XCVII. Rodzinne święta

979 188 359
                                    

Tygodnie przed świętami były dla de Beaufortów niemal sielanką. Camille nieco uspokoiła swe sumienie, Jean zaś pracował mniej, dzięki czemu mógł więcej chwil spędzać z małżonką. Często odwiedzali ich Potoccy. Franciszek wciąż dogryzał przyjacielowi i mówił, jak to wielce nie może się doczekać, by zostać ojcem chrzestnym jego dziecka.

Mężczyźni wiedzieli już, że niedługo przyjdzie im walczyć. Widmo inwazji na Rosję było coraz bliższe. To ono spowodowało, że Jean ograniczył przebywanie w banku, a spora część obowiązków spadła teraz na Edmonda, jego sekretarza. 

De Beaufortowi było przykro patrzeć na żonę z myślą, że niedługo będą musieli się rozstać. Nie powiedział jej, że kiedy nadejdzie rozwiązanie, jego przy niej nie będzie. W końcu uzyskał pewność, że zmuszony będzie wyruszyć od razu po Nowym Roku.

Camille tymczasem niepokoiła się swoją sylwetką. Pamiętała, jak wyglądała, gdy oczekiwała narodzin Isabelle. Teraz była o wiele grubsza, co powodowało u niej najróżniejsze obawy. Martwiła się, że z jej dzieckiem działo się coś złego. Jean również uważał jej figurę za nienaturalną. W końcu zawezwano doktora. Ten przybył niemal od razu. Po badaniu poprosił Jeana do gabinetu. Przerażony mężczyzna usiadł na łóżku obok żony i ujął jej dłoń. Nie wiedzieć czemu, obawiał się najgorszego. Czuł, jak Camille drży. Lekarz jednak nie wyglądał na zaniepokojonego.

— Gratulacje, panie hrabio, zdaje się, że pańska żona spodziewa się bliźniąt. — Uśmiechnął się do nich.

— Naprawdę? — Jean nie mógł uwierzyć w jego słowa. To wszystko zdawało się mu zbyt piękne, by było prawdziwe.

— Tak, panie hrabio. A teraz proszę mi wybaczyć, muszę udać się do innych pacjentów — odparł i zostawił małżonków samych.

Jean spojrzał na swą żonę oczyma błyszczącymi ze szczęścia. Ledwo się ożenił, a już miał zostać ojcem aż dwójki dzieci. Po tych wszystkich cierpieniach Bóg naprawdę postanowił obdarzyć go łaskami. Warto było tyle wycierpieć, jeśli teraz miał żyć w tak ogromnym szczęściu. 

Camille była jednak przerażona. Wiedziała, że nie podała roli matki dwójki dzieci, skoro tak okropnie obeszła się z Isabelle. „Ale dla dzieci Jeana, zrodzonych ze szczerej miłości, nie będziesz tak okropna, postarasz się, żeby było im jak najlepiej" — próbowała się uspokoić, niewiele to jednak dawało.

Kolejne dni były dla niej coraz cięższe. Madame de Beaufort znosiła błogosławiony stan bardzo źle. Ciągle narzekała, że jest jej niedobrze i nic nie jadła, by później pochłaniać niezliczone ilości jedzenia. Kiedy do tego doszły jeszcze niemiłosierne bóle pleców, Camille stała się nie do zniesienia. Mąż dzielnie stawiał czoła jej humorom i spełniał wszystkie jej kaprysy. 

Którejś nocy obudziła się z tak silnym bólem pleców, że zaczęła płakać. Zdawało się jej, że coś zaraz rozerwie jej krzyże. Nie mogła leżeć, ale siedzenie czy stanie również przynosiło jej ogromne cierpienie. Ale najwyraźniej zasłużyła na takie katusze. 

Jean wyrwał się ze snu, słysząc jej szlochy, i objął ją delikatnie ramieniem. 

— Co się dzieje, kochanie? — zapytał z troską. 

Zawsze czuł się źle, kiedy Camille coś bolało. Gdyby tylko było to możliwe, wziąłby całe jej cierpienie na siebie, byle tylko dłużej się nie męczyła. Podziwiał ją, że znosiła te wszystkie katusze dla niego i jego dzieci.

— To tak bardzo boli...

— Plecy?

— Tak... — jęknęła.

De La Roche'owieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz