- Ale dlaczego to coś złego? - spytała Beau, próbując ukryć fakt, że bardzo, ale to bardzo cieszyła się z tego, że pan Tomlinson i pan Styles się całowali.
Tak naprawdę nie wiedziała o tym, że są ze sobą w jakiejś bliższej relacji, ale po sposobie zachowania (na przykład podczas prób na Dzień Matki) lub sposobie mówienia o sobie nawzajem nie trudno było wywnioskować, że jednak coś było na rzeczy.
Kiedyś próbowała powiedzieć o tym Olivii, ale ona wyśmiała ją i powiedziała, że to byłoby nienormalne, więc nigdy więcej o tym nie wspominała i nie zdradzała się ze swoimi podejrzeniami, co do dwójki swoich ulubionych nauczycieli. W dodatku większość uczniów uważała, że jej wychowawca i pan Tomlinson nienawidzą się do granic możliwości, jednak ona do końca wierzyła, że to nieprawda i proszę; czy osoby, które się nienawidzą całują się... w ten specyficzny dla dorosłych sposób?
Całowanie się było ohydne i zawsze jak widziała to w filmach lub kiedy jej rodzice to robili, po prostu odwracała wzrok i jęczała jakie to "fuj" i "ble", ale tym razem nie mogła odwrócić wzroku i pewnie nie zrobiłaby tego, gdyby jej tata nie wepchnął jej do mieszkania babci, z którą teraz siedziała w kuchni.
- Dziecko, pan nie może całować się z panem, tak samo jak pani nie może całować się z panią - odpowiedziała starsza kobieta, kończąc wałkowanie masy na ciasteczka.
- Dlaczego? - dopytywała, dalej nie mogła tego pojąć. - Przecież miłość jest miłością. Każdy potrzebuje miłości i każdy chce ją komuś dać. Tata tak mówił.
Elizabeth - jak się wcześniej przedstawiła kobieta - prychnęła pod nosem. Beau przyglądała się jej z boku, siedząc niekomfortowo przy stole. Nie chciała, żeby ta kobieta była jej babcią. Była stara, pomarszczona i miała szorstki głos i w dodatku o tym całym incydencie sprzed chwili mówiła z pogardą i niesmakiem, co sprawiało, że dziewczynka nie miała ochoty nigdy więcej jej odwiedzać. Nie lubiła niemiłych ludzi - oprócz pana Tomlinsona - ale on był bardziej ironiczny i zabawny niż niesympatyczny.
- Bo to jest nienormalne - odezwała się. - Ale nie powinno cię to interesować, moja droga panno. Jesteś za młoda, a normalny związek to mężczyzna i kobieta i tego się trzymajmy. Jak dorośniesz to zrozumiesz, dlaczego tacy odmieńcy nie powinni pokazywać się publicznie, a w szczególności przy dzieciach. Szczerze, uważam, że ich miejsce jest w zakładzie psychiatrycznym razem z tymi chorymi ludźmi. To powinno się leczyć!
"Ty też powinnaś się leczyć" - pomyślała Beau, jednak wolała tego nie mówić na głos.
- To nie fair - żachnęła się, patrząc w szarawe niebo za oknem. - Dlaczego mówisz o nich jak o ludziach, których w ogóle nie powinno być na tym świecie? Przecież to normalne, że człowiek kocha drugiego człowieka. W szkole w Nowym Jorku nauczyciele uczyli nas tolerancji i myślę, że to ważne, bo nie powinno nas obchodzić to, co dzieje się pomiędzy takimi osobami. Chyba że chodzi o jakąś przemoc w rodzinie albo w związku, bo to jest złe.
- To też jest złe - upierała się zaciekle, uderzając ścierką w blat.
- Od kiedy miłość jest zła?
Brunetka coraz bardziej miała wrażenie, że jej argumenty są lepsze i Elizabeth powoli milknęła, nie mogąc znaleźć słów, które przemawiałyby za jej poglądami.
- Nie pyskuj. Już ja sobie porozmawiam z Ralphem. Nauczy cię, co jest dobre a co złe. Już chyba wiem, dlaczego przepisał cię z tamtej szkoły. Uczą dzieci takich banialuk i wpajają do głowy, że homoseksualizm jest dobry. O Boże - jęknęła. - Ten świat spada na psy! Za niedługo heteroseksualni ludzie będą w mniejszości, jak czegoś z tym nie zrobią!
Dziesięciolatka wywróciła oczami, nie mając ochoty na dalsze przebywanie w towarzystwie swojej "kochanej" babci. Ale chyba nie mogła jej winić, była już stara i zgubiła się w epoce średniowiecza. Pan Styles zawsze tak żartował, jeśli miał na myśli kogoś, kto "nie był na czasie". To było śmieszne i faktycznie trafne, więc Beau sama zaczęła tak mówić.
- Babciu... - To słowo ledwo przeszło jej przez gardło, ale czasem takie małe rzeczy uszczęśliwiają innych, prawda? Elizabeth uśmiechnęła się szeroko. Beau nie musiała wiedzieć, że był to wymuszony uśmiech. - A który z tych panów mieszka w mieszkaniu obok?
- Ten w dresach - rzuciła, sprawdzając czy ciasteczka, które włożyła do piekarnika kilka minut temu, choć trochę urosły.
"A więc pan Tomlinson" - sprostowała w myślach dziewczynka.
- Kilka tygodni wcześniej ten wysoki przyszedł tutaj i dobijał się do jego drzwi, i musiałam aż wyjść zobaczyć, co się dzieje. Przerwał mi oglądanie Herkulesa Poirot! - zaczęła zawodzić. - Powiedział, że musi z nim pilnie porozmawiać i myślałam, że przyszedł po pieniądze czy coś takiego, choć wcale nie wyglądał mi na osobę z jakiegoś, hm... - zamyśliła się na chwilę. - złego towarzystwa. - Dokończyła. - Taki ułożony i w ogóle, zadbany, przystojny... Ale teraz już wiem, że wcale nie taki niewinny na jakiego się wydawał! On i ten dresiarz są siebie warci! JUŻ NAWET NIE CHCĘ MYŚLEĆ, CO ONI ROBILI W DZIEŃ ŚWIĘTEGO PATRYKA! - krzyknęła, jakby zgorszona. - Boże, już wiem, że to łóżko nie skrzypiało samo z siebie, cholera.
- Babciu... Nie przeklinaj. Nie ładnie jest przeklinać.
Kobieta machnęła na to ręką.
Elizabeth była, cóż... bardzo bezpośrednia i mówiła to, co miała na myśli i jej "wnuczka" naprawdę to zauważyła, ale postanowiła tego nie komentować. Nawet jeżeli kobieta zaczynała schodzić na tematy, o których nie powinna słuchać, mając te dziesięć lat.
- Tak, jasne, złotko. Po prostu ci zboczeńcy nie powinni pracować w szkole. Wiesz, że ten w dresach pracuje tu niedaleko? Dyrektorka powinna go zwolnić! Kto to widział, gej i dzieci. To obrzydliwe! - skrzywiła się.
- Każdy ma prawo do pracy. Po za tym znasz go? Dlaczego oceniasz ich, kompletnie ich nie znając! - podniosła głos. - To niesprawiedliwe, że mówisz o ludziach w taki sposób, jakby byli gorsi, a oni są tacy sami jak ty czy ja. I co z tego, że się całowali, każdy może się całować z kim tylko chce i to nie jest nic złego! - wyrwało się jej zanim zdążyła pomyśleć czy faktycznie powinna mówić, co o tym myślała.
- Nie pyskuj, Beau! - nakazała surowo staruszka. - Jak tylko Ralph wróci to...
- To co? - Obie usłyszały nagle męski głos. Widocznie muzyka lecąca w kuchni kompletnie zgłuszyła odgłos otwieranych i zamykanych drzwi frontowych. - Beau ubieraj się, musimy jednak wracać do domu - oznajmił Ralph, mając czerwoną jakby od złości twarz.
Dziewczynka nic nie powiedziała i pobiegła do przedpokoju, w duszy radując się, że wreszcie opuści Elizabeth i nie będzie musiała oglądać jej przez resztę popołudnia.
Kobieta spojrzała na swojego syna zdezorientowana.
- Co? - spytała głucho. - A-ale obiad i ciastka!
- Trudno - wzruszył ramionami, totalnie ignorując ją.
Elizabeth była wściekła i oburzona zachowaniem swojego syna. Najpierw dzwoni, błaga ją, żeby była miła dla tego obcego bachora, prosi, żeby zrobiła obiad i ciastka a teraz, ot tak, sobie wychodzi, zostawiając ją z tym całym jedzeniem? Widać jaki był jej wdzięczny za to to, że go nie wydziedziczyła ani nie wyrzekła, kiedy okazało się, że związał się z samotną matką po rozwodzie. I jeszcze potem żył z nią bez, chociażby, ślubu cywilnego! Jaki to był skandal, hańba dla rodziny...
Jej koleżanki ciągle plotkowały o niej i jej synu, a ona płonęła ze wstydu i nienawiści do tej jego całej Carole. Przez nią i Beau mężczyzna nie mógł sobie założyć swojej rodziny tylko musiał i dalej musi utrzymywać obce osoby (teraz już jedną) i nie może z nikim się związać jak normalny człowiek.
Gdyby teraz spotkała Carole, chyba by ją udusiła... Och, tak. Udusiłaby ją gołymi rękami za to, że namieszała w życiu jej jedynego dziecka i tak mu je zniszczyła.
Kiedy Beau i Ralph wyszli, nie wrócili tutaj do końca Świąt Wielkanocnych. I Beau naprawdę cieszyła się z tego powodu. Elizabeth zresztą też.
Ale Louis i Harry nie mieli się już z czego cieszyć. Nawet ze swojej obecności.
Od autorki: 1300 słów i przepraszam za taką beznadzieję ew
DZIĘKUJĘ ZA PONAD 42 TYŚ WYŚWIETLEŃ, TYLE GWIAZDEK I CUDOWNYCH KOMENTARZY!
Kocham was naprawdę mocno. I może spodziewajcie się rozdziału jeszcze jutro lub w tygodniu xx
All the Love K. xxx