LIV. Zaloty Franciszka

1.2K 211 361
                                    

— Wuju, czy mogłabym dzisiaj wyjść na spacer? — zapytała Antoinette.

Miała już dosyć życia w Warszawie. Od dwóch miesięcy wciąż przesiadywała w domu, czas spędzając na lekturze szmirowatych romansów, które stały w biblioteczce. Ciotka Adelaide była nieco rozczarowana jej doborem lektur, uznała jednak, iż najważniejsze jest to, że dziewczyna w ogóle czyta. 

Rano i wieczorem Antoinette bawiła się z Puszkiem i słuchała opowieści dziadka. Joseph powiedział ojcu o śmierci Jeanette, on jednak zdawał się tego nie rozumieć i czasami mówił wnuczce, by zaprosiła do nich matkę. Antoinette ogarniał wtedy ogromny smutek. Bardzo tęskniła za swoją matulą, która tak o nią dbała, jako jedyna z domowników. 

Dni mijały jej wśród czterech ścian domostwa Possonych, gdyż wuj zabraniał jej samej wychodzić na dwór, uważając większość Polaków za obdartych dzikusów, którzy zrobią jej krzywdę, sam zaś po powrocie z pracy nie miał ochoty nigdzie się ruszać. Coraz bardziej ją to dobijało. 

— Nie, Antoinette. Nie znasz miasta, niechybnie się zgubisz — odparł twardo mężczyzna.

Mimo iż dziewczyna doskonale wiedziała, jaka będzie odpowiedź wuja, westchnęła ciężko. Postanowiła jednak nie poddawać się. Miała już dosyć tkwienia w złotej klatce, jaką powoli stawał się dom Josepha.

— Ależ wuju, ja tak bardzo chciałabym nieco lepiej zaznajomić się z Warszawą, zdaje się tak piękna... — błagała, uczepiwszy się ramienia mężczyzny.

— Dziecko moje drogie, opamiętaj się! — fuknął wojskowy, strącając z siebie jej rękę. — Takie zachowanie ci nie przystoi!

— Przepraszam, wuju. — odparła smutno. — To oznacza, że nie mogę iść do miasta?

— Nie. — Joseph zmarszczył brwi. — Nie mówisz po polsku, więc jeśli zabłądzisz, będziesz miała niewielkie szanse, że ktoś ci pomoże. Prości ludzie z ulicy nie znają francuskiego.

— Wuju... — jęknęła. — Na pewno znajdą się jacyś wykształceni ludzie, w końcu teraz wszyscy mówią po francusku... Ja tak bardzo chciałabym wyjść...

— Nie! Powiedziałem już...

Nie zdążył dokończyć, gdyż w tym samym momencie otwarły się drzwi i w progu pojawił się Franciszek Potocki z naręczem dokumentów. Possony zdziwił się jego widokiem, Antoinette zaś uśmiechnęła się radośnie. Tak, ten człowiek może być jej wybawieniem. W końcu wuj go znał i szanował, skoro zaprosił go na Wigilię. I mówił po polsku. 

— Bonjour, monsieur, bonjour, mademoiselle — odezwał się Potocki i ucałował dłoń kobiety.

— Fransie, mój synu, co ty tutaj robisz? — zdziwił się Joseph.

— Wczoraj wieczorem dostarczyli dla pana dokumenty, podobno od samego księcia Poniatowskiego... Miałem je panu przynieść wczoraj, ale wyszedłem zbyt późno i uznałem, że nie będę pana niepokoił o tak nieludzkiej godzinie. — Uśmiechnął się zawadiacko.

— O której wyszedłeś?

Franciszek przygryzł wargę ze zdenerwowania. Antoinette uznała, że wyglądał tak przekomicznie. 

— Ach, nie pamiętam... Ale było już po drugiej nad ranem... — Podrapał się po głowie.

— Synu mój, nie możesz tyle przesiadywać nad tymi dokumentami! Zapracujesz się na śmierć, zniszczysz sobie wzrok i jaki będzie z ciebie pożytek!? — oburzył się Possony.

Antoinette spojrzała na niego z podziwem. Może i Franciszek był szalony, lecz najwyraźniej naprawdę poważnie traktował swą pracę. Aż za poważnie. Wuj nie mógł sobie wymarzyć lepszego współpracownika. 

De La Roche'owieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz