Indigo [Sex, blood & Rock'n'R...

By AnnaTuziak

28.2K 2K 280

Co dzieje się w Vegas, zostaje w Vegas? W imię tej zasady jedna noc, która połączyła dwójkę zupełnie obcych... More

Takie tam info...
Rozdział 1 - Noc
Rozdział 2 - Dzień
Zwiastun
Rozdział 3 - Kim jest ta dziewczyna?
Rozdział 4 - Jak dzień i noc...
Rozdział 6 - Świat bez Indigo
Rozdział 7 - Nienawidzę cię...
Rozdział 8 - Niewidzialny mur
Rozdział 9 - Intruz
Rozdział 10 - Obietnica
Rozdział 11 - NIEradosna nowina
Rozdział 12 - Po prostu milczmy
Rozdział 13 - Królowa lewego sierpowego

Rozdział 5 - Nie do końca poprawny

2.1K 143 25
By AnnaTuziak

Kilka dni później 

Nieszczęsny podwieczorek u pani burmistrzowej przypadł na sobotę, niestety również tego dnia Indi odwiedzili jej mali przyjaciele z uszczęśliwionym królem m&m'sów na czele. Caleb ujrzawszy na twarzy żony ekscytację i radość stwierdził, że nie ma sensu odwodzić ją od przełożenia spotkania z dzieciakami, a ponieważ jakimś cudem przedziwnie się rozmnożyły i było ich teraz siedmioro z okna sypialni na piętrze obserwował niecierpiącą dzieci Indi, która nie dość, że demolowała podjazd dzikimi jazdami na motorze, to nie poprzestawszy na tym zorganizowała kolejny trening, tym razem zamiast m&m'sów był popcorn, którego pełno było już po chwili wszędzie. Na trawniku, podjeździe, a nawet w domu. Ze zgrozą obserwował kolejny punkt programu, jakim był turniej rzucania kamieniami do puszek. Miała rewelacyjny kontakt z dziećmi. Również z Silvią i jeszcze jedną matką, która przyszła wraz z nimi. Nie zajęło jej długo wciągnięcie do zabawy obu kobiet, które już po chwili bawiły się równie dobrze jak ich dzieci.

Caleb wpatrzony w rudowłosą dziewczynę zastanawiał się, które z jej oblicz jest prawdziwe. Szalona, pełna entuzjazmu Indi, czy opryskliwa, chamska i odpychająca Indigo, a może była to zmysłowa uwodzicielka, jaką dała się poznać pierwszej nocy, którą z nią spędził. Miała w sobie jakaś trudną do określenia magię, a ludzie ciągnęli do niej jak muchy to lepu. Szczególnie mężczyźni. Zmarszczył z niezadowoleniem czoło. Pobyt w Nowym Orleanie nie był najcudowniejszym wspomnieniem. Gdzie tylko nie poszli towarzyszyły im pełne erotycznych podtekstów spojrzenia zauroczonych nią mężczyzn. Szczerze mówiąc gdyby ktokolwiek kiedykolwiek mu powiedział, że istnieją takie kobiety jak Indi nie uwierzyłby. Istotnie była niczym sukub. Wystarczyło jedno jej spojrzenie, aby zdobyć zainteresowanie każdego mężczyzny. A ona sama... ta dziewczyna kokietowała wszystkich bez wyjątku. Początkowo myślał, że robi mu na złość, chce wzbudzić zazdrość, jednak nie minęło dużo czasu, gdy zorientował się, iż rudowłosa uwodzicielka robi to momentami bezwiednie. A gdy flirtowała z kimś umyślnie nie traktowała tego poważnie. Tak jakby robiła to z przyzwyczajenia, z nudów i w tym przypadku można by zaryzykować stwierdzenie, że trening czyni mistrza.

Jej spontaniczność w miejscach publicznych początkowo go drażniła, a niekiedy nawet zawstydzała. Potrafiła iść obok niego i usłyszawszy muzykę zacząć tańczyć, albo zaczepić przypadkowego człowieka i zacząć z nim rozmowę. Stroić do ludzi głupie miny, albo idąc za kimś przedrzeźniać go i prześmiewczo naśladować. Miał wtedy ochotę podejść do niej i boleśnie nią potrząsnąć, sprawić, aby się opamiętała. Z drugiej strony podziwiał w niej inteligencję, którą skrywała. Wiedza, jaką posiadała była imponująca i dotyczyła prawie każdej dziedziny. W całym swym życiu nie miał wcześniej do czynienia z tak inteligentną osobą. Pomimo tego, była kobietą, z jaką nigdy by się nie związał. Spokojna, wyważona, lubiąca domowe obowiązki i zacisze, skromna oraz małomówna. Taki był jego ideał kobiety i zdecydowanie nie była to Indi, która stanowiła dokładne przeciwieństwo tego wizerunku. Była hałaśliwa, bezczelna, wyzywająca i wulgarna, pełna energii oraz lgnąca do ludzi, jednocześnie wciąż pilnowała się, aby nie zostać w jednym miejscu na dłużej, tak jakby bała się zaangażowania. Jakby obawiała się, że coś jej się spodoba, że poczuje pragnienie, aby pozostać. Ciągła ucieczka. Ale dlaczego uciekała?

W sumie rozgryzł ją dość szybko. Indi bała się tęsknoty. Obawiała się, że gdy zostanie na dłużej, to przywiąże się do miejsca, bała się tego, że gdy poczuje do kogoś coś więcej, będzie za nim tęskniła. A tęsknota niesie za sobą cierpienie. Jedno nie dawało mu spokoju. Dlaczego uciekała? Przed czym? A może przed kim? Tej jej skrajne nastroje i momenty, w gdy dosłownie w jednej sekundzie potrafiła zasmucić się do tego stopnia, że czuł ból patrząc na nią taką załamaną, nieszczęśliwą. Coś złego musiało stać się w jej życiu. Ale co to było? Niebywale silna, stawała się momentami wręcz bezbronna. Na jedną sekundę, jeden krótki moment. Była zagadką, enigmą, którą w głębi duszy chciał odszyfrować. Wiele masek, jeszcze więcej skrajnych zachowań. Ale jaka tak naprawdę była Indigo, jego młoda, szalona żona? Zimną, chamską suką? Czarującą kusicielką? Szaloną, spontaniczną dziewczyną? A może było coś jeszcze? Jakieś oblicze, którego do tej pory przed nim nie odkryła. Czego zalążek widział, gdy popadała w melancholię.

Wzdychając wyszedł przed budynek i ujrzał leżącą na trawie żonę, na której brzuchu trzymał swą głowę król m&m'sów. Patrzyła w niebo i palcem wskazywała na chmury mówiąc coś do dzieci, które z uwagą jej słuchały.

— Indigo, czy uda ci się dotrzeć do burmistrza za godzinę? — zapytał i ujrzał jak unosi się na łokciach i spogląda na niego, osłaniając dłonią oczy przed oślepiającymi promieniami słonecznymi. — Jesteśmy trochę spóźnieni, ale widzę, że twoi przyjaciele dobrze się bawią, więc pójdę sam. Byłbym tylko wdzięczny gdybyś do mnie dołączyła.

— Obiecuję być najdalej za godzinę, kochanie — oświadczyła uroczyście.

— Wiesz który to dom? — zapytał, choć ostanie o co musiałby się martwić, to Indigo błądząca i nie mogąca znaleźć domu burmistrza. Ujrzał jak przytakuje głową i odwróciwszy się ruszył w stronę podjazdu.

— Caleb. — Usłyszał i odwrócił się za siebie. — Dziękuję — wyszeptała, posyłając mu promienny uśmiech, a on przez chwilę stał w miejscu nie mogąc oderwać od niej oczu.

Rozwiezienie dzieciaków do domów zajęło jej trochę więcej czasu niż założyła, dlatego gdy wyjeżdżała z podjazdu ostatniego pasażera przyspieszyła i pruła niczym wariat w stronę położonej na drugim końcu miasteczka, olbrzymiej rezydencji. Od zawsze kochała szybką jazdę, a teraz miała dobry powód, aby złamać kilka przepisów. Gdy podjechała pod posiadłość zeskoczyła zwinnie z pojazdu i ruszyła w stronę ogrodu, który znajdował się na tyłach domu. Ujrzała porozstawiane namioty i zmarszczyła czoło. Wyglądało to na większą uroczystość. Może pomyliłam domy i to jakieś wesele — przemknęło jej przez myśl.

— O kurwa — mruknęła pod nosem widząc poubieranych elegancko gości i ku swemu ogromnemu zaskoczeniu Caleba, stojącego wraz z dwoma mężczyznami, którzy coś do niego mówili, lecz on w roztargnieniu spoglądał się za siebie jakby szukał drogi ucieczki. Miał na sobie garnitur, którego nie zauważyła, gdy odchodził. Wszystko przez te cholerne słońce — pomyślała i zerknęła przelotnie na swe obcisłe dżinsy i czarny, opinający podkoszulek z nadrukiem „Fuck off!". Zrobiła krok w tył, chcąc niepostrzeżenie się wycofać.

— Indi! — Usłyszała dobrze jej znany głosik trzyletniej przyjaciółki, przez którą kilka dni temu prawie się udławiła i uśmiechnęła się krzywo do wszystkich gości, którzy teraz gapili się na nią w milczeniu.

— Cześć Cece — powiedziała i prawie wywaliła się na żwir w chwili, gdy dziewczynka z rozpędu podbiegła i objęła ją za nogi. — Ale jesteś silna. Jestem pewna, że w domu musiałaś dużo ćwiczyć — dodała, kucając przy małej.

— Tak! — Ucieszyła się dziewczynka. — Tes będę klólofą — dodała i objęła ją mocno za szyję.

Indi wzięła małą na ręce i ruszyła w stronę Caleba, który właśnie do niej szedł. Widziała jego wściekłą minę i miała ochotę uciec.

— Przepraszam. Nie miałam pojęcia, że to oficjalna impreza. Odwiozłam dzieci i chciałam przyjechać jak najszybciej, ale gdybym wiedziała, to...

— Masz smar na policzku — przerwał jej i rękawem marynarki oczyścił zaróżowioną od emocji buzię małżonki.

Pospiesznie wyjął z jej włosów kilka źdźbeł trawy i objąwszy ją ramieniem ruszył w stronę zebranych. Gości było około dwudziestu, ale odgłosy dochodzące zza namiotów świadczyły o tym, że jest ich o wiele więcej. Czuła się trochę dziwnie. Taka sytuacja nie była dla niej nowością i nie stanowiła jakiegoś problemu. W innych okolicznościach potraktowałaby to jak dobrą zabawę. Szczerze mówiąc lubiła tego typu klimaty. Normalnie zabawiłaby się, napiła i wyszła stąd w towarzystwie jakiegoś faceta, z którym umiliłaby sobie czas.

Jednak teraz wszystko wyglądało inaczej. Odgrywała rolę żony, a Calebowi zależało na tym życiu. Sam powiedział, że ma cel i tym celem jest zakotwiczenie w miejscu gdzie chciałby już na zawsze zostać. Nie mogła mu tego rozpierdolić swym postępowaniem.

— Mam ochotę na papierosa — bąknęła i poczuła jak zaciska dłoń na jej ramieniu.

— Indigo, jak miło znowu cię widzieć. Chodź dziecko, przedstawię cię mojej żonie, nie mogła się doczekać aż cię pozna. — Usłyszała głos burmistrza i już po chwili inny mężczyzna prowadził ją w stronę kobiet.

Widziała stojącą po przeciwnej stronie dziewczynę, która próbowała ją obrazić w sklepie i jakoś tak odruchowo pokazała jej środkowy palec, co sprawiło, że na twarzy dziewczyny pojawiło się oburzenie. Zerknęła w tył i dostrzegła poirytowaną minę Caleba, który na jej nieszczęście to zobaczył.

— Proszę mi wybaczyć mój strój. Odwoziłam dzieci i przyjechałam motorem, nie chciałam aż tak bardzo się spóźnić.

— Indi przewiezie mnie motolem! — oświadczyła małolata, sprawiając, że stojący obok ludzie parsknęli śmiechem.

— Myślę, że za jakieś trzy, cztery lata będzie to możliwe — powiedziała kobieta i odebrała z jej rąk dziewczynkę. Indigo rzuciła pospieszne spojrzenie na Caleba, który właśnie się przy niej pojawił i splótł z nią swą dłoń, co ją zdezorientowało. Za trzy, cztery lata już mnie nie będzie — pomyślała z żalem.

— Indi jeździ bardzo ostrożnie — oznajmił Caleb, a ona zerknęła na niego i poczuła ulgę na myśl, że nie widział jej jeszcze przed chwilą, gdy przekraczała szybkość lawirując niebezpiecznie pomiędzy jadącymi autami.

— W takim razie może zrobimy dla Cece wyjątek, jeżeli pani Indigo nie będzie miała nic przeciwko — powiedziała wesoło kobieta.

— Proszę mówić mi po imieniu — poprosiła Indi. Żona burmistrza sprawiała wrażenie równie pozytywnej osoby co jej małżonek.

Indigo bardzo szybko wpasowała się w nową sytuację. Pomimo nieodpowiedniego stroju, który początkowo zgorszył zebranych gości, co nie uszło uwagi Caleba. Wpatrywał się w nią i widział, że bardzo stara się wypaść jak najlepiej. Była uprzejma, błyskotliwa i przyjacielska. Nie próbowała z nikim flirtować, choć mimowolne spojrzenia, jakie rzucała i tak robiły swoje, przez co wodziło za nią wzrokiem wiele męskich spojrzeń, co w tych okolicznościach wcale go nie zagniewało. Pomimo wszystko odnosił wrażenie, że wcale nie czuje się tu dobrze. Wśród dzieci była zupełnie inną osobą, skąpana w deszczowych strumieniach również wydawała się być kimś innym. Budziła zainteresowanie wszystkich zebranych gości. Niecodzienna, piękna i inteligentna. Pomimo ubioru, zachowywała się jak prawdziwa dama.

Ujrzał jak przechodzi na drugą stronę do szwedzkiego stołu i przechyla się w stronę kosza z owocami. I nagle to wszystko się stało. Mógł tylko patrzeć na tę lawinę. W chwili gdy pod namiot wszedł bratanek burmistrza, jego wzrok padł na tyłek Indi. Chłopak był młody i podpity, przez co jego dłoń znalazła się na pośladku Indi dość nieoczekiwanie. W tej samej chwili dziewczyna odwróciła się i spoliczkowała natręta.

— To ty jesteś tym rudzielcem — wykrzyknął niezrażony chłopak.

— Radzę ci po dobroci, spierdalaj zanim jeszcze nie musisz zbierać zębów z podłogi — warknęła wściekle, starając się ze wszystkich sił pohamować złość. Caleb, Caleb, Caleb, nie mogę tego zrobić Calebowi — powtarzała w myślach jak mantrę. Usłyszała obleśny rechot chłopaka i wciągnęła głośno powietrze. Jedyne czego teraz chciała to odwrócić się i odejść.

— Zamiast zajmować się jakimś głupim downem, mogłabyś... — Nie dokończył. Błyskawicznie zwinęła dłoń w pięść i wymierzyła celny cios. Zanim poprawiła drugim, poczuła na nadgarstku czyjąś dłoń i zerknąwszy w bok, ujrzała Caleba.

— Nazwał Jima downem — powiedziała zdławionym głosem. Na twarzy mężczyzny pełno było gniewu.

— Słyszałem. Pozwól, że się tym zajmę. — Usłyszała i zmarszczyła czoło.

— Powinieneś bardziej pilnować swojej suki — wysyczał poturbowany chłopak.

— Nazwałeś moją żonę suką? — Do jej uszu doszedł chłodny głos Caleba i spojrzała na pociemniałe z gniewu oczy męża. — Pozwól, że porozmawiamy o tym na zewnątrz.

Zanim ktokolwiek zdążył się odezwać Caleb złapał za przysłowiowe chabety nieszczęsnego idiotę i w miarę spokojnie wyprowadził z namiotu. Jednak odgłosy, jakie po chwili stamtąd docierały świadczyły o tym, że rozmowa nie przebiegła spokojnie, a wrzaski chłopaka zagłuszały głosy zgromadzonych.

Indigo stała oniemiała i gapiła się w miejsce gdzie zniknął Caleb. To, co zrobił, było ostatnim, czego się po nim spodziewała. Podejrzewała, że nawrzeszczy na nią albo wyprowadzi i odjadą do domu. Krzyki i błagania o litość nieostrożnego młodzika sprawiły, że wybałuszyła oczy.

— Jeżeli jeszcze raz nazwiesz moją żonę suką, to wyrwę ci język. — Usłyszała i zerknęła przez ramię, aby sprawdzić czy ktoś to widzi. Ze zgrozą stwierdziła, że wszystkie oczy zwrócone są w stronę wyjścia, w którym pojawił się po chwili Caleb. Miał na sobie jedynie koszulę, na której rękawie ujrzała ślad krwi. — To wszystko przez ciebie — mruknął wściekle i złapawszy ją za rękę pociągnął za sobą w stronę burmistrza i jego żony.

— Sama bym sobie poradziła — bąknęła, a on mocniej ścisnął jej dłoń.

— Miałem stać i patrzeć jak obrażają moją żonę? — zapytał, a ona zadzierając głowę rzuciła mu przelotne spojrzenie.

— Nie wybaczę sobie nigdy, jeżeli ci to wszystko spierdoliłam — wyszeptała z przejęciem, a on zatrzymał się, ujął jej twarz w dłonie i skierował na siebie. Widziała w jego oczach źle skrywany gniew.

— Nikt nie ma prawa cię tknąć. Nikt nie ma prawa niczym ci ubliżyć. Dopóki jesteś moją żoną nie pozwolę, aby ktokolwiek w jakikolwiek sposób ci uchybił. Zrozumiałaś to? — zapytał, a ona przytaknęła. Chciała coś powiedzieć, ale nie zdążyła nawet otworzyć ust. — Życzę sobie, abyś nie waliła nikogo po mordzie i pozwoliła mi zrobić to osobiście. Czy to też zrozumiałaś?

— Myślę, że tą kwestię powinniśmy jeszcze przedyskutować — bąknęła, przełykając głośno ślinę. Ujrzała jak mruży ze złością oczy.

— Absolutnie nic nie podlega dyskusji — oświadczył stanowczym, nieznoszącym sprzeciwu głosem, a ona patrzyła na niego w milczeniu.

Skąd wzięła się w nim nagle ta nieustępliwość? Był nieprzejednany i tak cholernie pewny siebie. Zupełnie nie przypominał tego mrukliwego, zamkniętego w sobie faceta, któremu przyjemność sprawiało zaszycie się w czterech ścianach z książką w dłoni, albo prace remontowe przy domu. Odpowiedzialny, stateczny, teraz był gwałtowny i nieprzejednany. Patrzyła na niego zafascynowanym wzrokiem i nagle poczuła się tak nieprawdopodobnie bezwolna.

— Calebie. — Usłyszeli głos burmistrza, który szedł w ich stronę. Ujrzała jak Caleb zaciska mocniej szczękę i przymyka oczy. Nakryła dłonią jego rękę, którą nadal trzymał na jej policzku.

— Niczym się nie martw. Zajmę się wszystkim — uspokoił ją i zwrócił się w stronę burmistrza. — Przepraszam za ten incydent. Nie mam...

— Calebie, widziałem to zdarzenie. To wam należą się przeprosiny. Temu gnojkowi od dawna należała się nauczka. Nie jest to jego pierwszy wybryk.

— Indigo, czy nic ci się nie stało? — zapytała żona burmistrza, a ona nie wiedziała co powiedzieć.

To co zrobił ten pierdolony gnojek, było niczym kropla deszczu przy ulewie jaką sprowadziło na nią wyznanie Caleba. Spojrzała wstrząśnięta na kobietę i milczała jak zaklęta.

— Obawiam się, że pana bratanek może potrzebować pomocy lekarskiej. — Usłyszała zdławiony głos Caleba i ledwie się powstrzymała, aby nie parsknąć śmiechem.

— Studiowałam medycynę, mogę się tym zająć — powiedziała nieśmiało i ujrzała jak po twarzy Caleba przemyka grymas złości.

— Jesteś pewna? — zapytał burmistrz, a ona potwierdziła skinieniem głowy i już po chwili pochylała się nad nieszczęśnikiem.

Stan w jakim go zastała był koszmarny. Poobijana twarz wymazana była krwią tak obficie, że w pierwszym momencie pomyślała, że chłopak nie żyje. Na szczęście stracił jedynie przytomność.

— Złamany nos i ręka. Z przemieszczeniem. Mogę to nastawić, proszę tylko przynieść mi coś, czym można będzie usztywnić ramię. I dobrze byłoby wezwać pogotowie, przydałby się rentgen.

To mówiąc usiadła na nim okrakiem i ująwszy w dłoń zakrwawiony nos nastawiła go jednym ruchem, zupełnie nie przejmując się wrzaskiem chłopaka, który właśnie odzyskał przytomność.

— Przytrzymaj mu rękę — nakazała stojącej obok dziewczynie. — A panią proszę o lód, ręczniki i chłodną wodę — zwróciła się do pobladłej burmistrzowej.

W tym samym czasie dostarczono jej deskę. Nastawienie ręki nie zajęło jej wiele czasu. Wszystko robiła sprawnie i pewnie, niczym się nie rozpraszając.

— Jest pani lekarzem? — zapytała dziewczyna, którą poznała w sklepie. Ta, która nie próbowała jej obrażać.

— Nie. Gdy miałam czternaście lat ojciec umarł na mych rękach, a ja nie potrafiłam mu pomóc. Wtedy pomyślałam, że muszę się pewnych rzeczy nauczyć, żeby taka sytuacja nigdy się nie powtórzyła. Studiowałam medycynę, ale nie jestem i nie będę lekarzem, jednak z odpowiednimi narzędziami potrafiłabym nawet przeprowadzić nieskomplikowaną operację, w tym przypadku byłaby to zdecydowanie kastracja — powiedziała i usłyszawszy śmiech dziewczyny spojrzała na nią z uśmiechem. — I mów mi po imieniu.

— Jestem Melisa. — Usłyszała i uśmiechnęła się do dziewczyny.

— Miło mi cię poznać, Mel — powiedziała i powstała. Wzięła do ręki wiaderko z wodą i bezpardonowo wylała na twarz chłopaka, pozostawiając w naczyniu niewielką ilość. — Nie podawajcie mu żadnych tabletek przeciwbólowych. Gdy przyjedzie pogotowie dadzą mu coś silniejszego. Jeżeli są tu jego bliscy proszę dowiedzieć się jaką ma grupę krwi i poinformować o tym lekarza, nie będą wtedy musieli robić dodatkowych badań.

To powiedziawszy wzięła do ręki ręcznik i lód. Rozejrzała się wokoło i ujrzawszy Caleba podeszła do niego. Złapała go za rękę i pociągnęła za sobą w stronę drzew, przy którym stał stół z napojami. W milczeniu obserwował jej twarz. Podwinęła rękaw jego koszuli i obejrzała dłonie. Skóra na kostkach była poobcierana. Zmoczyła w wodzie ręcznik, a następnie delikatnie przemyła nim rękę mężczyzny.

— Nie gap się tak na mnie. To mnie rozprasza — mruknęła nie przerywając czynności. Po chwili poczuła jak zabiera dłonie i ujmuje w nie jej twarz. Niczym zauroczona patrzyła na pociemniałe, mroczne spojrzenie Caleba, starając doszukać się przyczyny tej pasji, jaką miał w oczach. Był na nią zły? Może nie powinna opatrywać tego głąba.

— Kim ty jesteś Indigo? — wyszeptał, a ona poczuła ciarki na plecach słysząc dźwięk jego głosu.

— Nie wiem — wydusiła i poczuła zamęt.

— Dowiem się tego — powiedział i przygarnął ją do siebie. — Czy tego chcesz, czy nie. Dowiem się.

Nie chciała myśleć o tym, jak dobrze czuła się w jego ramionach. Nie chciała przyznawać się do tego, że przy tym mężczyźnie czas stawał w miejscu. Nie chciała, ponieważ nie mogła. To właśnie czas był jej najgorszym wrogiem. Nie zostało go już wiele.

— Mam ochotę zapalić — stwierdziła i odsunąwszy się od niego ujrzała jak przewraca oczyma. W tym samym momencie doleciały do nich dźwięki muzyki. Spojrzeli na siebie jednocześnie, a Indi uśmiechnęła się przekornie.

— Nie — powiedział stanowczo, łapiąc ją za nadgarstek i przyciągając do siebie.

— Tak — wyszeptała, ocierając się o niego i uwolniła dłoń, a później zrobiła krok w tył.

— Nie. — Zanim odeszła złapał ją w pasie i przyciągnął do siebie, a później uniósł w górę i posadził na stole.

— Taaa

— Nie. — Rozsunął jej nogi i przygwoździł do stołu, pochylając się nad nią tak, że musiała oprzeć się na łokciach. Widział jej błyszczące oczy i zaskoczenie na twarzy. Coś nim wstrząsnęło. Ujrzał jak unosi jedną brew i uśmiecha się przebiegle, a później zarzuciła mu ręce na szyję i przybliżyła swą twarz, ciałem przylegając ściśle do niego. Poczuł jak przyspiesza mu tętno.

— Tak — wyszeptała zmysłowo. Widziała jak zaciska szczękę, a jego źrenice powiększają się jak u narkomana po kresce kokainy. Wszystko aż w niej wrzało, niemal słyszała bicie swego serca.

— Nie. — Usłyszała i poczuła jak przyciąga ją jeszcze bardziej do siebie i kładąc silne ręce na jej udach opiera jej nogi na swych biodrach, a później położywszy prawą dłoń na jej plecach blokuje jej drogę odwrotu.

Wpatrywali się w siebie jak urzeczeni. Rozumiejąc i nie rozumiejąc tego, co się działo. W tym momencie nie wiedzieli już nawet co jest powodem tej nieprawdopodobnej gry. Poczuł jak trąca go nosem. Spoglądał na jej nabrzmiałe, pełne usta i coś w nim aż wrzeszczało.

— Tak? — zapytała przekornie, a on głęboko wciągnął powietrze.

— Tak — szepnął, zbliżając do niej swe usta. Zanim jednak ją pocałował, usłyszeli za sobą jakieś głosy.

— Tu jesteście, kochani. — Indi starała się dojść do siebie, gdy wypuścił ją z objęć. Zeskoczyła zwinnie ze stołu i stanęła obok niego. Widziała jak na twarzy Caleba pojawia się złość. Mamrotał pod nosem jakieś przekleństwa.

— Twój entuzjazm pozwala mi sądzić, że zaraz poznam panią Elvirę — mruknęła pod nosem i ujrzała jak zerka na nią poirytowany.

— Kochani, jesteście tak bardzo różni, w życiu bym nie powiedziała, że możecie być małżeństwem — stwierdziła ubrana w seledynowy żakiet, mniej więcej sześćdziesięcioletnia kobieta.

— Co staje się w Vegas, zostaje w Vegas — oświadczyła Indi. — Ale czasem część tego zabieramy ze sobą wraz z aktem małżeńskim — dodała, puszczając do staruszki oczko.

— O tak. Teraz już wyraźnie widzę jak bardzo różnisz się od tego ponuraka, dziecko — oświadczyła kobieta sprawiając, że Indi parsknęła śmiechem, Caleb zaś zacisnął szczękę powstrzymując się przed wypowiedzią. — Będziecie udanym małżeństwem — dodała, budząc zdezorientowanie pary. — Idziesz ze mną — nakazała i złapawszy dziewczynę za rękę, pociągnęła z sobą.

— Przyłóż lód do rany — krzyknęła Indi do Caleba zanim zniknęła mu z oczu.

Westchnął i zerkną na leżące na stole kostki lodu i ze zgrozą stwierdził, że w tym momencie lód byłby wskazany w innym miejscu. Co tu się przed chwilą wydarzyło? — pomyślał przerażony. Z trwogą wspomniał niedawne zajście. Nie potrafił się opanować. Gdyby nie najście Elviry nie umiałby się powstrzymać przed czymś więcej niż głupie przekomarzania z zuchwałą dziewczyną. Te drobne ciało w jego dłoniach. Przymykał oczy i próbował odganiać wspomnienia. Tak bardzo jej pragnął. Zapomniał się do tego stopnia, że był w stanie całować ją a może i nawet coś więcej na tym stole, w otoczeniu ludzi. Westchnął ciężko. Dlaczego nie czuł się z tym źle? Wręcz przeciwnie. Indigo nie była niska, jednak bardzo szczupła i drobna. Gdy brał ją na ręce, co w sumie dość często mu się zdarzało, miał wrażenie, że niesie małą dziewczynkę. A gdy dziś oplatała jego biodra swymi nogami czuł jakby była dla niego idealnie wymierzona. Co stało się tamtej nocy? — pomyślał i poczuł jak oblewa go gorąco. „Gdy miałam czternaście lat ojciec umarł na mych rękach, a ja nie potrafiłam mu pomóc." — wspomniał jej słowa i przyszło mu namyśl, że być może to jest powód, dla którego ucieka. Może okoliczności śmierci jej ojca miały wpływ na jej obecne zachowanie. „Nie odkładaj na jutro tego, co możesz zrobić dziś, ponieważ jutro może nigdy nie nadejść" — Słowa wypowiedziane przez nią na tarasie już wcześniej nie dawały mu spokoju, jednak dopiero teraz nabierały sensu. Czuł, że w grę wchodziła czyjaś śmierć i że właśnie to było powodem tego przeraźliwego smutku, który momentami ją ogarniał. Ona musiała kogoś stracić. Jakąś bliską osobę, dlatego teraz nie chciała nigdzie zagrzać miejsca i w nic się nie angażować, żeby nie cierpieć. Ale jak mógł jej w tym pomóc? Co zrobić, aby odgonić jej demony? Może gdyby wiedział coś więcej, byłoby mu prościej. Gdy umarł ojciec miała czternaście lat, więc raczej nie chodziło o niego. Chłopak? Mąż? Może jakiś przyjaciel? Jej brat żył, ale mogła mieć przecież jeszcze jakieś inne rodzeństwo. Tak naprawdę niewiele o niej wiedział. Znał jedynie statystyki, które w tym momencie już mu nie wystarczyły.

Westchnął i ruszył w stronę namiotów. Przez dwie godziny męczył się wśród ludzi, którzy na każdym kroku go irytowali, swym wścibstwem, małostkowością i prymitywnymi poglądami. Miał ochotę posłać ich do wszystkich diabłów, co zazwyczaj się nie zdarzało. Do tej pory zawsze był opanowany i trzymał emocje na wodzy. Jednak dzisiejszego dnia coś w nim dosłownie wrzało i wciąż zastanawiał się gdzie ona jest. Z kim jest? Co robi? Czy nie ma kłopotów i czy przypadkiem sama nim nie jest? Po dwóch godzinach wymówił się czymś i z ulgą poszedł jej szukać. Przemknęło mu przez myśl, że może wróciła już do domu. Ale to raczej nie było możliwe.

Znalazł ją dość szybko. W zasadzie trudno było jej nie znaleźć. Gdy tylko usłyszał dość głośną muzykę od razu skierował się w stronę skąd dochodziła i tak jak przypuszczał była tam również Indi. Jednak nie była sama. Zobaczywszy sześćdzesięcioletną Elvirę pląsającą wraz z jego małżonką w rytm całkiem dynamicznej melodii aż go wmurowało. Zgraja roześmianych dzieciaków podskakiwała obok nich i naśladowała każdy ruch Indigo, której taniec momentami przypominał jakiś skoczny układ country pomieszany z nowoczesnymi ruchami. Długie, zgrabne nogi w dopasowanych grafitowych dżinsach, co chwila wykonywały zmyślne ewolucje. Strzelała palcami i kręciła biodrami w tak nieprawdopodobny sposób, że nie potrafił oderwać od niej oczu. Zrobił krok w przód i aż otworzył usta ujrzawszy tańczącą obok Melisę i kilku młodocianych chłopaków, których wcześniej nie widział. Może dlatego, że jego piękna żona wpatrzona była tylko w jednego mężczyznę. Zachwyconego nią Jima.

— Ja tes chce, ja tes! — Usłyszał za sobą piszczący, dziecięcy głosik i już po chwili wymijała go mała, trzyletnia torpeda, która swym nawoływaniem skierowała na siebie wszystkie spojrzenia, przez co czuł się teraz jakby był na celowniku.

— Cece. — Dotarł do niego głos Indigo i ujrzał jak dziewczyna kuca, wyciągając dłonie w stronę dziewczynki, która z rozpędy wpadła na nią przewracając je obie na ziemię. Roześmiane głosy obu dam sprawiły, że jedynie pokręcił głową i ruszył w ich stronę.

— Indi, kochana, powiedz mi czy on się kiedykolwiek uśmiecha? — Usłyszał Elvirę i spojrzał na nią poirytowany.

— Tylko dla mnie — wyszeptała rudowłosa, spoglądając na niego rozpromienionym wzrokiem, a on... cóż, chyba się uśmiechnął.

* * *

Gdy wrócili do domu była już późna noc. Sam nie zdawał sobie sprawy z tego jak szybko minął czas. Zazwyczaj te spotkania trwały góra pięć, sześć godzin. Dzisiejsze przeciągnęło się o wiele dłużej, a on miał świadomość, że powodem była pewna rudowłosa, szalona dziewczyna. Ujrzał jak Indi wychodzi na taras z butelką piwa i papierosem. Usadowiła się na huśtawce tak jak co wieczór z nogami w górze i głową opuszczoną w dół.

— Świat do góry nogami — wyszeptał, siadając na posadzce tuż przy dziewczynie. — Tego chcesz?

— Mój świat zawsze taki będzie. Wywrócony do góry nogami, zupełnie różny od twojego. — Usłyszał.

— A jaki jest mój? — zapytał.

— Poukładany. Poprawny i spokojny — wyszeptała, wkładając papierosa do ust, ale zanim go zapaliła, zabrał jej z ręki zapalniczkę.

Przysunął się do niej. Miała teraz swą twarz dokładnie naprzeciw niego. Przez chwilę milczał wpatrując się w nią poważnym, nieco posępnym wzrokiem przymrożonych mrocznych oczu. Wspomniała chwilę, gdy zaledwie sekundy dzieliły ich od pocałunku i przełknęła głośno ślinę. Czy zrobi to teraz? Czy mnie pocałuje? — pomyślała i poczuła jak serce przyspiesza swój rytm. Co zrobić? Jak się zachować? Przecież to była jedynie chwila słabości, przejściowe szaleństwo, nic więcej. To nie mogło być nic więcej. Zostało już tak niewiele czasu.

— A teraz? Jak mnie widzisz? — zapytał, przysuwając się bliżej.

Czuła jego oddech na twarzy. Zacisnął dłonie na huśtawce dokładnie po obu stronach siedziska, tuż przy jej ramionach. Poczuła dreszcze, gdy przyciągnął ją do siebie. W tym momencie nawet gdyby chciała nie miała żadnej drogi ucieczki. Ale czy tak naprawdę tego chciała? Czy chciała się wycofać? Czuła się niepewnie.

— Do góry nogami — wyszeptała, a on wyjął z jej ust papierosa i wyrzucił za siebie.

— Więc może nie tak do końca jestem poprawny. — Usłyszała i ujrzała jak podnosi się i odchodzi zostawiać ją kompletnie skołowaną.

Continue Reading

You'll Also Like

8.7K 412 59
będą razem? ODKLEJONE historyjki
28.9K 1.4K 146
tak. to po prostu kolejna książka z headcanonami z Ninjago na wattpad
156K 9.7K 52
ON nie wierzył w miłość... ONA kochała go od zawsze. Zander Kane to diabeł skrywający się pod maską gentelmana w drogim, dobrze skrojonym garniturze...
10.1K 251 14
17-letnia Olivia Wilde przeprowadza się do nowego miasta, gdyż firma jej taty się rozkręciła co pozwoliło im na dostateczne życie. Trafiła teraz do s...