C. James i Isabelle

900 194 286
                                    

Camille nie miała pojęcia, że Jean wyjechał na wojnę. W najstraszliwszych koszmarach nie wyobrażała sobie, by mógł ją opuścić bez słowa pożegnania, kiedy była przy nadziei. Po dwóch nieprzespanych ze zgryzoty nocach, zmartwiona brakiem wiadomości od ukochanego, postanowiła wybrać się do Potockich.

Wielkie było jej zdumienie, kiedy zastała Antoinette tylko w towarzystwie dzieci.

— Gdzie podział się Jean? — zapytała, szukając go wzrokiem.

Siostra posłała jej smutne spojrzenie. Obawiała się wyznać Camille prawdę. Widziała jej roztrzęsienie i rozbiegane oczy, gorączkowo rozglądające się za ukochanym. Troskę wymalowaną na jej umęczonej, bladej twarzy. Błogosławiony stan wyraźnie dawał się jej dziś we znaki.

— Kochanie moje, usiądź, a wszystko ci wyjaśnię.

— Nie chcę siadać, mów prędko. — Jej głos był stanowczy.

Antoinette mimowolnie zadrżała. Camille swą wyprostowaną postawą i tonem, którym przemawiała, wyraźnie żądała od niej posłuszeństwa. Jej siostra ugięła się niemal natychmiast.

— Jean... On i Frans wyruszyli... Na wojnę.

— Co za głupstwa pleciesz! — wykrzyknęła Camille, nie chcąc dać wiary, iż małżonek byłby zdolny porzucić ją w takiej chwili.

— To sama prawda, Cami. Jeśli takie jest twe życzenie, przeszukaj cały dom. Nie ma ich. Obu.

— Ale... — Zachwiała się z wrażenia.

Byłaby upadła, gdyby nie siostra, która złapała ją za rękę i poprowadziła do bawialni, gdzie usiadła na sofie. Gorzkie łzy spłynęły po jej policzkach. Łzy pełne żalu, bólu, wyrzutów sumienia, ale i rozczarowania mężem. Nigdy nie posądziłaby go o chęć porzucenia jej, kiedy twierdził, że tak wielce ją miłował. Tymczasem opuścił ją, gdy najbardziej go potrzebowała, nie wyrzekłszy nawet słowa pożegnania. I dla kogo? Dla wojny. Tej okrutnej pani, która bezlitośnie odbierała życie wesołym, młodym chłopcom, poważnym ojcom rodzin i starcom, którzy całe swe życie złożyli na ołtarzu służby najdroższej ojczyźnie.

— Bardzo mi przykro z tego powodu, kochanie. Błagałam go, by do ciebie wrócił, by chociaż dał ci znak, że żyje, zdradził swe zamiary, lecz on rzekł tylko, że czeka, aż ty uczynisz pierwszy krok ku zgodzie. Skoro nie przyszłaś, uznał, iż nie obchodzi cię jego osoba. I odszedł...

— Jestem podła i dobrze o tym wiem... Ale chyba nie zasłużyłam na takie traktowanie przez tego, który mi przysięgał wieczną miłość i wierność? 

— Nie jesteś podła, Camille. Po prostu zbłądziłaś... Nie wiem, co kierowało tobą, kiedy zostawiłaś swoją córeczkę we Włoszech, ale przecież nie chciałaś jej skrzywdzić, prawda?

— Nie. Myślałam, że tak będzie lepiej. Dla mnie, dla Jamesa, dla Isabelle. Żadne z nas nie było dla niej dobrym rodzicem... — załkała. — Ale uczyniłam to powodowana wstydem, że mam nieślubne dziecko...

— Moje biedactwo... — Antoinette objęła ją i delikatnie do siebie przycisnęła. — To był nikczemny uczynek, ale jesteś świadoma popełnionego błędu, a Jean obszedł się z tobą okrutnie. Nie odmawiam mu prawa do gniewu, ale zostawienie cię tu samej w takim stanie, bez słowa pożegnania... I jeszcze Louis... Co z nim?

— Cały czas o niego pyta... Och, kiedy mu powiem, że papa poszedł na wojnę i przeze mnie się z nim nie pożegnał... Och, Antoinette, on mnie znienawidzi.

Jej ciałem wstrząsnął szloch tak ogromny, że siostra obawiała się, że nadmiar emocji wywoła przedwczesne rozwiązanie. Uspokoiła nieco Camille, która po chwili już tylko cichutko łkała, kiedy nagle rozległ się krzyk dziecka.

De La Roche'owieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz