XVII. Ciąg dalszy wojny z III koalicją

2.1K 296 744
                                    

— Stać! Co chcecie robić? Nie strzelać! Pokój zawarty! Czy nie wiecie? — krzyczał generał Bertrand.

Austriacy spojrzeli na siebie ze zdziwieniem. Pokój? Ależ o czym ten szalony Francuz mówił! To niemożliwe, by cesarz Franciszek zgodził się na rozejm z tym korsykańskim potworem! Stali i czekali z dłońmi na karabinach, gotowi wystrzelić w każdej chwili. Nie wpuszczą francuskich najeźdźców do swej pięknej stolicy! Kiedy jednak książę Auersperg wypytał o wszystko Joachima Murata, a ten odrzekł mu, iż rzeczywiście słyszał coś o pokoju, wszystko stało się dla Austriaków broniących przeprawy przez Dunaj jasne. I tak dzięki temu sprytnemu fortelowi trzynastego listopada Francuzi wkroczyli do Wiednia.

Napoleon zamieszkał w pałacu Schönbrunn, gdzie snuł plany na dalszą część kampanii. Pragnął wypchnąć Austriaków z Włoch, gdyż, jak mówił o tym państwie, „to moja kochanka i zamierzam z nią sypiać sam". 

Jean i Franciszek przechadzali się po Wiedniu, ucieszeni, że wreszcie mogą przez chwilę odpocząć. De Beaufort nie mógł przestać się zachwycać architekturą miasta. Nie wiedział, czy bardziej zachwycał go barokowy Schönbrunn, czy może monumentalny Hofburg. 

Bardzo podobała mi się też katedra świętego Szczepana. Któregoś wieczora wymknął się do niej, by po cichu prosić Boga o przebaczenie za to, że odebrał tyle żyć. Czuł się tu jak w zupełnie innym świecie, odciętym od okrucieństwa wojny i krwawych mordów. Panująca w kościele cisza sprawiała, że w końcu potrafił się skupić. 

Patrzył na ołtarz przedstawiający świętego Szczepana i modlił się cicho. Chciał, by to wszystko dobiegło już końca, a on mógł wrócić do Francji.

— Nie chcę wiele, Panie, bo nie mam prawa niczego od Ciebie żądać — szeptał cicho — ale spraw, by ten rozlew krwi dobiegł końca jak najszybciej. I żeby ojciec w końcu mi wybaczył, choć coraz mniej w to wierzę... 

Gdy wyszedł z kościoła, ze zdumieniem dostrzegł, że Franciszek już na niego czekał. Wyszczerzył się głupio, widząc przyjaciela, i pociągnął go za rękę. 

— No w końcu, ile można się modlić! — jęknął. 

Jean tylko się zaśmiał. 

Wieczorny spacer przez miasto otrzeźwił ich umysły. Jean poczuł się po wszystkim dużo lepiej. Żałował, że musiał zjawić się w tym pięknym mieście w tak przykrych okolicznościach. Dużo bardziej wolałby przyjechać tu z Camille czy nawet z Franciszkiem i rozkoszować się atrakcjami Wiednia. 

— Tylko spójrz, Janeczku! — zawołał nagle Franciszek, wskazując na Hofburg, dumny i majestatyczny pałac zimowy rodziny cesarskiej. — To zamczysko jest takie ogromne! I za co je zbudowali? Za polskie pieniądze! Nasi cierpią głód i nędzę, a oni kradną z południa, co się da! I pomyśleć, że te parszywce mają w posiadaniu Kraków, Lwów i Lublin! Tyle pięknych miast!

— Ależ Fransie, ten pałac wybudowano przecież dawno temu, nie po rozbiorach. Spójrz tylko, ile stylów się w nim łączy! Jeśli przyjrzysz się bliżej, dostrzeżesz, że to skrzydło jest na przykład barokowe — wskazał na część zwaną skrzydłem Leopolda — a tamto jest już klasycystyczne. Naprawdę, Fransie, nie wiem, ile Austriacy wam ukradli kosztowności, ale ten pałac stoi tu już od dawna. Poza tym, o ile dobrze się orientuję, to Prusacy i Rosjanie zabrali więcej, czyż nie?

— Tak... — westchnął smutno, zaraz się jednak ożywił. — I za to kiedyś ich wszystkich wyrżnę! Co do jednego!

Kolejne dnie upływały im podobnie, aż do ranka, którego Wielka Armia wyruszyła z Wiednia. Zmierzała ku równinie Pratzen, gdzie spotkała się z armią koalicji.

De La Roche'owieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz