokich twarzach. Włosy przewodnika Zakonu były krótkie. Stojąc tam na podwyższeniu, trzymał pod pachą hełm paradny z przyłbicą upodabniającą go do wilka. Bo to właśnie znaczy jego prawdziwe imię — Wilk. Miał na sobie kolczugę, gdyż paradna zbroja była niezwykle ciężka i niepraktyczna. Założył za to wyjściowy płaszcz w czarnym kolorze o czerwonym podbiciu.

Mówił, że Zakon staje się nową rodziną. Wspominał o przysiędze, którą przyjdzie chłopcom składać. Wtedy, w niezauważalny prawie dla wszystkich sposób, wyszukał w tłumie twarzy Morwen. Zmarszczył brwi i kontynuował. Opowiadał o ciężkiej pracy oraz wyrzeczeniach. Wspomniał o ślubach, jednak musisz wiedzieć, drogi Czytelniku, że Zakon już bardzo dawno temu zatracił znacząco całą swoją sferę religijną. Zakonem został z nazwy, a zajmował się bardziej kształtowaniem sprawnych wojów niż zakonników. Większość słów Mistrza była niezrozumiała dla dzieci. Gdy skończył, oznajmił, że tamtejszy dzień jest dniem wielkim. A następny przyniesie pot, znój i łzy. Potem przyszedł czas na rozdzielenie ich podług wieku. Mała Morwen dostała do pary chłopca o okrągłej buzi, zadartym nosie i krótkich, czarnych włosach. Nie był tak chudy jak dziewczynka, ale do tęgich również nie należał. Przerastał ją natomiast o pół głowy. Dzieci nie odzywały się do siebie, gdy poprowadzono je potem do budynków, gdzie mieszkali adepci Zakonu. 

Każda z grup miała nieoficjalnie nazwę. Na najmłodsze dzieciaki wołano Szczury. Bo było to małe, ruchliwe, ale zadziorne. Trafiali tam adepci od pięciu do dziesięciu lat. Ci nieco starsi, bo od dziesięciu do trzynastu lat około, wołani byli Zaskrońcem. Bo niby to niegroźne, ale niejeden zlałby się w spodnie, gdyby znalazł pod łóżkiem, myśląc, że to żmija. Grupa przysięgająca dostała wreszcie nieco chlubniejszą nazwę, bo i w końcu byli prawie najstarsi. Każdy chłopak, od piętnastolatka poczynając i na siedemnastolatku kończąc nosił miano Żbika. Ci najstarsi ochrzcili się sami. Czując już się niemalże prawdziwymi mężczyznami, nieudolnie goląc pierwszy zarost i chodząc z wiecznie porozcinaną skórą od tępej brzytwy, kazali na siebie młodszym wołać Wilki. I z przydomkiem Wilka dochodzili do lat dwudziestu pięciu, kiedy to pierwszy raz mieli dostać prawdziwe zadania. Często też wtedy opuszczali Zamek i ruszali do innych miast. Każda grupa miała swojego Starszego, czyli specjalnie przydzielonego rycerza i nikt się do tego zajęcia nie palił, bo musiał odpowiadać za wybryki swoich podopiecznych. Ci dojrzalsi umieli się czasem dogadać z opiekunem, więc i zdarzało się, że nocą opuszczali Zamek. Jednak młodsi? Jak świat światem i zamkowe mury murami zamkowymi, toczyli nieustanne wojny ze swoim Starszym.

Korona KrukaWhere stories live. Discover now