Danielle z rozrzewnieniem przyglądała się zabawie swojej pięcioletniej córeczki. Mała Claudine wyrastała na śliczną dziewczynkę. Miała ciemnobrązowe loki i zielone oczy jak jej matka. Danielle stroiła ją w sukieneczki w najróżniejszych barwach, sama czesała jej włosy, a czasem nawet dziergała dla niej urocze czapeczki na zimę. Paul w ogóle nie interesował się swoim dzieckiem, dlatego też jego żona była zdania, że musi jakkolwiek zrekompensować córeczce ciągłą niemal nieobecność ojca.
— Maman, zobacz, jaką mam ładną lalkę — zaszczebiotała dziewczynka i zaczęła wspinać się matce na kolana.
Danielle wzięła ją pod pachy i usadziła obok siebie. Kobiety z towarzystwa dziwiły się, że madame Corbet tyle czasu poświęca swojej jedynaczce. Poza godzinami, które Claudine od roku spędzała na lekcjach tańca, śpiewu i rysunku, były nierozłączne. Gdy tylko któraś z jej znajomych przychodziła do Danielle, kobieta sadzała córeczkę na kolanach i przysłuchiwała się czczej gadaninie którejś z plotkar z wyższych sfer. Damy były oburzone tym, że Claudine nie jest odsyłana do swego pokoju wraz z boną, jej matka jednak niezbyt się tym obchodziła.
— Oczywiście, że masz ładną lalkę, mój skarbeczku, ale dla mnie najśliczniejsza jesteś ty — powiedziała pełnym słodyczy głosem i zaczęła gładzić ją po włosach.
— Kocham cię, maman — odparła dziewczynka i złożyła pocałunek na policzku kobiety.
— Ja ciebie też. A kiedy papa do nas wróci?
— Nie wiem, córeczko. Miejmy nadzieję, że jak najszybciej.
— A gdzie poszedł?
— Też nie wiem.
Wiele by dała, by posiąść tę wiedzę. Niestety Paul nie zwykł się jej z niczego zwierzać. Żałowała, że nigdy nie mieli takiej więzi, jaka powinna istnieć między małżonkami, lecz nic nie mogła na to poradzić.
Wtem, jakby na zawołanie, w progu pokoju stanął Paul. Danielle zauważyła, że miał dziwnie przekrwione oczy i lekko się chwiał.
Claudine chciała wyrwać się z ramion matki i podbiec do ojca, Danielle jednak przycisnęła ją mocniej do piersi. Stan Paula nie napawał jej optymizmem. Wolała nie ryzykować, że wyrządzi jej córeczce krzywdę.
— Marie, proszę zaprowadzić moją córkę do sypialni — rzekła, widząc służącą przechodzącą przez pokój.
Claudine niechętnie podreptała za kobietą, Danielle zaś podeszła do męża, który wciąż stał w progu. Patrzył na nią dziwnie, jakby chciał się na nią rzucić. Drżała, lecz starała się to ukryć. Nie mogła mu okazać, że się go boi.
— Gdzie byłeś, co? — zapytała oskarżycielskim tonem.
Paul uniósł kącik ust.
— A co, obchodzi cię to?
Gdy otworzył usta, owionął ją dziwny zapach. Miała wrażenie, że nie był to tytoń, lecz zdawało się jej, że nie przypominał jej niczego innego. Tylko co?
— Tak, obchodzi. Twój ojciec wyjechał do Gaskonii, więc teraz ty powinieneś zajmować się naszymi finansami. A ty włóczysz się gdzieś po nocy!
— Wcale się nie włóczę. A nawet jeśli, to nic ci do tego — wybełkotał. — Zostaw mnie w spokoju.
Danielle chciała mu coś odrzec, lecz wiedziała, że nie ma to zbyt wielkiego sensu. I tak niczego by jej nie rzekł. Musiała się dowiedzieć wszystkiego sama.
Danielle przemierzała kolejne uliczki Paryża, trzymając córkę za rękę. Claudine w swojej małej rączce dzierżyła ukochaną lalkę. Zazwyczaj poruszały się po mieście powozem, jednak znajdował się on obecnie w naprawie, a że Danielle lubiła spacery, nie miała nic przeciwko temu, by udać się do modystki piechotą.
Claudine dreptała za matką niechętnie, rozglądając się po ulicy i cicho piszcząc, gdy tylko usłyszała rżenie konia.
— Maman, kiedy wrócimy do domu? — jęknęła.
Danielle spojrzała na nią ze zdumieniem.
— Przecież dopiero wyszłyśmy, perełko. Pójdziemy tylko do modystki i już wracamy.
— Dobrze, maman — westchnęła i dreptała za nią dalej.
Nawet jej ukochana, szmaciana lalka, którą niosła w rączce, nie przynosiła jej pociechy. Machała nią na wszystkie strony, udając, że jest jej córeczką, która idzie z nią na zakupy, tak jak ona właśnie udawała się ze swą maman.
Wtem tuż przed ich nimi z turkotem przejechała pędząca dorożka. Konie rżały głośno, bezlitośnie okładane przez swego pana szpicrutą. Claudine pisnęła i odskoczyła, wypuszczając lalkę z rąk. Danielle pociągnęła córkę za sobą, zupełnie nie zwracając uwagi na porzuconą zabawkę.
Ktoś jednak obserwował damę i jej córeczkę. Podniósł lalkę z chodnika i podążał za nimi wzrokiem. Widział, jak wchodzą do niedalekiego sklepu. Ich sylwetki odbijały się przez szybę. Patrzył tak na nie przez chwilę, aż w końcu kobiety wyszły ze sklepu.
Danielle prychała i złorzeczyła modystce pod nosem. Planowała spore zakupy, a tymczasem nie kupiła absolutnie niczego. Wszystko było okrutnie brzydkie i, jej zdaniem, przesadnie jarmarczne. I choć zawsze lubiła dużo biżuterii i innych ozdób, zdobień na najnowszych kapeluszach czy rękawiczkach było zdecydowanie zbyt wiele.
— Maman, czy widziałaś Lisette? — zapytała nagle Claudine.
Danielle spojrzała na swą córeczkę z niepokojem. Jej samej lalka zbytnio nie obchodziła, lecz wiedziała, ile znaczyła dla malutkiej dziewczynki.
— Nie, kochanie, nie widziałam. Musiałaś ją zgubić... Ale nie płacz, perełko, kupię ci nową.
— Ale ja chcę moją Lisette! — jęknęła.
— Czy to nie należy do ciebie, młoda damo? — zapytał nagle mężczyzna, który przy nich przystanął.
W jego rękach Claudine dostrzegła swoją lalkę. Rzuciła się na nią i wyrwała ją dżentelmenowi z piskiem, po czym zaczęła tulić ją do siebie i całować. Mężczyzna zaśmiał się.
Danielle spojrzała na niego. Od razu go rozpoznała. Philippe de La Fere był pierwszym mężczyzną, w którym szaleńczo się zakochała. Miała wtedy szesnaście lat, głowę pełną marzeń i wątpliwe poczucie przyzwoitości. Philippe, wysoki szatyn o mocno zarysowanej szczęce, trzy lata od niej starszy, potrafił przekonywać jak nikt inny, a ona nie potrafiła mu odmówić...
Teraz, gdy ujrzała go po latach, uderzyło ją to, jak przystojny był. Czas tylko się mu przysłużyć i z młodzieńca o nieco mdłych rysach twarzy Philippe przeistoczył się w mężczyznę o nieco mrocznej urodzie, który przyciągał do siebie nutką tajemniczości w spojrzeniu. Uśmiechnęła się do niego zalotnie.
— Claudine, słonko, podziękuj panu za odnalezienie twojej Lisette! — zwróciła się do córeczki.
Claudine natychmiast przywarła do nóg Philippe'a i ścisnęła go mocno.
— Dziękuję panu bardzo. Uratował pan moją Lisette! To moja ukochana córeczka!
Mężczyzna zaśmiał się na te słowa.
— Nie ma za co, maleńka. Śliczniutka z ciebie dziewczynka. Niczym twoja maman. — Uśmiechnął się szeroko, na co Danielle spłonęła rumieńcem.
Skarciła samą siebie w myślach. Była przecież dorosłą kobietą, nie młodziutką Camille zakochaną w Jeanie. Nawet jeśli lata temu kochała Philippe'a, nie wypadało jej tak na niego reagować. Nie potrafiła jednak powstrzymać przemożnej chęci spędzenia z nim tego dnia, skoro na siebie wpadli. Paul powiedział, że wróci dopiero po dwudziestej, a do tej godziny zostało jeszcze dużo czasu, który mogła właściwie spożytkować...
— Może chciałby pan wypić u mnie herbatę? Mojego męża nie ma dzisiaj w domu.
— Cóż... Chętnie. Gościna u tak pięknej kobiety będzie przyjemnością. — Posłał jej powłóczyste spojrzenie. — Przyjechała pani powozem?
— Nie. Przyszłyśmy piechotą.
— W takim razie pojedziemy moim powozem.
Danielle chętnie przystała na tę propozycję.
Przez całą drogę nie mogła oderwać od niego wzroku. Musiała przyznać, że mimo dziesięciu lat, które minęły od czasu, gdy byli sobą pochłonięci bez reszty, de La Fere wciąż wyglądał atrakcyjnie. Postawny, ciemnowłosy, o zadartym nosie stanowił ucieleśnienie jej marzeń. Miał też doskonałe maniery. Jego widok sprawił, że Danielle jęła głowic się, dlaczegóż to nie wzięła za męża jego miast Corbeta.
Gdy dotarli do domu, Danielle zaprowadziła gościa do bawialni. Za nimi podążyła Claudine, która patrzyła z ciekawością na de La Fere'a. Danielle niezbyt się to podobało.
— Claudine, perełko — zwróciła się do niej, skinąwszy głową na bonę, która siedziała w pokoju obok. — Marie zaprowadzi cię do pokoju, dobrze?
Córeczka ochoczo skinęła głową i, radośnie podskakując, popędziła do bony. Danielle tymczasem wróciła do Philippe'a. Przybrała swój najbardziej uwodzicielski uśmiech i poprawiła dekolt sukni, by odsłaniał nieco więcej.
— Może usiądziemy na sofie? — zaproponowała de La Fere'owi i wskazała gestem na mebel.
— Oczywiście, jak sobie pani życzy.
Poczekał, aż Danielle usadowi się na wersalce, i sam zajął miejsce obok niej. Pogrążyli się w długiej rozmowie na różnorakie tematy. Kobieta zauważyła, że de La Fere bacznie się jej przygląda, najczęściej kierując swe spojrzenie na jej dekolt. Nie czuła się zgorszona, wręcz przeciwnie, schlebiało jej to. Już dawno żaden mężczyzna nie patrzył na nią w ten sposób. Brakowało jej w życiu ekscytacji, która była w nim ciągle obecna, gdy jeszcze jako mademoiselle de La Roche romansowała z najróżniejszymi kawalerami. Przeklinała fakt, że to z Paulem Corbetem doczekała się córki. Że też to musiał być on! Tylu innych, przystojniejszych, bogatszych, czulszych było w jej życiu! I to ten okrutnik, pozbawiony zupełnie troskliwości i czułości, został jej małżonkiem...
Philippe rozprawiał z nią o sztuce i interesach, nie omieszkując co jakiś czas niby przypadkiem musnąć jej dłoni. Gdyby spotkała go po raz pierwszy, zapewne miałaby mu to za złe, pamiętała jednak dawne czasy. Teraz wzbudzał w niej jeszcze większą ekscytację, niż gdy była młodą dziewczyną.
Przyglądając się Philippe'owi, zastanawiała się, jak mogła porzucić go dla Corbeta. De La Fere był wyższy od jej małżonka o głowę, bardziej muskularny i pociągający, o szlachetniejszych rysach twarzy. Dlaczego zakończyła ich romans? I to na rzecz swego obecnego męża?
— Co porabia pani małżonek, że nie ma go w domu? Czyżby był w Bordeaux przy uprawach?
— Nie, tylko jego ojciec aktualnie tam przebywa. Paul nie zajmuje się takimi rzeczami, w ogóle niczym się nie zajmuje. Włóczy się tylko po mieście albo leży w swojej sypialni. Teraz też gdzieś się włóczy, nie wiem.
W myślach gromiła się za zdradzenie się z tym, że mąż się nią nie interesuje, czuła jednak, że nie wytrzyma dłużej, jeśli komuś o tym nie powie. Z drugiej strony nie chciała też jego litości. Philippe patrzył na nią jednak nie ze współczuciem, a z gniewem.
— Przecież to czyste szaleństwo! Mieć tak piękną żonę i tak haniebnie ją zaniedbywać! To zbrodnia! — zbulwersował się.
— Philippe... Nie ma potrzeby, byśmy mówili do siebie tak oficjalnie... — zawahała się, czy powinna mówić to, co zamierzała, zaraz jednak przemogła wstyd. O ile wiedziała, de La Fere wciąż był kawalerem. Mogła z nim swobodnie rozmawiać, nie obawiając się, że ktoś jakimś cudem dowie się o tym, że spędzają wspólnie czas, i doniesie o tym jego żonie. — Pamiętasz przecież, co nas łączyło...
— Jakżebym mógł zapomnieć? Było nam przecież cudownie! Żałuję, że się rozstaliśmy...
— Ja też... — westchnęła i przybliżyła się do niego.
Philippe położył dłoń na jej policzku i przesunął po nim delikatnie kciukiem. Danielle zadrżała. Przez jej ciało przebiegły dreszcze. Zbliżył do niej twarz i wpatrzył się w jej oczy. Nie mogła wytrzymać jego spojrzenia. Zdawało się jej, że mężczyzna zaraz ją pocałuje. Był już tak blisko...
Drgnęła. Naprawdę chciała, żeby ją pocałował, ale nie mogła sobie na to pozwolić. Jeszcze nie. Nie czuła się gotowa na coś więcej.
— Chyba musisz już iść... — jęknęła.
De La Fere zrozumiał aluzję.
— Pójdę. Ale jeszcze wrócę — rzekł i uśmiechnął się do niej blado, na co Danielle przyśpieszyło serce.
Nie mogła zaprzeczyć, że w momencie, w którym wyszedł z jej domu, już zaczęła myśleć o tym, kiedy znów go spotka.