Rozdział Piętnasty cz. 1

211 23 21
                                    

Wiedziała, że coś się święci już w momencie, gdy wsiadły do sani same. Potem Mairead musiała szturchnąć woźnicę, który okazał się głuchy. Nie rozmawiały o niczym ważnym, póki dookoła nie rozniosły się piosenki, dopóki sanki nie sunęły gładko, zostawiając w oddali Brynn.

— Powiedz, Morwen, jak dobrze znasz Mistrza Glastenen? — zapytała księżna w pewnym momencie, wysuwając się spod sterty futer.

— Niezbyt dobrze, Pani. Na tyle, na ile można poznać własnego dowódcę. Dlaczego?

— Tajemniczy to człowiek — odparła zamyślona. — Małomówny.

— To prawda, ale dzielny i dobry. Wszystkie opowieści...

— Prawdziwy człowiek Północy. — Przerwała jej, jakby w ogóle nie słuchając. — Chciałabyś tam wrócić? — zapytała ciepło.

Morwen się zamyśliła. Uświadomiła sobie, że to jej umknęło, poczuła się wręcz głupio, że nie pomyślała o tak ważnej rzeczy. Nagle stało się to dla niej tak oczywiste.

— Raczej nie ma tam dla mnie miejsca. Ani w Zamku, ani w chacie ojca. — Wzdrygnęła się na tę myśl i posmutniała.

— Tak... Twój ojciec pewnie ma już gromadkę synów i córek... Pewnie ciebie nie pamięta za dobrze — ciągnęła dalej księżna, na co Morwen tylko zacisnęła usta w wąską linię. — Może mogłabyś pojechać ze mną?

— Do Meallan? — zapytała z przestrachem, przerażona myślą, że już do końca życia przyjdzie jej potykać się o suknie, uśmiechać głupio i składać ukłony.

— Tak, byłabym twoją Protektorką. Mogłabyś zostać... kimkolwiek zapragniesz.

— Ależ Pani... proszę o wybaczenie, ale jak możesz być czyimś Protektorem, skoro władzę sprawuje Król? — zapytała niepewnie.

Księżna uśmiechnęła się nieznacznie, ledwo dało się to uchwycić, a potem utkwiła spojrzenie w dziewczynie.

— I właśnie w tym, moja droga, będę potrzebowała pomocy — odparła miękko, a Morwen poczuła, jak gdzieś głęboko, bardzo niepewnie, kiełkuje podejrzliwość. — Widzisz, Północ już zbyt długo krwawi pod rządami mojego męża.

— Pani, obawiam się, że nie rozumiem.

— Spokojnie, przyjdzie czas, gdy wszystko zrozumiesz. A tymczasem, wróćmy jeszcze do Mistrza Zakonu.

— Jak sobie życzysz... — Morwen utkwiła wzrok w plecach woźnicy.

— Chciałabym, żebyś w trakcie bankietu coś dla mnie odzyskała. Jak nikt znasz Mistrza i jego zwyczaje.

— Pani, sugerujesz, że... mam okraść Wielkiego Glastenena? — zapytała przerażona.

— W żadnym razie okraść, dziewczyno. Przecież powiedział „odzyskać", czyż nie? Mistrz wszedł w posiadanie czegoś, co nigdy nie powinno do niego trafić. Powiem więcej, myślę, że to Mistrz jest złodziejem.

— Ależ... jak? Jak to możliwe?

— Myślę, że Mistrz przywiózł ten przedmiot aż z Północy. W jakim celu, tego niestety nie wiem. Być może chciał ten skarb spieniężyć, a ja nie mogę dopuścić, by wpadł w niepowołane ręce.

— Skąd o tym wiesz, Pani? I o jakim skarbie mówisz?

— Widzisz, Morwen... bycie kobietą ma jeden przywilej w tym świecie. Często jesteś traktowana jak cień, a któż zwraca uwagę na cienie? Dużo możesz wtedy usłyszeć. — Ucięła i nie kontynuowała. — Chciałabym, aby skarb ten wrócił w królewskie ręce.

Korona KrukaWhere stories live. Discover now