XCII. Pierwsze chwile małżeństwa

889 113 134
                                    

Gdy przybyli do Szampanii, Camille uznała, że skoro Jean jest w posiadaniu medalionu z jej portretem, ona też powinna taki mieć. Poprosiła męża, by zakupiono jej przybory plastyczne. Gdy tylko je dostarczono, zabrała się za malowanie. Najpierw chciała uwiecznić go na większej podobiźnie, by później na jej podstawie namalować mniejszy i precyzyjniejszy portrecik.

Jean usiadł na krześle, które Camille ustawiła tak, by światło padało na jego twarz pod odpowiednim kątem. Sama zaś rozłożyła swoje przybory na pulpicie do rysunków i zabrała się za malowanie. 

Jej mąż czuł się nieco dziwnie, pozując do obrazu. Ostatnim razem miał ku temu okazję jako siedemnastolatek, jeszcze przed wyjazdem na front. Wtedy jeszcze ohydna blizna nie szpeciła jego policzka, nie był jednak szczęśliwy. Dopiero teraz odnalazł to, czego szukał przez te wszystkie lata. Wierzył, że jego życie będzie spokojne i szczęśliwe, bo miał je wieść u boku kobiety, którą darzył szczerym uczuciem. Rozmyślając tak o wspólnej przyszłości z Camille, przekrzywił głowę.

— Jeanie! — krzyknęła kobieta. — Nie kręć się! Niszczysz mi rysunek!

— Przepraszam, Cami, nie chciałem.

Próbował wrócić do poprzedniej pozy, jednak niezbyt mu się to udawało. Camille ciągle cmokała z niezadowoleniem, mówiąc, że przecież wcześniej ustawił się inaczej.

— Ja ci pokażę, jak powinieneś siedzieć! — wykrzyknęła i podeszła do niego.

Ujęła jego twarz w dłonie i zaczęła go ustawiać. Jej gładkie palce przyjemnie muskały jego skórę. Patrzył jej w oczy, próbując się nie roześmiać, w końcu jednak nie wytrzymał i wybuchnął gromkim śmiechem.

— Niedobry! Ja tu pracuję, a ty mi się śmiejesz! — ofuknęła go na wpół żartobliwie.

Nie zorientowała się, kiedy chwycił ją w talii i usadził sobie na kolanach. Przez chwilę wpatrywał się w jej duże, jasne oczy. Błyszczały szczęściem i figlarnością, zupełnie jak jego własne. Tylko utwierdzało go to w przekonaniu, że to właśnie jej szukał przez całe życie. 

Camille uśmiechnęła się do męża. Położył dłoń na policzku żony i przyciągnął jej twarz do swojej, po czym złożył na jej drobnych usteczkach delikatny pocałunek. Kolejny miał w sobie więcej namiętności. Camille poddała się mu, czekając na jego kolejne ruchy. Jean, rozochocony jej biernością, przesunął rękę z jej policzka przez całe ciało, aż do talii, i przysunął ją jeszcze mocniej do siebie. Spięła mięśnie, próbując stłumić ogarniającą ją ekscytację, jednak nie potrafiła. Kiedy jednak zaczął delikatnie zsuwać suknię z jej ramienia, oderwała się od Jeana i spojrzała na niego karcąco.

— Oj nie, mój kochany, na to będzie czas później, teraz praca! — zaśmiała się, widząc jego rozczarowane oblicze.

— Jeśli tak chcesz — odparł. — Tylko nie rysuj tej blizny, dobrze? Jest okrutnie szpetna. 

— Ale bez niej nie będziesz moim Jeanem. Jest przecież częścią ciebie — odparła i pogładziła go czule po policzku. — A teraz wracamy do pracy!

— No dobrze — zaśmiał się i pocałował ją raz jeszcze.

— No dobrze — zaśmiał się i pocałował ją raz jeszcze

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
De La Roche'owieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz