Korona Kruka

By MadlainSon

40.3K 3.4K 1.5K

Skradziono insygnia! Ktoś targnął się na ład i porządek Trzech Królestw! Jednak gdy rozpoczęła się gra, na pl... More

Przedmowa
Północ, Południe i Zachód
Rozdział Pierwszy cz. 1
Rozdział Pierwszy cz. 2
Rozdział Drugi cz. 1
Rozdział Drugi cz. 2
Rozdział Trzeci cz. 1
Rozdział Trzeci cz. 2
Rozdział Czwarty cz. 1
Rozdział Czwarty cz. 2
Rozdział Piąty cz. 1
Rozdział Piąty cz. 2
Rozdział Szósty cz. 1
Rozdział Szósty cz. 2
Rozdział Siódmy cz. 1
Rozdział Siódmy cz. 2
Rozdział Ósmy cz. 1
Rozdział Dziewiąty cz. 1
Rozdział Dziewiąty cz. 2
Rozdział Dziesiąty
Rozdział Jedenasty cz. 1
Rozdział Jedenasty cz. 2
Rozdział Dwunasty cz. 1
Rozdział Dwunasty cz. 2
Rozdział Trzynasty cz. 1
Rozdział Trzynasty cz. 2
Rozdział Czternasty cz. 1
Rozdział Czternasty cz. 2
Rozdział Piętnasty cz. 1
Rozdział Piętnasty cz. 2
Rozdział Szesnasty cz. 1
Rozdział Szesnasty cz. 2
Olaboga, ogłoszenie od Autora?
Rozdział Siedemnasty cz. 1

Rozdział Ósmy cz. 2

695 79 23
By MadlainSon

W Nastroszonej Kuropatwie panowała niesamowita wrzawa, a ciepłe światło sączyło się przez wąskie okienka. Piski i okrzyki mieszały się z głośną, radosną i bardzo skoczną muzyką. Deski parkietu poskrzypywały, tupnięcia wzbijały kurz, który wirował w powietrzu.

— Hej, a „O pannie, co okrakiem na krowie siedziała", znacie? — zawołał nagle Armel, a jego kompania wnet podchwyciła rytm i już wygrywali pierwsze nutki.

Wielka krowa żarła trawę, kręcąc przy tym pyskiem. A dwie panny przechodziły za długim pastwiskiem! — zawył na całe gardło Diarmaid.

Jedna śliczna, bardzo śniada, a głupia niby koza! Druga pulchna i rumiana, z rzycią na pół woza — wyśpiewał drugą zwrotkę Armel.

— Jeszcze nie słyszałem tej piosenki — zaśmiał się Amargein i stuknął kuflem o kufel z Frangiem.

— Ta o krowie jest niezła, ale szkoda, że nie śpiewają o żabie! — odparł Frang, który wzrok miał już nieco rozbiegany.

Krowę szybko upatrzyły i tak do siebie gają: siadaj prędko na jej grzbiecie, niech nas podziwiają! — darł się dalej Diarmaid, a w tym momencie przyśpiewka nabierała tempa.

Wgramoliła się ta pulchna, krowa aż sapnęła! Chociaż pyskiem nadal kręci, w grzbiecie się ugięła!

Nagle tedy giez nadleciał, bzycząc przezajadle. Krowę w rzyć ukąsił czule, a panna spadła...

TRZĘSĄC SADŁEM! — zawyła na cały głos publika, ciesząc się przeokropnie z niedoli pulchnej panny. Frang tylko chichotał w zawartość swojego kufla, lada moment gotów osunąć się pod ławę.

— A o tej żabie, to jaka piosenka? — Amargein zmarszczył brwi, usilnie próbując sobie przypomnieć, czy aby gdzieś tego nie słyszał.

— O żabie-królewiczu, co nadstawił księżniczce pośladka — odparła Es, która nagle z rozpędu siadła na ławie. Włosy miała zmierzwione, policzki zaróżowione od tańca, a oczy roziskrzone niby gwieździste niebo w letnią noc.

— Coś tak wygląda, że mało która przyśpiewka kończy się dobrze dla panien.

— Bo właśnie to cieszy gawiedź. Czego im słuchać? Sami takie problemy mają, więc o tym im śpiewamy — wybełkotał Frang.

— Frang, z chęcią posłucham historii, jaka żaba nadstawiła ci do całowania rzyci — zarechotała z uciechy Es.

— Niech zgadnę. Było to tak! — zawołał Amargien, chwycił swoją lutnię i jedną nogą stanął na ławie. — W gwieździstą letnią noc, zawsze to są gwieździste letnie noce, Frang wędrował polną drogą.

— Polną drogą! — zakrzyknęła Es i, korzystają z nieuwagi kompana, chwyciła jego kufel.

— Tam też było bajorko, którego rzęsa nie tknęła, lecz powierzchnię jego rozświetlał księżyc!

— Amargein...

— Nie przerywaj mi, Frang. Jeszcze nie skończyłem! — Bard stał już obiema nogami na ławie, a jego historia zaczynała interesować coraz więcej osób. Brzędknął sobie lutnią, niby od niechcenia.

— Frang ruszył w stronę bajora, by ugasić pragnienie! Tam też, na liściach nenufaru, siedziała przepiękna księżniczka! Tfu, żaba!

— Amargein... ja...

— Stul pysk, Frang! Historia trwa! — Amargein szturchnął go tylko nogą. — Żaba chciała, żeby Nadobny Xsiążę zdjął z niej czar, którzy rzuciła zła macocha.

— Amargein... ja zaraz będę...

— Ale Frang nie okazał się Nadobnym Panem Xsięciem, więc żaba się zirytowała i...

— ... będę rzygać — wybełkotał Frang i jak powiedział, tak zrobił.

— No niech mnie, diabli! — zawołał Amargein i w ostatniej chwili zdążył się usunąć, żeby potok wymiocin nie poleciał mu na buty.

— HEJŻE! Ale rzygać, waszmość, niech będzie łaskaw za drzwiami! To nie jesteś podrzędna dziura na gościńcu! — Znikąd pojawił się właściciel przybytku.

— My już grzeczni, panie gospodarzu — zapewniła Es i pogłaskała flecistę po czuprynie na głowie, którą chował między kolanami. — Zaraz go wyprowadzimy.

Właściciel karczmy zjeżył groźnie brwi, zacisnął usta, machnął ręką i w końcu skinął głową. Obyło się bez burdy.

— Siedź, Es. Sam sobie poradzę — powiedział wesoło Amargein, zeskoczył z ławy i chwycił Franga pod ramię. — Pilnuj mi piwa.

— Ależ będę! Bądź spokojny! — zapewniła skwapliwie, jednocześnie czule przytulając do piersi kufel.

Amargein ruszył przez tłum, niemalże wlokąc lejącego się Franga, który powłóczył nogami. Minęli wirujące pary, kilka razy zostali chlaśnięci po twarzach włosami lub zaliczyli kuksaniec z łokcia. Obyło się na szczęście bez większych przeszkód, po chwili wytoczyli się z karczmy na brukowaną uliczkę.

— To pewno przez tę żabę — zarechotał Amargein, gdy posadził Franga na jednej ze skrzyń. Flecista znów ukrył twarz między kolanami.

— A niech cię-ę koza w... dupę ugryzie — wybełkotał Frang, zwracając się elegancko do własnych stóp. Amargein tylko się roześmiał.

— Jestem, przyjacielu, oczarowany tym miejscem — zaczął bard. Siadł obok kompana, oparł się plecami o chłodny mur i spojrzał w niebo. W prześwicie między dachami widać było gwiazdy; powiał zimny wiatr i, mimo że mężczyźni mieli na sobie cienkie lniane koszule bez kubraków, żaden z nich nie poczuł zimna. Alkohol był wspaniałym towarzyszem nocnych posiadówek.

— Wszystko jest takie, jak sobie wyobrażałem. Więcej w tym mieście energii niż w burzliwej rzece, którą prąd gna podczas burzy. W wielu przecież miasteczkach bywaliśmy, ale żadne się do Brynn nie umywa... — kontynuował rozmarzony Amargein, a Frang tylko wybełkotał coś niezrozumiałego i również oparł się o ścianę karczmy. Zamknął oczy i posapywał tylko cicho.

— Tygodnia pewno by nie starczyło, żeby sobie tu wszystko ładnie obejrzeć. Bądź co bądź... cztery dzielnice! Ileż ja bym dał, żeby się tak powłóczyć...

Rozległo się donośne chrapanie, które oświadczyło, że Frang przestał już być partnerem do rozmowy. Amargein zachichotał, popatrzył jeszcze chwilę w niebo; wstał i, otrzepawszy portki, ruszył z powrotem do karczmy.

W środku wiele się nie zmieniło. Kompania Armela wygrywała kolejną skoczną melodię, pary tańczyły, karczmarz nalewał piwa. Bard przedarł się do ławy, przy której spodziewał się zastać czekającą Es. Zamiast niej, znalazł tam Gilno, który pałaszował udko kurczaka i oblizywał przy tym palce.

— To był świetny pomysł! Żeby tutaj przyjechać — zawołał na widok Amargeina. — Jem właśnie trzeci kawałek kurczaka, a za żaden jeszcze nie zapłaciłem!

— Wygrzebałeś je spod stołu?

— Z talerzy, pod stołem. Ale psy ich nie powąchały! A wiesz dlaczego?

— No, dlaczego?

— Bo to takie porządne miejsce, że psów nie ma, ha! Słowo daję, częściej musimy do takich przybytków zajeżdżać — powiedział Gilno z ustami pełnymi mięsa.

Amargein w odpowiedzi tylko się zaśmiał i zawiesił wzrok na Es i Yld, które dostrzegł w tłumie. Siostry chwyciły się za ręce i kręciły młynka na środku parkietu. Obie roześmiane, promienne i najzwyczajniej w świecie... śliczne. Szczupłe w talii, zgrabne w nogach. Włosy miały lśniące, długie i falowanie. Przyjemnie było na nie patrzeć. Nagle jednak Amargein dostrzegł brodatego jegomościa, niezwykle szerokiego w barach, który najwyraźniej upatrzył sobie którąś z sióstr i postanowił zwrócić na siebie uwagę. Chełpił się właśnie przed towarzyszami, wskazując na czarnowłose panny.

— Oj, żeby tylko kłopotów z tego nie było — mruknął Gilno, który również dostrzegł siostrzyczki. Splunął chrząstką. — Weź, idź coś z tym zrób, chłopcze.

— Co ja mogę? Widzisz przecież, że tamten jeden jak mnie dwóch — mruknął bard.

— A nie gadaj, nie jesteś chucherko! Tamten na oprycha nie wygląda! Ot, zbłąkany i pewno poszukujący. Idź, weź panny jak swoje. Ja na to jestem już trochę za stary — odparł Gilno i wzruszył ramionami.

Amargeinowi nie trzeba było dwa razy powtarzać, chociaż czuł wewnętrzny opór. Wmieszał się w tłum i zwinnie zjawił się przy Es i Yld. Wplątał się w ich rozchichotany taniec, gdy obie wzięły go w objęcia. Poczuł, jakby zderzył się z falą ciepła, która podobnie do podmuchu wiatru uderzyła w twarz. Wraz z nią poszedł zapach jaki dziwny — ni to fiołków, ni konwalii, tak różny od zaduchu panującego w karczmie. Krok za krokiem podrygiwał wraz z siostrami, czując, że wszystkie barwy dziwnie się nagle wyostrzyły. Amargein znał tylko jeden specyfik, który powodował taki skutek uboczny; była nim wódka. Tego wieczoru nie upił jednak nawet łyczka, więc dziwić się począł niebywale. Kręcił się coraz szybciej, czując pod dłońmi raz biodro, raz ramię, a raz nawet pierś jednej z sióstr. Najbardziej w tym wszystkim było zadziwiające, że zupełnie nie wirowało mu w głowie.

— Te, kawaler! Odbij no jedną damę, na co ci dwie, ha? — Amargein poczuł, że ktoś go szturchnął w ramię, co wybiło całe ciało z dziwnego pląsu. Yld podejrzanie szybko wmieszała się w tłum i... zniknęła.

Bard spojrzał na rozmówcę. Z ławy wyglądał na roślejszego; faktycznie bary miał szerokie, ale jakoś cały zdawał się mniej straszny, a na ustach gościł u niego nawet uśmiech. Nie chciał draki, to było pewne.

— Waszmość widzi, że to tylko jedna dama się tu ze mną kręci — odparł Amargein i przyciągnął do boku Es, zaciskając dłoń na jej talii. Drab podrapał się po czuprynie, jakby przestał własnym oczom dowierzać.

— Dałbym sobie no głowę uciąć, że panie dwie tańczyły — mruknął całkiem już skołowany.

— Ano dzieje się tak czasem, zwykle między czwartym a ósmym dzbankiem miodu! — rzucił wesoło bard, chociaż poczuł, że w kolanach trochę mu się zadrżało. — A ta pani jest już zajęta.

— Waść pewien?

— Najpewniejszy! — odparł Amargein.

— Zostań tu jeszcze ze mną chwilę, coby nie spróbował raz jeszcze. Nie chce mi się kłócić — powiedziała Es. Amargeinowi nie trzeba było powtarzać; ujął jej dłoń i zakręcił wdzięcznie całą postacią. Odpowiedziała mu pięknym uśmiechem.

— Słuchaj no, grają „Czereśniowego pana"! — zawołała Es, której oczy znów zaczęły błyszczeć, gdy tylko na powrót znalazła się w tańcu.

— Chyba jedyna przyśpiewka, gdzie nie ma nieszczęśliwych panien!

Nóżka w przód, nóżka w tył, hopla, obrót i klaśnięcie!

— Panien nie ma, ale w pana plują chłopi pestkami czereśni. — Es zarzuciła Amargeinowi ręce na ramiona, żeby mógł ją podnieść z ziemi i obrócić. Zadzwoniła chusta z przytwierdzonymi do niej malutkimi, złotymi dzwoneczkami. — Nic mądrego w tych naszych piosenkach.

— Ot, całe nasze życie. Głupie piosenki, piwo i kolorowe chustki. Ale jakie to prawdziwe.

— Może to właśnie oznacza wolność i szczęście, Amargein. A teraz pocałuj mnie, bo tamten brodaty ciągle łypie spode łba, jakbyś mu co najmniej porządnie natłukł.

Nie trzeba było mu dwa razy powtarzać. Es smakowała jak najdojrzalsze maliny, które zbierasz wieczorem po nagrzanym słońcem dniu. Zostawiała przy tym posmak jak po łyku doskonałego wina i wprawiała w nastrój jeszcze lepszy niż czerwony trunek. Gdy tylko dotknął jej delikatnych ust, nie chciał jej już z objęć nigdy wypuścić.

— Tyle od nas, moi mili! Dziękujemy, dziękujemy wam serdecznie! — Poniósł się ponad tłumem zachrypnięty głos Armela. — Choćbym i dzban piwa jeszcze wypił, kolejnej zwrotki już nie wydobędę. Dzięki wam, dzięki, dzięki! — Cała kompania poczęła się kłaniać, dzwoniąc przy tym dzwoneczkami, tupiąc i przyjmując głośne oklaski. Amargein, korzystając z zamieszania, znów pocałował Es, która absolutnie nie protestowała.

Wśród wiwatów, okrzyków i pojedynczych dźwięków zawodu, z kąta karczmy podniosła się postać w ciemnozielonym płaszczu, która musiała tam siedzieć od samego początku wieczoru. Niezauważona przez nikogo, ruszyła w stronę drzwi i zniknęła we wszechobecnym rozgardiaszu, nim ktokolwiek zdążyłby zawiesić na niej oko.


*

Wiało. Wicher niósł liście i zapach nadchodzącego Trehviomarusa. Łąki robiły się szare i brunatne, ostatnie kwiaty marzły, ale tak właśnie wyglądała na północy końcówka pory ciepła. Na południu znać jeszcze było zieleni w trawie, a spadające gdzieniegdzie jabłka nie dotykała postępująca od wilgoci zgnilizna. Zachód pysznił się jeszcze płynącym w powietrzu zapachem ściętego zboża. Można by rzecz, że tam nadejście pory słoty zostanie odwleczone; wszystko to było bardzo piękne, ale nie na północy.

Bose stopy Nemain nurzały się w zimnej i grząskiej ziemi. Padało, więc długie, czarne włosy lepiły się jej do ciała, ale nie zwracała na to najmniejszej uwagi. Lniana suknia, ubrudzona i postrzępiona, również przyległa do jej kościstego grzbietu, jednak nie przeszkadzało to w marszu, mimo że droga do lekkich nie należała. Wąska ścieżka pięła się ostro w górę, lawirując między drzewami. Co rusz z ziemi wynurzały się grube korzenie, które odsłoniły spływające z góry strumyczki brunatnej wody. Dlaczego zatem Nemain nie znalazła się na szczycie pod postacią kruka. Tak byłoby zdecydowanie łatwiej i szybciej, to pewne. Mówi się, że wzgórze Maol Uthan, czyli miejsce łysego strumienia, płynącego nie do morza w głąb lądu, zaklęto w pięciu językach, które istniały na tym świecie przed człowiekiem. Wejść na nie może tylko stworzenie pokorne, które w trudzie i znoju pokona długą drogę na szczyt.

Macha wybrała drogę polany. Badb ruszyła przez ściernisko, a Nemain pięła się na wzgórze od strony lasu. Tylko w ten sposób triumwirat mógł skorzystać z mocy Maol Uthan. Cóż takiego niesamowitego było w tym miejscu, że nawet przedwieczne boginie musiały się ukorzyć? Cóż, mawia się, że w łysym strumieniu można dostrzec czas. To, co działo się dawniej; to, co dzieje się teraz i to, co dopiero ma się wydarzyć. Obraz ten jednak bywa zdradliwy, bo w jednym tylko momencie dziesięć różnych możliwości oko potrafi ujrzeć. Jak rozróżnić te, które faktycznie miały miejsce i te, które faktycznie się wydarzą? Wszak ludzkie losy plączą się i rozplatają, a nikt nad tym kontroli mieć nie może...

Nemain przybyła na szczyt pierwsza. Podeszła do krawędzi wzniesienia i pozwoliła, by wiatr wziął ją w swoje ramiona. Zamknęła oczy, bo kołtuny jej włosów zamieniły się w prawdziwą plątaninę. Palce jej bosych stóp znajdowały się tuż nad urwiskiem, w dole rozciągała się dolina Camden Północnej; gdzieś, hen daleko, znajdowało się Meallan, miasto we mgle. Nemain poczuła, że oto objawia się jej prawdziwa natura. Skóra na plecach i ramionach zaczęła najpierw swędzieć, a potem pękać; wyłoniły się czarne pióra, a strumyczki krwi popłynęły wraz ze spływającym deszczem, by wsiąknąć w lnianą szatę, w którą bogini była przyodziana.

— Wspaniała pogoda — rozległ się czyjś głos, na co Nemain otworzyła oczy i odwróciła się gwałtownie. Na szczycie pojawiła się Macha. Obnażyła swoje wielkie przednie zęby w krzywym uśmiechu. W jej rudych włosach pełno było małych szyszek i drobnych gałązek, musiała przedzierać się przez chaszcze. Nie miała swoich starych butów do jazdy konnej; zamiast tego, tam, gdzie powinny znajdować się stopy, Macha miała kopyta.

— W istocie — odparła Nemain i również obdarzyła siostrę uśmiechem. Rude stworzenie podeszło do krawędzi, dwie istoty stanęły ramię w ramię i spojrzały w dół, wiatr bezlitośnie smagał ich twarze. — Kiedy przyjdzie?

— Jest mała — mruknęła tylko Macha, wodząc wzrokiem za kluczem ptaków. — Przyjdzie.

— Potrzeba nam trzeciego oka — żachnęła się Nemain i odwrócił się od krawędzi.

— I trzecie oko przybyło. — Rozległ się głos, gdy na szczycie pojawiła się Badb.

Czapa wilka jakby dziwnym trafem zrosła się z głową właścicielki, bo oto na siostry swoje spoglądały dwie pary oczu. Ponadto, usta Badb pękły i rozciągnęły się znacząco, a spod warg wystawały ostre zęby. Magia Maol Uthan wyciągnęła z Morrigan wszystko najgorsze, nie były jednak one sobą przerażone. Ot, wiele razy w takich postaciach krążyły po polach bitew. Nemain, która w swoich czarnych skrzydłach niesie panikę. Macha, której tętent kopyt zwiastował nadejście żeru. Badb, z której wilczego pyska brzmiał ryk, kruszący rogi bitewne.

— Nie zwlekajmy.

— Nie zwlekajmy, nie zwlekajmy!

Trzy postacie zasiadły na ziemi, dookoła sporej kałuży. Deszcz i wiatr mąciły jej brunatną taflę, tak że żadna z sióstr nie mogła się w niej przejrzeć. Macha wyciągnęła ze swoich włosów róg i zamieszała nim w bajorze. Brud i pył podniósł się z dna, czyniąc wodę jeszcze mniej przejrzystą.

— Źle to robisz! — wrzasnęła Badb i odpędziła Machę, swoim skrzekiem i zachowaniem bardzo przypominając ptaka, co to próbuje konkurencję odpędzić od żerowiska.

— To zrób lepiej!

— Zrobię! — warknęła i wepchnęła swoją drobną dłoń do kałuży. Zanurzyła się aż po łokieć. Poczęła wodę nabierać i zagarniać; zataczała kręgi, najpierw w środku, a potem coraz bliżej brzegów. Wtem, trzy siostry pochyliły się nad bajorkiem, jakby co ważnego tam ujrzały.

Wiatr gwizdał na Maol Uthan, a deszcz zacinał coraz zajadlej.

— Więc teraz? — zapytała Badb.

— Więc teraz co? — odpowiedziała pytaniem Macha.

— To już jest czas — odparła Nemain i dotknęła palcem tafli kałuży.

— To wyjmij. — Badb wysunęła zaczepnie szczękę.

— A czy patrzy?

— Niech patrzy, niech widzi!

— Kto widzi?

— Największy z kruków, najciemniejszy z cieni.

Nemain, nie podwijając rękawów swojej szaty, sięgnęła obiema dłońmi do kałuży i po chwili wyciągnęła z dna oblepioną gliną i ociekającą wodą koronę. Uniosła ją wysoko na głowę, zamknęła oczy i pozwoliła, by brud spłynął jej na twarz.

— Czas, by wróciła korona — rzuciła Macha i zachichotała.

— Korona kruka — powiedziała Nemain.

— Korona kruka — powtórzyły siostry. 

Continue Reading

You'll Also Like

1M 35.4K 49
- Ty.. ty.. - nie skończyłam, zaczęłam jak najszybciej potrafię biec do drzwi. Chciałam uciec, najdalej jak tylko się da. Gdy już trzymałam zimną kla...
17.1K 1.9K 20
"Nie ma już żadnego zarażonego człowieka" mówiły media. "Jesteśmy bezpieczni" zapewniali. Jednak ludzie musieli zmierzyć się z największym bólem - st...
30.4K 1.4K 12
Krótkie straszne historyjki
19.8K 620 30
W lesie nieopodal Paryża dokonano makabrycznego odkrycia: nagie, związane sznurem zwłoki mężczyzny, ułożone w nienaturalnej pozycji, z kocią łapą nie...