Rozdział Jedenasty cz. 2

353 41 20
                                    

Siedział w bali letniej wody, ponieważ odprawił dziewki służebne i nie miał kto dolewać ciepłych dzbanów. Nie chciał, by którakolwiek towarzyszyła mu w kąpieli. Zażądał przygotowania wszystkich niezbędnych sprzętów i kategorycznie zakazał dolewania olejków do wody, a mimo to znienawidzona woń podrażniła mu nos. Rozmaryn – któraś musiała uznać, że nic nie poczuje...

Kolana wystawały z wody, zdążyły już wyschnąć, więc ukazała się skóra zaogniona i zrogowaciała, jakby mężczyzna całe życie pracował na klęczkach w polu. Tarł twardą gąbką przedramiona, na których rozlały się czerwone place. Tarł tak mocno, że poschodziła już skóra i za chwilę miała pokazać się krew. Ale to nic, właśnie tak polecono mu zrobić, a potem natrzeć swędzące miejsca gęsim smalcem, co ukoi świąd. Po chwili osunął się w balii, głowa znalazła się pod wodą, a na powierzchnię wypłynęły bąble powietrza. Zatańczyły rude włosy, a po chwili gwałtownie wyłonił się Roslin, łapiąc łapczywie powietrze.

Wzdrygnął się z zimna, ale opuścił w końcu balię. Musiał zdążyć na zaproszenie, a nie zostało już wiele czasu. Wyciągnął ręce, wyprostował kręgosłup i strzelił karkiem. Był bardzo chudy, rzekłby kto, że zasuszony, na plecach uwydatniały się kręgi. Skórę miał bladą, pokrytą piegami i czerwonymi placami, które tak intensywnie tarł gąbką w kąpieli. Woda z mokrych włosów spływała wzdłuż kręgosłupa, gdy miotał się po pomieszczeniu, w poszukiwaniu czegoś do otarcia ciała – pęd powietrza miotał płomieniami świec. Stanął na chwilę przy kominku i wyciągnął w stronę ognia długie ręce, pragnąc ogrzać członki, ale wnet poczuł, że ciepło nie sprawia mu przyjemności, a wręcz przeciwnie.

Ubrał się bardzo starannie, wybierając specjalnie drogie tkaniny i modne wzory. W jego ubiorze nie było natomiast dużo koloru, jakby nie chciał zwracać na siebie przesadnie uwagi. Nie układał włosów, chociaż ojciec wiele razy pokazywał mu, jak powinien to zrobić. Mawiał, że słomę na głowie może mieć parobek, który schowa ją pod słomkowym kapeluszem. Młody dziedzic nie może wyglądać jak obwieś. Ale Roslin nie lubił czesać włosów, nie lubił również ich wiązać w schludny warkocz, ostatnio bardzo modny wśród młodych mężczyzn. Irvette załamywała ręce, ale w typowym dla siebie zwyczaju, dawała przyzwolenie na wymysły przybranego syna.

Mężczyzna zaczął schodzić cichutko po schodach. Minął żeński salonik, w którym matka siedziała i haftowała, ale na szczęście nie zdążyła podnieść oczu znad robótki i go zobaczyć. Doskonale wiedział, które stopnie należy ominąć, żeby nie skrzypnęły. Na jednym półpiętrze zatrzymał się i przeklął w myślach. Drzwi do gabinetu ojca były otwarte i słychać było dużo męskich głosów; musiał przyjmować gości. Niestety, Roslin wiedział, że aby opuścić kamienicę, będzie musiał przemknąć korytarzem, a to może skończyć się wykryciem. Przestąpił z nogi na nogę i mimowolnie zaczął się przysłuchiwać. Rozmawiali o przyjęciu czy bankiecie. Czymś na pewno ważnym i chyba zaczynali się targować. Napięcie odrobinę opuściło ciało mężczyzny, podrapał mimowolnie przedramiona – materiał koszuli przykleił się do ciała wysmarowanego smalcem. Jeżeli chodziło o interesy, ojciec był zawsze pochłonięty sprawą. Nie powinien zauważyć, że przemknie gdzieś za drzwiami.

Ruszył cichutko na dół, zatrzymał się i przyległ do obitej drewnem ściany. Teraz przemawiał mężczyzna, którego głosu nie rozpoznał, a po chwili odpowiedział mu drugi, tubalny, który wydał się już Roslinowi znajomy. Wzruszył tylko ramionami, przełknął ślinę i utkwił spojrzenie w drugim końcu korytarza. Wystarczą dwa duże susy, a przemknie za drzwiami niezauważony. Ruszył.

Był już w pół kroku, przemykając pod ścianą, ale nie mógł się powstrzymać, by nie zerknąć do środka. Siedziało ich tam czterech, może pięciu; pochyleni przy stole, część z nich plecami do drzwi. Ojca nie dostrzegł, co za ulga. Ale nawet w tym ułamku sekundy ktoś zdążył złapać jego wzrok, niech to biesy!

Korona KrukaWhere stories live. Discover now