Rozdział Szesnasty cz. 2

300 19 28
                                    

Gdy Mistrz pojawił się w progu swojego pokoju gościnnego, stanął jak wryty.

— Na bogów — wydusił z siebie tylko i ogarnął wzrokiem pobojowisko.

Morwen dostrzegła go spod przymkniętych powiek. Szlag, pomyślała kolejny raz tej nocy.

— Co się stało, dziewczyno? — Zapytał łagodnie. — Co tu robisz?

— Ja... niosłam wodę do miednicy. — Wskazała na przewrócony dzbanek. — A oni...

— Jesteś ranna — mruknął Glastenen. — Skrzywdzili cię. Próbowali zniesławić? — Przykucnął i spróbował jej odgarnąć włosy z twarzy, ale Morwen odwróciła się gwałtownie. — Nie bój się, trzeba ci pomóc...

Wstał i z trzaskiem zamknął okno. W pomieszczeniu nie zrobiło się cieplej, ale przynajmniej wiatr nie hulał. Sięgnął po krzesiwo i zapalił świece w świeczniku.

— To nic, Panie. Draśnięcie. W kuchni... w kuchni mi pomogą. — To mówiąc zaparła się o ścianę i stanęła na nogach. Jak tylko mogła, uciekała wzrokiem. — Nie będę przecież kłopotać Wielkiego Mistrza.

SZLAG. Nie zdążyła ugryźć się w język.

— Skąd wiesz, kim jestem? — rzucił podejrzliwie. Morwen odwróciła się plecami i już wyciągała rękę do klamki. — Stój. Zaraz tu będzie straż. Wytłumacz się. Wyglądasz mi dziwnie znajomo...

Odwróciła się w jego stronę rozgoryczona. Nie było sensu wybiegać i uciekać. Wpadłaby cała zakrwawiona prosto w ręce strażników. Podniosła oczy i pozwoliła, żeby padło na nią światło z trzymanego świecznika.

Już otwierała usta, żeby coś powiedzieć, kiedy przez twarz Mistrza przebiegł cień zrozumienia. Potem szoku, a potem niedowierzania.

— Dobrzy bogowie, teraz poznaję... Myślałem... myślałem, że ty umarłaś, Morwen.

Siedzieli obok siebie na podłodze. Mistrz trzymał w rękach gąsiorek. Popatrzył w niego chwilę, po czym podał do rąk dziewczyny. Bez wahania wzięła solidny łyk i otarła usta wierzchem dłoni. Wciąż była ubrudzona zaschniętą krwią. Przyciskała do piersi szmatę nasączoną jakimś płynem, którą wcześniej dał jej Blyth.

— Czyli zawsze wiedziałeś — powiedziała cicho.

— Tak.

— Dlaczego? Dlaczego uznaliście, że to dobry pomysł. Ileż to razy takie pytanie rodziło mi się w głowie, gdy leżałam na pryczy fioletowa od sińców. Obolała. Zagubiona. Nie rozumiejąc, co się ze mną dzieje!

— Twój ojciec i ja...

— Nie nazywaj go tak — mruknęła wściekle i znów upiła łyk wina.

— Kasztelan jest porywczym człowiekiem. Urodziłaś się w chudych latach. Bieda była w chatach, a i Zamek musieli utrzymywać. A prócz tego... w osadzie było za dużo dziewuch. — Mistrz uśmiechnął się półgębkiem. — Przeto większość chłopaków zabieraliśmy. Wydać za mąż trzeba by cię daleko, pewnie z problemami.

— Więc czemu Przydział ciągle trwał? Wiedziałeś o problemach.

— Przydział trwał od lat, takie prawo, taka tradycja. — Blyth wzruszył ramionami.

— Przecież mogłam na Zamku zginąć. Właśnie o to chodziło?

— Zawsze miałem na ciebie baczenie. W końcu jesteś moją bratanicą.

Spojrzała na niego kwaśno. Mistrz patrzył przed siebie pustym wzrokiem. W migoczącym świetle bruzdy na twarzy pogłębiły się, widać było, jak bardzo się zestarzał.

Korona KrukaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz