Korona Kruka

By MadlainSon

40.5K 3.4K 1.5K

Skradziono insygnia! Ktoś targnął się na ład i porządek Trzech Królestw! Jednak gdy rozpoczęła się gra, na pl... More

Przedmowa
Północ, Południe i Zachód
Rozdział Pierwszy cz. 1
Rozdział Pierwszy cz. 2
Rozdział Drugi cz. 1
Rozdział Drugi cz. 2
Rozdział Trzeci cz. 1
Rozdział Czwarty cz. 1
Rozdział Czwarty cz. 2
Rozdział Piąty cz. 1
Rozdział Piąty cz. 2
Rozdział Szósty cz. 1
Rozdział Szósty cz. 2
Rozdział Siódmy cz. 1
Rozdział Siódmy cz. 2
Rozdział Ósmy cz. 1
Rozdział Ósmy cz. 2
Rozdział Dziewiąty cz. 1
Rozdział Dziewiąty cz. 2
Rozdział Dziesiąty
Rozdział Jedenasty cz. 1
Rozdział Jedenasty cz. 2
Rozdział Dwunasty cz. 1
Rozdział Dwunasty cz. 2
Rozdział Trzynasty cz. 1
Rozdział Trzynasty cz. 2
Rozdział Czternasty cz. 1
Rozdział Czternasty cz. 2
Rozdział Piętnasty cz. 1
Rozdział Piętnasty cz. 2
Rozdział Szesnasty cz. 1
Rozdział Szesnasty cz. 2
Olaboga, ogłoszenie od Autora?
Rozdział Siedemnasty cz. 1
Rozdział Siedemnasty cz. 2

Rozdział Trzeci cz. 2

1.1K 132 47
By MadlainSon

Następnego dnia plany pokrzyżowały mu obowiązki. Spędził dobre dwie godziny na ganianiu rozwydrzonej świni, która za żadne skarby nie chciała wrócić do obory. Lairsen musiał tam odstawić paskudnego zwierzaka, żeby otrzymać zapłatę za cały dzień znoju i harówki, bycie świniopasem to parszywe zajęcie. Gdy w końcu kopniakiem popędził tłustego zwierzaka i z hukiem zatrzasnął za nim drzwi, splunął i osunął się wykończony na ziemię. Byłby się pewnie nie podniósł i zasnął tam w oczekiwaniu na ranek, gdyby nie wydarzenia z poprzedniego wieczora.

Gdy Lairsen gonił świnię, trójka paniątek znów zawitała do Wesołej Baryłki, można rzec, że wyklęty druid miał mieć szczęście. Jednak tym razem w gospodzie pojawił się ktoś jeszcze. Górował nad gośćmi wzrostem, miał szerokie bary, krótką szyję i małą głowę. Przybysz nosił kosmatą, żółtą brodę, która w połączeniu z długimi włosami tego samego koloru, tworzyła prawdziwą grzywę dookoła jego twarzy. Oczy miał rozstawione szeroko, głęboko osadzone w czaszce, tak że łuk brwiowy, z grubymi brwiami, rzucał niemalże cień na oczodoły. Mężczyzna nosił czapę z głowy wilka, która to wzbudzała niepokój u wielu biesiadujących w gospodzie.

Drab przypominał fizjonomią kogoś z Dali, jednak tam niewielu rodziło się jasnowłosych mężczyzn. Jego mowa zdradzała, że z pewnością nie pochodził z Camden. Gdy stanął w drzwiach, ledwo się w nich mieszcząc, w Baryłce wrzawa nieco przycichła. Ruszył tedy w stronę karczmarza i, zażądawszy piwa, wykrzyknął, a głos on miał niesamowicie donośny, że wyzywa w kości każdego, kto pragnie zdobyć skarb nad skarbami. Po tych słowach wyciągnął zza kaftana miech skórzany i pokazał go wszystkim dookoła. Oświadczył również, szczerząc zęby, że przegranemu obije mordę na sino.

Goście popatrzyli podejrzliwie na draba, który wciąż czekał przy szynku. Skądś popłynęło żądanie, żeby najpierw skarb pokazał. Wielkolud rozciągnął swoje mięsiste usta w uśmiechu i sięgnął łapskiem do miecha. Nabrał w garść, jak się prędko okazało, monet złotych i rzucił je ponad głowy zebranych. To wystarczyło, by przekonać niedowiarków. W karczmie się zakotłowało.

Rzucili się do niego wszyscy, niemalże pewni wygranych. Jedni uśmiechali się pogardliwie, przerzucając w dłoniach kości specjalne, znaczone i głowili się, jak szachrajstwem zdobyć worek złota. Niewielu myślało o posturze draba i konsekwencjach, gdyby ten wielkolud próbował ich obić „na sino".

— Co ty na to, Ardal. Bierze cię chętka na złoto? — zagadnął jasnowłosy Wynne i zagrzechotał kośćmi w cynowym kubku. Roslin popatrzył na niego sceptycznie.

— Mało ci bogactwa? Nie umiesz grać — powiedział rudy i zwrócił wzrok w stronę wielkiego przybysza.

— Nie o pieniądze przecież tu chodzi, ale o dreszcz emocji — żachnął się Wynne, jakby Roslin śmiertelnie go obraził.

— Ja to bym może i zagrał — powiedział Ardal i potarł czoło w zamyśleniu. Był jeszcze trzeźwy całkowicie, a po wczorajszych wybrykach... nie miał zamiaru znów utulić się podłym winem, także gra w kości była wcale intrygującym pomysłem. Zwłaszcza, gdy w grę wchodziła jakaś nagroda, której zdobycie było ryzykowne. Ardal bardzo lubił chwałę i często pchał się przed szereg, byleby doczekać poklasku. Prawdę jest, że bardzo często też za swoje wybryki dostawał po głowie, ale nie zrażał się i wciąż próbował.

— Możemy zagrać we trójkę. My i tamten brzydal — zaproponował Wynne.

— Jeżeli przegramy, we trójkę łatwiej będzie nam się bronić — podjął Roslin i spojrzał na gęsty tłum dookoła grających, którzy rozpoczęli już partię. Napięcie było wyczuwalne, prawie namacalne.

— Tak, tak! Dokładnie o tym myślałem — pochwycił Wynne, który nie chciał się przyznać, że już w głowie obmyślał plan ucieczki w razie niepowodzenia. ając na uwadze fakt,

— Nie mówmy o przegranej! Gdzie znajdziesz takiego jednego jak nas trzech. Nie ma mowy, wygrać musimy. Bo i z kim przyjdzie nam grać? Z obdartusem jakimś, wędrownym dziadem! — zakrzyknął Ardal, absolutnie lekceważąc fakt, że wspomniany dziad jest dwa razy od niego większy, a szerszy od całej trójki.

— Piękna byłaby to rzecz, mieć wór złota wygranego. Moglibyśmy siedzieć miesiąc w Figlarnej Cesarce.

— Proszę, Wynne, widać, że w myślami siedzisz ciągle pod czyjąś spódnicą. Włócząc się z wami po nocach w wielu obskurnych dziurach już byłem. I natenczas wolałbym biesiadować w miejscu chociaż troszkę porządniejszym. Na ten przykład w Rycerzu, co noc go przecież mijamy... Tam miód pitny i wino prawdziwe z równiny Scamlon. Tutaj wcisnąć nam próbuje się trunki z beczek z pieczęcią winiarni Seoirse. Ja piłem wino białe i czerwone z tamtych równin. I zapewniam cię, że nie smakowało jak ta kwaśna woda.

— W Rycerzu można spotkać ojca. Nie pójdę, choćbyś mi zapłacił — rzucił Ardal i pokręcił głową, jakby chciał swoje słowa potwierdzić.

— Nie ma co skóry dzielić na niedźwiedziu, któregośmy jeszcze nie ubili — odezwał się wyjątkowo mądrze Wynne. — Trzeba decyzję podjąć, póki jeszcze jest co wygrywać.

W tym samym momencie partia musiała się zakończyć, bo śmiech jakiś głuchy wypełnił izbę i gapie się rozstąpili, bo drab ciągnął za szmaty śmiałka za drzwi. Nikt nie kwapił się, by lecieć za nim, chociaż mordobicia cieszyły się wielką popularnością się w Baryłce. Zaledwie kilku wylazło z gospody, a reszta cisnęła się w drzwiach, by patrzeć jak przegrany obrywa.

— Nie tak łatwo widać nam to pójdzie — zaczął Roslin, gdy zobaczył wracającego do środka draba. Dopiero wtedy wypruło trzech biesiadników i poczęli wciągać śmiałka bez życia. Nie mógł oberwać więcej jak dwa razy, ale wielkolud z wilczą czapą musiał mieć siłę ogromną, bo twarz przeciwnika napuchła i przypominała gnijącą śliwkę. Rzucili pokonanego na ławę. Jednak chętnych do rozgrywki nadal nie brakowało i zgłosił się kolejny, co wywołało dziwne okrzyki; ni to zawodu, ni to radości. Zasiedli więc do partii drugiej.

Kombinować poczęli, czy nie pójdzie im łatwiej z przybyszem, gdyby go spić porządnie. Sięgnęli więc do sakiewek, liczyli momenty, a karczmarz zacierał ręce, bo dawno tak dobrze w interesie nie szło. Stuknęły o stół pierwsze dzbany; psy, których w karczmie zawsze było kilka, zaczęły ściągać ze stołów resztki, których nikt już nie pilnował, bo takie emocje gra w kości zaczęła wzbudzać.

Roslin pociągnął z kubka łyk „kwaśnej wody z Seoirse" i myślał, że dziś Baryłka wygląda jeszcze obskurniej niż zazwyczaj.

— Wszystko działa na naszą korzyść. Zaleją siebie, zaleją jego. Złoto pewnikiem nasze. — Zacierał ręce Ardal.

— Ano może i prawda — mruknął Wynne, który obserwował kątem oka obitego jegomościa i chyba zaczynał myśleć, czy nie lepiej się wycofać. Wstyd mu jednak było przed kompanami, więc liczył tylko na trochę szczęścia. — Myślę, że udobruchać go bym mógł i ja. Pójdę, stać mnie na stokroć lepszy napitek, niż wszystko to, co podsuwają mu tutejsi. — Po tych słowach jasnowłosy panicz wstał i krokiem wcale prostym i energicznym ruszył w stronę karczmarza.

— Tchórzy — rzucił tylko Roslin, który obserwował kamrata.

— Tam, gadanie. — Wzruszył ramionami Ardal.

— Jakbyś Wynne nie znał. Prędki do wszystkiego, chętny do kłopotów, ale i pierwszy do ucieczki. Pilnuj go lepiej, bo gotów cichcem zwiać i nie wrócić.

— Może i tchórz, może i krętacz, ale nie wystawi nas na pewno. To ci ja zagwarantować mogę! — Ardal wypiął dumnie pierś, jakby tym gestem chciał Roslina przekonać, że z Wynne z niejednego pieca jedli chleb i wiele rzeczy razem przeszli. Prawda była jednak taka, że od lat szczenięcych trzymali się we trójkę razem. A to za sprawą rodzin i kontaktów, a także niezwykłej umiejętności do wpadania w kłopoty.

Wynne jednak do nich wkrótce wrócił i minę miał wcale niewesołą.

— Poratujcie, czym tu jeszcze macie — westchnął i zajrzał w kubki przyjaciołom. — Wszystko wydać musiałem! Wszystko. Ale dzban postawiłem i dałem się zobaczyć. Tamci nie patrzyli na mnie z uciechą — zaśmiał się nieco nerwowo. — Och, dobrze by było tego złota wygrać!

Jak się jednak prędko okazało, wygrać z wielkoludem rzeczą było niełatwą lub prawie niemożliwą. Bo gdy w końcu drugi i trzeci został zbity do nieprzytomności, ludzie zaczęli patrzeć na to jakoś niechętnie. Pili dalej i zgłaszali się w kolejkę, ale nawet ci z kośćmi oszustów przegrywali, więc głowić się zaczynali, czy wielki przybysz sztuczek jakiś magicznych nie uprawia.

Tamten tylko się śmiał, gęba wielka mu poczerwieniała, ale nie chwiał się nawet odrobinę i co rusz wygrywał partię. Czasem machał nad głowami zebranych miechem, czasem walnął wielką pięścią w blat i ogólnie bawił się przednio. Reszta gości była głośna, większość z nich pijana. Taki to harmider zastał w Wesołej Baryłce Lairsen, gdy w końcu wtoczył się przez próg.

Wytrzeszczył oczy zdumiony, co też się takiego dzieje, że wszyscy cisną się pod ścianą, gdzie w tłumie jakiś włochaty czerep góruje. Dostrzegł jednak trójkę paniczy, którzy siedzieli z dala od zalanego i wrzeszczącego towarzystwa. Ruszył w ich stronę zasięgnąć języka. Była to też świetna okazja, by przyjrzeć się dokładniej rudemu i powziąć ewentualne kroki, co z tym faktem dalej zrobić.

Wyczuli go szybciej niż dostrzegli, otaczała go silna woń gnojówki, która przebiła się nawet przez nieprzyjemny bukiet zapachów karczmy. Jak na komendę zmarszczyli nosy, ale nie przegonili; prawa takiego wszakże nie mieli.

— Witajcie, zacni panowie. Czy moglibyście mi powiedzieć, cóż to za zamieszanie tam w rogu? — zaczął Lairsen tonem przyjaznym, prawie uniżonym, bo dawno już nauczył się głowę schylać, gdy przyszło do uzyskiwania informacji.

— Przybył gość jakiś ze stron obcych i nagrodę zaproponował. Warunek jeden, wygrać w kości z nim trzeba. Bo jak nie, to do nieprzytomności pobije — zaczął Ardal.

— Tam leży trójka, co to z nim nie wygrała. A reszta pewno na zewnątrz, bo wcześniej z izby wychodził — dodał Wynne.

Lairsen powiódł spojrzeniem we wskazaną stronę i faktycznie dojrzał poturbowanych jegomości, którzy połasili się na nagrodę, ułożeni teraz w zgrabny kopczyk.

— A wy, waszmościowie, planujecie w kości zagrać? — zagadnął znów ciekawie i przyjrzał się im twarzom. Im dłużej patrzył na Roslina, tym więcej cech Nady w nim dostrzegał, aż serce z bólu się skurczyło. Rudowłosy musiał wyczuć to natrętne spojrzenie i speszył się, bo utkwił wzrok w swoim kubku.

— Może tak, może nie. Się zobaczy — rzucił kwaśno Ardal, któremu przestała podobać się już obecność natrętnego chłopa.

— Tak, tak, dobrze. Pójdę więc może i ja, napiję się czego. Dziękuję, zacni panowie. — Ruszył w stronę karczmarza.

— Nie podoba mi się ten obdartus — powiedział Roslin, utkwiwszy spojrzenie w plecach Lairsena. — Nieswojo się czułem, gdy tak tutaj stał.

— Ja za to czułem tylko zapach gnoju — zaśmiał się Wynne i spróbował podwędzić kubek rudemu.

Ardal jednak wymienił z Roslinem porozumiewawcze spojrzenie, jakby i on wyczuł natręctwo, z którym mężczyzna im się przyglądał. Wprawdzie zadał tylko dwa pytania, ale w tonie jego głosu dało się dostrzec wyjątkową dociekliwość. Roslin nie wiedział, czy jeden z jego przyjaciół wyczuł również i to, ale postawa i zachowanie dziwnego jegomościa wydała mu się bardzo fałszywa. Jakby tamten nie przywykł do bycia pokornym, z karkiem naturalnie ugiętym i oczami uniżenie spuszczonymi. Swoje spostrzeżenie zachował jednak wyłącznie dla siebie.

Lairsen przysiadł sam, z dala od grających i dość daleko od paniczy, ale dostatecznie blisko, by móc im się przyglądać. Był już niemalże pewien, że Roslin jest jego synem i zastanawiał się, czego siły Natury od niego oczekują. Czy ich drogi skrzyżowały się specjalnie, czy Natura daje mu możliwość naprawienia błędów, czy wręcz przeciwnie; powinien potraktować to jako zły omen, który zwiastuje mu rychłą zgubę. Nagle zorientował się, że ława, na którą zerkał jest już pusta. Trójka zdecydowała się zagrać w kości i wplątała się w tłum, by dotrzeć do wielkoluda. Mężczyzna przetarł twarz w geście rezygnacji. Był niemalże pewien, że paniątka nie mają żadnych szans, a jeden cios olbrzyma będzie w stanie ich powalić i bardzo możliwe, że najzwyczajniej w świecie tego nie przeżyją.

Przebili się przez śmierdzący i spocony tłum, by oprzeć się o wyciosany stół, przy którym siedział potężny przybysz. W samą porę, by zadeklarować się do nowej partii. Olbrzym wyszczerzył zęby w uśmiechu i poprawił swoją wilczą czapę.

— Chcemy zagrać — powiedział, nieco drżącym głosem, Ardal.

— Cała trójka? — Drab łypnął na każdego z nich. — Jeden tylko rzucać może kośćmi.

— Będziemy rzucać na zmianę — wtrącił się Wynne i zerknął na przyjaciół, szukając ich potwierdzenia. Kiwnęli głowami w geście aprobaty.

— I chcemy rzucać twoimi kośćmi — dodał Roslin, wyciągając kubek.

Olbrzym przez chwilę milczał, a potem roześmiał się tubalnie.

— Trójka gołowąsów i chce stawiać warunki. Niech będzie, nie jest to uczciwie, ale uczciwie każdy z was dostanie po gębie, gdy już wygram partię.

Spojrzeli po sobie, jakby zbierając resztki odwagi.

— Zgoda — powiedział Ardal, pieczętując jednocześnie ich los.

Zasiedli do stołu. Drewno było chropowate i nierówne, gdzieniegdzie wilgotne od rozlanych trunków. Sporo było wgłębień od wbitych noży, które to teraz wypełniał topniejący wosk. Olbrzym przesunął w ich stronę swoje kości, całkowicie normalne; nieco już pożółkłe i z wytartymi oczkami. Wziął natomiast kości podane przez Wynne i przyjrzał im się z bliska. Była to ładna, dokładna robota. Idealnie białe, nie nosiły prawie śladów użytkowania. Oczka w czerwonym kolorze połyskiwały w blasku rzucanym przez dygoczące płomienie świeczek.

Kości zagrzechotały w kubku i potoczyły się po stole. Kto mógł i był w stanie, rzucił się, by policzyć wynik. Wypadła trójka czwórek, wynik całkiem przeciętny. Paniątka od już mogły go pobić większą trójką lub porządnymi dwoma parami. Olbrzym odsunął kości na bok, z wynikiem ku górze, by wszyscy mieli pewność, że nie oszukuj. Ardal zdecydował się rzucić pierwszy. Spojrzał na Roslina, potem na Wynne, żeby się upewnić, że brną w to dalej. Obaj kiwnęli głowami. Chłopak zgarnął kości olbrzyma do kubka i zagrzechotał, a potem wypuścił je na stół. Wypadła para piątek, pozostałe potoczyły się dalej, jednak jedna utknęła w plamie wosku. Zatrzymała się na skos, nie pokazując wyniku.

— Powtarzany, chłopcy! — zagrzmiał drab, a Ardal zaczął wygrzebywać kość z zaschniętego łoju. W tym samym czasie Lairsen pociągał piwo z kufla i zastanawiał się, czy to jest już pora, by dać sobie spokój z przeszłością i udać się do domu.

— Roslin, rzuć. Może tobie się poszczęści — mruknął Ardal i wręczył rudemu kubek. Dziobaty z kwaśną miną przyjął go i potrząsnął.

Kości znów potoczyły się po stole, skacząc i wirując na nierównościach. Wypadły dwie pary, trójki i dwójki. Olbrzym zaśmiał się i walnął pięścią w stół, jakby już wietrzył swoją wygraną. Wrzucił dwie kostki do kubka i energicznie zagrzechotał. Wypadła mu jeszcze jedna czwórka, zatem miał już karetę.

— Wynne, musisz zaryzykować i rzucać raz jeszcze. Nie mamy szans... — wymamrotał gorączkowo Ardal, przeczuwając, że za chwilę dostaną porządnie w skórę.

— A jakby trójki zostawić?

— Wtedy potrzeba im mocnej pary, tylko z szóstek. Jak nie, dorzucić wszystkie.

— Na psa urok — zaklął Wynne. — Ależ mnie urządziliście. — Zebrał wszystkie kości do kubka.

Niemalże w tym samym czasie kilku chłystków stwierdziło, że koniec z kantowaniem i zdecydowali się uderzyć na wielkoluda siłą. Łupem zgodzili się podzielić, zresztą łup leżał na widoku; pod wielkim łapskiem draba.

Kości zaczęły już grzechotać o ściany kubka, kiedy to nagle jeden z osiłków wyskoczył i oplótł muskularnymi ramionami szeroką szyję draba.

Wynne wypuścił kości, potoczyły się po stole.

Wielkolud poczerwieniał, oczy wylazły mu z orbit. Złapał dzban i na oślep huknął nim w czerep zawieszonego na szyi śmiałka. Rozpętała się istna zawierucha. Wleźli na ławy i stoły, pędem rzucili się w stronę przybysza. Wielu z nich padło po drodze, inni nie dali rady wstać, część pospadała na ziemię; towarzystwo było już naprawdę mocno zalane. A miech ze skarbem nagle zniknął i, zadziwiające, zostało to jakoś pominięte przez wszystkich, którzy wpadli już w ferwor bijaczki. Roslin wpełzł pod stół, gdzie siedział już Wynne. Ardal zniknął w kłębowisku ciał i ryków. Nagle zobaczyli jak jakieś cielsko przelatuje nad stołem i uderza w przeciwległą ścianę. Huk, ryk, zamieszanie. Olbrzym naprawdę się zeźlił, bo ryczał już dziko i walił pięściami i dzbanem w każdego, kto tylko mu się nawinął.

Lairsen zdążył wskoczyć za szynkwas, nim rozpętało się najgorsze. Gliniane dzbany tłukły się o ściany, tylko czekać aż pójdą w ruch ławy.

— Posuńcie się, oberżysto! — zawołał tylko.

— Wiedział ja, że nie skończy się to niczym dobrym! — lamentował tłuścioch w skórzanym fartuchu.

— Musimy wyciągnąć Ardala i zwiewać — jęknął Wynne i wychylił się spod stołu. Wielkolud zorientował się, że zniknął jego miech ze złotem i wpadł w furię jeszcze większą.

— Idź, ja zaraz za tobą — wymamrotał Roslin, szykując się do wyskoczenia i przeciśnięcia się między nogami tłumu.

— Dobra, to teraz! — wykrzyknął i wystrzelił spod stołu. Omalże się nie zabijając, pognał na złamanie karku. Gdzieś w tłumie musiał dostrzec Ardala i złapawszy go za kołnierz, pociągnął za sobą.

Lairsen wychylił się zza kontuaru akurat wtedy, by dostrzec, że Roslin nie zdążył za dwójką swoich kompanów. Znokautował go przelatujący dzban cynowy, czego tamci nie zauważyli. Rudzielec odleciał w tył i padł bez życia. Dwóch paniczów wypadło z hukiem z gospody, a rudemu groziło zdeptanie. A nawet jeśli miał ocaleć teraz, to pewne było, że spłynie na niego gniew draba w wilczej czapie.

Druid znów przysiadł za kontuarem i zacisnął oczy. Nada by tego chciała.

Nie zastanawiał się dłużej. Wspiął się na szynk i mimo okropnego zmęczenia, zeskoczył zwinnie po drugiej stronie. Wymijając przewrócone stołki i leżących na podłodze poległych, dopadł młodego chłopaka. Złapał go mocno i przerzucił sobie na plecy. Stęknął z wysiłku i zagryzł zęby, gdy kręgosłup zaprotestował piorunującym bólem, jednak nie poddał się łatwo.

Wtem zobaczył coś jeszcze. W rogu, tuż za połówką ławy z wyrwaną nogą leżał brązowy, skórzany mieszek. Czyżby...? Lairsen nie wahał się długo, gotów był zaryzykować nawet dla kilku srebrnych. Poczuł, że złapany przedmiot jest ciężki, nie pora jednak była na rozmyślanie! Zgięty w pół ruszył niemal niezauważony do drzwi Wesołej Baryłki.

Wypadł na zewnątrz. Dwóch kompanów nieprzytomnego Roslina zwiało, nie oglądając się nawet za siebie. Psia mać... Diabli by ich wzięli. Co zatem robić...

Ruszył więc w stronę swojej nory. Ulotnili się z gospody w samą porę, gdyż ogólne zamieszanie i wściekłe ryki zwróciły wreszcie uwagę gwardzistów patrolujących nocą miasto. W Baryłce miało się zrobić niebawem naprawdę gorąco.

Roslin strasznie ciążył, wciąż był nieprzytomny. Na dodatek z rozciętej głowy sączyła się strużka krwi. Lairsen poruszał się powoli, na szeroko rozstawionych nogach i ledwo wytrzymywał. Włosy lepiły mu się do brudnej twarzy, czuł suchość w ustach i ból w barkach. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie zostawić chłopaka tutaj, gdzie było w miarę bezpiecznie. Ocknie się rankiem, może niczego nie będzie pamiętał... A mimo to szedł dalej, krok za krokiem, bo wiedział, że w Brynn biedniejszych zabijano dla kilku złotych guzików z kamizelki.

Wejście po schodach było prawdziwą męczarnią. Mężczyzna zastanawiał się, czy słabe drewno nie rozsypie się pod ciężarem. Skrzypiało paskudnie, a cała konstrukcja chwiała się niebezpiecznie. W końcu dotarł na podest. W samą porą, gdyż czuł, że powoli opada z sił. Rozryglował drzwi, pchnął je całym swoim ciężarem i wtoczył się na duszne poddasze przybudówki. Zrzucił z siebie chłopaka na siennik, obok niego cisnął sakwę, i wyprostował plecy; kręgi strzeliły, a Lairsen jęknął. Powoli, ostrożnie stawiając kroki, ruszył zatrzasnąć drzwi. Dopiero potem spojrzał na Roslina, który wciąż bez życia leżał na posłaniu.

Podszedł do niego i zmusił się, by uklęknąć, co wywołały protesty kolan. Sprawdził, czy dziobaty młodzieniec oddycha, a potem dotknął dłonią jego czoła. Krew na szczęście już zakrzepła, nie było to nic poważnego. Z boku wykwitł też potężny siniak, a rano młodzieniec prawie na pewno obudzi się z pokaźnym guzem.

Dopiero wtedy opadł na podłogę. Uparł się plecami o ścianę i spojrzał w niebo widoczne przez dziury w dachu. Pojedyncza gwiazda zamigotała przyjaźnie. Było późno w nocy, jednak do świtu daleko. Lairsen zamknął oczy, będąc niemalże bez życia. Nie zajrzał nawet do skórzanego mieszka. Zzasnął i nie byłyby go w stanie obudzić nawet myszy chroboczące w podłodze.


*


Tym razem nie wstał razem ze słońcem. Obudziło go dopiero porządne zamieszanie na zewnątrz, zdaje się, że wóz zaklinował się w uliczce i nijak nie mógł ruszyć w przód lub w tył. Lairsen potrząsnął głową jak pies, żeby otrzepać resztki snu i wstał, strzelając wszystkimi stawami. Ból był nieznośny, zasnął bowiem tak jak siedział. Z trudnem dowlókł się do dzbana, w którym starał się mieć świeżą wodą. Ledwo podniósł ręce, żeby obmyć nieco twarz.

Spojrzał na Roslina, który nadal leżał na sienniku. Żył, oddychał równo. Lairsen stwierdził, że najwyższa pora chłopaka obudzić i sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku. Przykucnął przy posłaniu i poklepał rudego po twarzy, bez skutku. Potem potrząsnął go lekko za ramiona, jednak Roslin dalej nie reagował. Zdawać by się mogło, że wymamrotał coś, jakby przez sen. Wtedy Lairsen wstał i z ciężkim westchnieniem przyniósł swój dzban z resztką wody. Z bólem wylał go na młodzieńca i swój biedny siennik. Podziałało natychmiast.

Roslin poderwał się do siadu, jednak momentalnie padł od silnych zawrotów głowy. Zacisnął oczy i zaczął mamrotać niezrozumiale.

— Nie rzygaj, waść, jeśli łaska — mruknął tylko Lairsen. Sytuacja zaczęła go powoli irytować. Przysiadł znów pod ścianą i obserwował Roslina, który zamilknął i niepewnie rozejrzał się po pomieszczeniu.

— Gdzie oni? Gdzie Ardal i Wynne? — zapytał głupio.

— Zostawili cię wczoraj! — Lairsen uśmiechnął się nieprzyjemnie. — Rozważniej dobieraj sobie przyjaciół.

— Licz się ze słowami — warknął młodzieniec i spróbował się podnieść. — Moja głowa. — Dotknął potylicy i wyczuł potężnego guza. Kolejnego.

— Miałeś szczęście, że dzban nie rozłupał ci czaszki. Porządnie żeś oberwał.

— Ty... Widziałem cię wczoraj przecież. Pytałeś mnie i moich kompanów, co to za zamieszanie w tej norze. A potem... — Roslin zamilkł i zmrużył oczy podejrzliwe. Jednak w tym momencie Lairsen, z bardzo kwaśną miną, rzucił w niego skórzanym mieszkiem.

— Nie okradłem cię. Przeciwnie, zeskrobałem z podłogi gospody, gdy twoi towarzysze uciekli niczym panny. Pisków i zadartych spódnic tylko brakowało.

Roslin złapał sakwę w obie ręce. Była ciężka i dało się słyszeć przyjemny trzask monet. Teraz jednak, gdy trzymał worek w obu dłoniach, wyczuł, że znajduje się w nim coś jeszcze.

— Waść otwierał...? — zapytał niepewnie, może trochę z większą pokorą.

— Sam padłem wykończony, gdyż dźwiganie nieprzytomnych paniczów strasznie człowiekowi daje w kość.

— Coś dziwnego tutaj jest... — zaczął Roslin i ponownie spojrzał na Lairsena.

— Gdybym chciał cię okraść, zabrałbym wtedy sakwę, nie ciebie — warknął.

— Więc po cóż...

— Otwórz już ten parszywy wór — prychnął opryskliwie, ucinając niezadane pytanie.

Roslin rozciągnął rzemienie i włożył dłoń do środka skórzanego worka. Po chwili zrobił bardzo zdziwioną minę; wytrzeszczył oczy i uniósł wysoko swoje jasne, rude brwi. Lairsen stwierdził, że wyglądał jeszcze szkaradniej niż zazwyczaj. W końcu młodzieniec wyciągnął z mieszka dziwny przedmiot.

Na obskurnym poddaszu nie było wiele światła, ale nawet w takich warunkach materiał, z którego wykonano dziwną rzecz, lśnił z mocą ogromną. Srebrny pył mienił się, rzucając refleksy na drewniane ściany i na zszokowaną twarz Roslina. Chłopak obracał przedmiot w dłoniach i palcami wyczuł misternie wykonany grawer w postaci trzech ryb.

— To insygnium królewskie! — wydusił w końcu z siebie i utkwił wzrok w jabłku, jakby nie mógł się napatrzeć jego wspaniałości.

Continue Reading

You'll Also Like

Mate By GS

Fantasy

239K 10K 42
- Skąd wiesz? - Wykrztusiła wreszcie, po pięciu minutach pustego wgapiania się we mnie. Miała duże orzechowe oczy poplamione jasną zielenią. Były hip...
179K 11.1K 106
Chłopak kulił się w swojej celi, nie miał imienia, przynajmniej już nie. Kiedyś jego ojciec wołał go nim, jednak minęły lata od kiedy ostatni raz je...
1.1K 208 27
Piąty tom serii "Zaginiona Gwiazda" Klany mają plan, aby zaatakować Klan Śmierci, a tymczasem Księżycowa Skóra trenuje w Mrocznej Puszczy. Zaczyna co...
8.7K 1K 25
Drugi tom. Lily wciąż zmaga się z nową, nieznaną rzeczywistością, w jakiej przyszło jej żyć. Stara się dostosować do surowych warunków Krainy Gniewu...