Cold Heart [D.M]

By fucking_joke69

83.4K 3.6K 1.2K

Całe jej życie jest poza nią. Widzi je całe, widzi jego kształt i powolny ruch, który przyprowadził ją aż tut... More

Prolog
[2]
[3]
[4]
[5]
[6]
[7]
[8]
[10]
[11]
[12]
[13]
[14]
[15]
[16]
[17]
[18]
[19]
[20]
[21]
[22]
[23]
[24]
[25]
[26]
[27]
[28]
[29]
[30]
[31]
[32]
[33]
[34]
[35]
[36]

[9]

2.8K 137 31
By fucking_joke69

                          Narrator P.O.V

— Wszystko w porządku? — podszedł do niej i złapał ją lekko za ramie gdzie wcześniej ściskał je Teodor.

— Nic mi nie jest. — odepchnęła jego rękę i usiadła na swoim krześle.

Draco zmrużył oczy na zachowanie swojej... właśnie kogo? Współpracownicy, przyjaciółki czy może kochanki? Nie wiedział na jakim właściwie są etapie. Po ich wspólnie spędzonych świętach miał nadzieje, że teraz wszystko będzie prostsze, w końcu miał ją już przy sobie, ale nie do końca tak było. Można nawet rzec, że z każdym kolejnym dniem była mu coraz dalsza, mimo iż miał ją już tak blisko. Nie miał jednak pojęcia, jak ustawić ją na powrót do szeregu. Nie wiedział, jak naprawić to, co zostało zniszczone, zarówno w jej wnętrzu, jak i między nimi. Nie miał pojęcia, jak naprawić relacje z Jeanine. Nie wiedział nawet, czy jest to możliwe. Czuł się jak uzdrowiciel, który nie przestaje reanimować pacjenta, mimo że ten od dawna nie daje oznak życia. Kiedy wiesz, że nadeszła ta chwila? Kiedy odpuszczasz i podajesz czas zgonu?

— Jeanine?

— Malfoy mógłbyś mi z łaski swojej nie przeszkadzać? Już i tak jestem do tyłu z tym wszystkim, nie potrzebuje dodatkowych problemów.

— Wiec jestem problemem, hę?

Prychnął pogardliwie i czekał. Kobieta się nie odzywała. Liczył na choć jedno słowo, nawet jeśli byłoby złośliwe. Zdał sobie sprawę, że już nie czeka. Nie było na co. Trudno mu było uwierzyć, że tak go potraktowała, ale... Właśnie, czy rzeczywiście był tym zaskoczony? Żyła tylko, aby żyć, nic jej nie pobudzało, na niczym jej nie zależało, nie miała niczego, co mogłaby nazywać swoim własnym. W akompaniamencie ciszy, wyszedł z jej biura, powstrzymując się by nie trzasnąć drzwiami, brakowało by jeszcze tego żeby zaczęli plotkować na ich temat o ile już tego nie robią.

Nie zwracając uwagi na innych i ich oburzone miny, gdy tylko trącał ich ramieniem nie odwracając się by przeprosić, wrócił do swojego biura i zrzucając swoją marynarkę na kanapę, zasiadł w fotelu. Po chwili bez zastanowienia wyciągnął ze swojego schowka dobrze ukrytą butelkę Ognistej Whiskey i nalał jej sobie odrobine do szklanki wypijając odrazu całą jej zawartość.

— Smoku co ci zepsuło ten jakże piękny poranek? — Blaise uśmiechnął się chytrze, wyłaniający się zza zielonych płomieni kominka w jego biurze.

— Chcesz wiedzieć co? Ta nasza cholerna przyjaciółeczka.

— Jeanine? Co z nią?

— Można powiedzieć, że wyrzuciła mnie za drzwi. — fuknął.

— Uu czyżby kłopoty w raju? To i tak cud, że tak szybko się do siebie zbliżyliście. — poruszył sugestywnie brwiami przy ostatnim zdaniu. — Szczególnie z jej upartym charakterem.

Uśmiechnął się pod nosem na samą myśl o jej, jak to powiedział, upartym charakterze. Właściwie na samą myśl o niej. Złapał się na tym, że nie ma takiej godziny, co tam godziny, minuty takiej nie ma, żeby o niej nie pomyślał. A co myśli? W jednej minucie, że ją kocha, w drugiej że nienawidzi. Kolejność przypadkowa. W jednej, że bez niej ani kroczka, w drugiej że stoi przy niej w miejscu albo nawet się cofa. I tak bez przerwy. Ot klasyczna nienawimiłość. Bolało już samo patrzenie na nią. Bolało też kiedy jej nie widział. Bolało, kiedy o niej myślał. I kiedy starał się nie myśleć. Ale co było trudniejsze, żyć bez niej czy z nią?

Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze ten cholerny Nott. Draco czuł że ten facet znowu namiesza między nim a Jane. Jane - uwielbia tak do niej mówić. Nie ma prawa zbliżać się, a co dopiero dotykać jego Jane. Tak, była jego i tylko jego. Czuł że zapewne zachowuje się jak zakochany szczeniak, który właśnie przeżywał pierwsze zakochanie, ale nie bardzo mu to przeszkadzało, prawdę mówiąc był takim szczeniakiem, co prawda już nie tak młodym, ale dalej przeżywający swoje pierwsze prawdziwe uczucie. Była wszystkim, czego nie chciał. Była jego własnym upokorzeniem. A zarazem tym, co najlepsze, najbardziej ludzkie i najpiękniejsze.

— Ziemia do Malfoy'a. — blondyn spojrzał na niego zamglonym wzrokiem. — Od jakiś pięciu minut uśmiechasz się jak głupi potem się brzydko krzywiąc, więc albo szykujesz się na jakiś występ w teatrze i ćwiczysz swoją mimikę, albo prowadzisz dość fascynujący monolog. Więc?

— Co?

— O czym tak rozmyślasz? — przewrócił oczami.

— O tym jak Pansy mogła wyjść za takiego debila.

— Tak tylko mówisz, tak naprawdę jesteś zazdrosny, że przegapiłeś swoją szanse na zasmakowanie tego cudu. — wskazał na swoje ciało. — A mogliśmy być teraz tacy szczęśliwi.

— Masz racje. Do teraz żałuje, że nie przerwałem waszego ślubu. — złapał się teatralnie za serce.

— Do ostatniej chwili czekałem aż to zrobisz.

— Czyżby ci nie odpowiadało twoje małżeńskie życie?

— Nie jest łatwo, ale kocham moje skarby najmocniej na świecie i nie oddam ich nikomu! — Draco skrzywił się nieznacznie. — Oj nie rób już takich min. Jak założysz rodzine to zobaczysz jak to jest.

— Na szczęście to są bardzo odległe plany.

— Patrząc na twoją obecną sytuacje z pewną blondynką to nie jestem tego taki pewien.

Malfoy zacisnął zęby. Nie wiedział co powiedzieć Blaise'owi. Że ona nie wydaje się być zbyt przekonana do tego wszystkiego, że ma ciągłe wątpliwości? Zabini to jego przyjaciel od zawsze i doskonale wie, że zatrzyma wszystko dla siebie, tyle, że zwyczajnie głupio mu było. Nie lubi rozmawiać o tym co czuje, co idealnie odzwierciedla sytuacja podczas Bitwy o Hogwart. Skrzywił się na samo wspomnienie tego dnia. Był taki głupi i ma konsekwencje swojego tchórzostwa. Jego wybranka mu nie ufa.

— Draco? — odezwał się czarnoskóry widocznie zatroskany. — Jest aż tak źle?

Blondyn nic nie powiedział i nalał sobie kolejną szklankę Ognistej i jednym ruchem opróżnił zawartość.

— Ona ma wątpliwości Draco, nie wie czy dobrze postąpiła zbliżając się do ciebie.

— Wiem o tym... — oparł głowę o zagłówek. — Czy ta kretynka nie może zrozumieć, że komuś na niej może zależeć naprawdę?! Co ja mam zrobić?

— Mnie się pytasz? Ledwo potrafię nadążyć za Pansy, a co dopiero za Jeanine. Według mnie powinieneś pogadać z Oliver'em lub Will'em, tylko oni są w stanie ci pomóc, bo nikt nie zna jej tak dobrze jak oni.

— Masz racje. Mniejsza... — postanowił zmienić temat. — W jakim celu tu przyszedłeś?

— Stęskniłem się za twoją pogodną twarzą.

— Nie wątpię.

— Dobra, dobra. — mruknął, wziął go za rękę i spojrzał mu prosto w oczy, uśmiechając się delikatnie. Jednym słowem - szykowało się coś złego.

— Czego? Puść mnie!

— Mam do ciebie romans.

— Jakbyś nie zauważył, to zostałeś mężem i ojcem, a ja preferuje kobiety. W dodatku na chwile obecną jestem poważnie zaangażowany.

— Łamiesz mi serce.

— I sprawia mi to dziką radość.

— Może chociaż mnie wysłuchasz?

— Nie.

— I tak powiem. Za dwa tygodnie mamy rocznice ślubu.

— Nie przypominam sobie żebyśmy brali ślub. Gdyby tak było już dawno zostałbym wdowcem.

— Czemu miałbym zostać wdowcem?

— Ja zostałbym wdowcem, bo udusiłbym cię.

— Pewnie za mocno przyciskałbyś mnie do łóżka w chwilach namię...

— Masz zbyt dużą wyobraźnie Blaise.

— Hmmm... Taaak... Możliwe. A na poważnie. Z Pansy mamy trzecią rocznice ślubu i chciałbym z tej okazji zorganizować jej jakąś wycieczkę najlepiej do Francji lub Włoch.

— Wszystko super tylko jaka w tym moja rola?

— Mamy jeszcze dziecko.

— Zabini położna cię czasem nie upuściła gdy się urodziłeś? Nie mamy żadnego dzieciaka.

— Nie my idioto. Chodzi mi o Melanie. Chce żebyś się nią zajął przez ten czas.

— Chyba zwariowałeś! — wykrzyknął. — Nie jestem jakąś cholerną niańką.

— Malfoy proszę cię! To tylko trzy dni!

— Nie ma mowy! Nie dam sobie rady z tą bestią.

— Zachowujesz się gorzej niż dziecko. — Blaise przewrócił oczami. — Widzisz jak Melanie cieszy się za każdym razem gdy cię widzi.

— To dziecko. Uśmiecha i ślini się za każdym razem gdy kogokolwiek widzi.

— Nie przy Teodorze.

— Nic dziwnego, też mi się nie uśmiecha widzieć go codziennie. — burknął.

— Tyle lat minęło, a wy dalej skaczecie sobie do gardeł. O ile dobrze pamietam to przez pierwsze cztery lata w szkole mieliście bardzo dobry kontakt.

— Nott jest typowym Śmierciożercą i o ile nie pokazuje tego publicznie to i tak dalej w nim to drzemie, dlatego Jeanine nie jest z nim bezpieczna.

— A z tobą jest? — spojrzał się podejrzliwie na przyjaciela.

— Nie... Nie wiem. Sam już nie wiem co o tym wszystkim myśleć.

— Chodzi mi o to, że no wiesz ona też należała do kręgów Sam-Wiesz-Kogo, chyba potrafi sobie poradzić w razie zagrożenia z jego strony.

— Nie martwię się o to, że coś jej zrobi, zresztą nieważne. — machnął ręką. — Nikt inny nie może się nią zająć? Twoja matka, teściowie, albo nawet Jeanine?

— Matka jest w Stanach z nowym gościem, teściowie wyjechali, a Jeanine cóż... mamy nadzieje, że ci pomoże. — poruszył znacząco brwiami.

— I jak mniemam nic o tym nie wie?

— No jeszcze nie.

— Życzę powodzenia. — mruknął z przekąsem.

— Oj, nie bądź już takim pesymistą. Nie znam nikogo kto by się oparł mojemu urokowi.

Po czym wyszedł z pewnym siebie wyrazem twarzy z biura przyjaciela.

                                ************

— Nie.

Jeanine odpowiedziała krótko Blaise'owi, który wręcz ją błagał by zaopiekowała się jego córką. Dwójka przyjaciół siedziała obecnie w Pubie pod Trzema Miotłami popijając od czasu do czasu Sherry. Mały bar jak zwykle był strasznie zatłoczony zarówno przez dorosłych czarodziei jak i uczniów Hogwartu i ich nauczycieli, którzy przychodzili tu, aby odpocząć od nauki i w towarzystwie swoich przyjaciół miło spędzić czas.

— Daj spokój Jeanine, nie będzie tak źle.

— Ty siebie słyszysz? Ta bestia mnie wykończy!

Mężczyzna zaśmiał się tak głośno, że Madame Rosmeta, która stała na drugim końcu baru się wystraszyła i upuściła tackę z kremowym piwem.

— Co cię tak bawi?

— To że Malfoy dokładnie tak samo zareagował. — kobieta po usłyszeniu tego nazwiska odrazu się naburmuszyła i zamruczała coś pod nosem. — Zachowujesz się niedojrzale. — pokręcił głową na jej zachowanie. — Wiec co? Zaopiekujcie się Melanie?

— Malfoy naprawdę nie da sobie sam rady?

— We dwójkę raźniej.

W grupie przyjaciół przy sąsiednim stole, jak można zobaczyć po szatach, uczniów Slytherinu, jednemu Ślizgonowi spadła cała torba na ziemie z którego wypadła jakaś książka otwierając się na przypadkowej stronie. Niby nic co mogło by zwrócić uwagę Jeanine, jednak na tej właśnie stronie ujrzała swoje zdjęcie. Nie zdążyła przeczytać nagłówka, gdyż zaraz za nią upadł kałamarz zalewając prawie całą stronę wraz z kawałkiem zdjęcia. Wstała szybko z miejsca i podniosła książkę próbując wyczytać cokolwiek zza wielkich kleksów.

— Mogłaby pani oddać moją książkę? — usłyszała chłodny głos najprawdopodobniej należący do właściciela przedmiotu.

— Co to za książka? — spojrzała na niego, oddając własność.

— To jakby dodatkowy, nieobowiązkowy podręcznik z Obrony przed Czarną Magią. — spojrzał do góry na jej twarz. — Chwila... — patrzył na nią czujnym wzrokiem zerkając to na nią to na książkę. — Na Brodę Merlina! To pani! — przyłożył jej książkę pod nos, wskazując palcem na fotografie. — Pani Jeanine Grindelwald!

— Wilson. — sprostowała. — Skąd mnie znasz?

— Wszyscy panią znają, jest pani legendą, ja też jestem Ślizgonem. — wypiął dumnie pierś, patrząc na nią z fascynacją. — Piszą o pani dużo w tej oto książce. Cholera... Nawet nie mam jak pani pokazać. — spojrzał sfrustrowany na czarną stronę. — Jak powiem znajomym, że panią spotkałem to pękną z zazdrości.

— Jasne. Kiedy wydano książkę?

— Zaledwie pare dni temu.

— Dzięki. — poklepała go po ramieniu i odeszła do swojego stolika.

Chłopak zesztywniał na sam jej dotyk, po czym z wielkim uśmiechem na twarzy ruszył do swoich przyjaciół opowiedzieć o całym zdarzeniu.

— Mówiłam! Dzieciaki są okropne. Zamiast się mnie bać, ten chłopak patrzył na mnie jakbym była ósmym cudem świata.

— Mimo że szkoła już inaczej podchodzi do czarnej magii to to dalej Ślizgoni, a ty jesteś ich idolką. — zaśmiał się. — Spójrz na to z ich strony. Ślizgonka pasująca do każdego z czterech domów okazuje się pochodzić od założyciela ich domu Salazara Slytherina oraz człowieka, który prawie przejął władze na świecie, Gellerta Grindelwalda i żeby tego było mało naznaczona ich znakami, służy im aby na sam koniec stanąć po stronie szkoły i wraz z Wybrańcem zabija czarnoksiężników. Nie zapominając o tym, że potrafi do tego czarować bez różdżki gdzie w całym czarodziejskim świecie nikt o czymś takim nie słyszał. Brzmi jak fabuła jakieś niezłej książki.

— Właśnie, to tylko nieźle brzmi. Rzeczywistość jest znacznie mniej kolorowa.

— Wiesz że nie to miałem na myśli...

— Powinni mieć mnie za potwora, a nie ekscytować się tym co robiłam. Założę się że przeze mnie większość z nich straciła rodziców, dziadków, rodzeństwo czy innych członków rodziny.

— Kiedy ty zrozumiesz, że to było siedem lat temu! Nie możesz się tym wiecznie zadręczać. Odkupiłaś już swoje winy.

— Niby w jaki sposób je odkupiłam? Uciekając? Powinnam gnić teraz w Azkabanie, a tymczasem siedzę sobie beztrosko w pubie popijając Sherry, gdzie moje ofiary gryzą piach.

Czarnoskóry spojrzał smutnym wzrokiem na swoją przyjaciółkę, która wpatrywała się pusto w swoje dłonie. Strasznie żal mu było tej dziewczyny. Obwiniała się o każdą krzywdę jaką wyrządziła, ale przecież to nie była tylko jej wina, została zmuszona. Mroczny Znak, który tkwił na jej ręce był jak Wieczysta Przysięga. Musiała wykonywać wszystkie polecenia Czarnego Pana inaczej zapłaciła by za to nie tylko swoim życiem, które i tak nie znaczyło dla niej zbyt wiele, ale także jej bliskich. Mimo wielu, naprawdę wielu prób pozbycia się znaku, on przywarł do niej, miała nadzieje, że po pokonaniu Voldemorta znak zniknie, niestety on jedynie przestał się poruszać i wyglądał teraz jak zwykły tatuaż. Nie mogła na niego patrzeć.

— Kiedy? — jej głos przywrócił go do rzeczywistości.

— Co?

— Kiedy mamy się zająć Melanie?

Mężczyzna uśmiechnął się tak szeroko, że gdyby nie uszy to uśmiech biegłby dookoła głowy.

— Jesteś najlepsza wiesz o tym? — kobieta przekręciła oczami. — Za tydzień w piątek po południu chcemy wylecieć.

— Na jak długo?

— Caływeekend. — powiedział szybko, a zarazem bardzo cicho.

— Patrz mi w twarz, gdy do mnie mówisz, a nie burczysz pod nosem.

Prychnął, ale podniósł głowę i ponownie rzekł tym razem wolniej i głośniej:

— Cały weekend.

— I co może mi jeszcze powiesz, że ja przez ten cały czas muszę siedzieć z Malfoy'em?

— Byłoby miło.

Blondynka zacisnęła zęby, wyobrażając sobie jak pięknie by to wyglądało, gdyby nagle jej przyjaciel rozbił sobie ten pusty łeb o kant stolika.

— Nie znoszę cię.

Continue Reading