Wieczorem Keji wymienił z Oloneirem kilka wiadomości. Doszli do porozumienia, że paru osobom należą się wyjaśnienie. Udało się zebrać wszystkich członków X ze szkoły, włącznie z Julie, Philipem i dyrektorem Barnesem. Oloneir upierał się, aby zaprosić też Jordana, który akurat tu dodarł. Spotkali się w jednej z klas w szkole jakiś czas przed pierwszą lekcją.
– Co to za ważny powód, że ściągasz nas wszystkich o szóstej rano w poniedziałek? – spytał Peter. – I co tu robi Mason? Bo z tego, co wiem, nie należy do X.
Widać było, że Jordan chciał coś odpowiedzieć, ale się powstrzymał, jakby wiedział, że dyskusja niczego dobrego tu nie wniesie.
– Czemu zwołałeś na jutro spotkanie X? – zapytała Patricia.
– Zaraz wszystko wyjaśnimy – zapewnił Keji.
– „My"?
– Wybaczcie lekkie spóźnienie – odezwał się Oloneir, który zmaterializował się w sali, powodując lekkie zamieszanie wśród przybyłych.
– Co... właśnie...? – próbowała wydusić z siebie pytanie Julie.
– Tak, mam supermoce, wielkie mi halo! – zaczął, po czym entuzjastycznie klasnął w dłonie, ignorując fakt, że ludzie wciąż przetwarzają to, co przed chwilą zobaczyli. – Dobra, przejdźmy do rzeczy, bo mamy przynajmniej dwa poważne problemy – stwierdził Oloneir, od razu podchodząc na tablicy. – Obecnie sytuacja wygląda tak... – Zaczął, szkicując na lewej stronie tablicy Słońce i orbity planet Układu Słonecznego do Marsa włącznie, uwzględniając orbitę Nibiru. Następnie dwukrotnie narysował Ziemię i Nibiru, w dwóch różnych punktach orbit. W jednym z układów te dwie planety, wraz ze Słońcem stanowiły linię prostą. – Słońce zasłania Nibiru, ale to nie potrwa wiecznie. Według moich obliczeń za sto pięćdziesiąt trzy dni Nibiru będzie widoczne gołym okiem na niebie. W ciągu maksymalnie kilku dni ludzie zwrócą na to uwagę...
– I to aż taki problem? – spytał Barnes.
– Nie – przyznał Oloneir. – To początek problemu. W tym samym czasie szacowana liczba kataklizmów na Ziemi spowodowana bliskością Nibiru wzrośnie do około trzech tygodniowo. Szacunkowo dwieście sześćdziesiąt jeden dni później uskok San Andreas aktywuje się i sprawi, że niemal cała Kalifornia runie do oceanu. Wszystko, co się tam znajduje, San Francisco, Los Angeles i inne znikną w ciągu kilku minut. I uwierzcie mi, to dopiero początek. Kataklizmy będą się nasilać, wybuchnie chaos, a wtedy, za sześćset trzydzieści dziewięć dni licząc od dzisiaj, Nibiru znajdzie się w tym miejscu. – Narysował duży punkt na Układzie Słonecznym, nieco w bok i minimalnie powyżej punktu oznaczającego Ziemię. – A Ziemia tu – dodał, dorysowując punkt niemalże stykający się z tym symbolizującym przyszłe położenie Nibiru, dopisując obok, ile dni dzieli ich od tego momentu. – Najbliższe położenie na kolejne trzy tysiące sześćset lat.
– Czyli ludzie naprawdę będą musieli dowiedzieć się o Nibiru? – spytał Jake.
– Tak. I prawdopodobnie w najgorszy możliwy sposób – stwierdził, i od liczby dni poprowadził kolejną strzałkę. – Czy to wszystko doprowadzi nas do końca świata? – spytał, pisząc na tablicy drukowanymi literami „KONIEC ŚWIATA", po czy postawił przed tym określeniem znak zapytania. – Możliwe, że nie. Natomiast to, czego jesteśmy dziś niemal pewni, to...
Napisał na tablicy „INWAZJA NIBIRU" i podkreślił kilkukrotnie.
– Co?! – spytali wszyscy niemal jednocześnie.
– Żartujesz sobie?! – spytała Patricia.
– Chciałbym.
– Mamy niemal całkowitą pewność, że to jest powód, dla którego mój ojciec mnie tu przysłał – odparł Keji.
– To nie ma sensu – stwierdził Barnes. – Nie na tym polegają działania wywiadowcze...
– Soeres chce, aby Keji przejął władzę nad Ziemią – wyjaśnił Oloneir. – Ale to naprawdę nie jest nasz największy problem.
– Boże drogi... – wymamrotała Julie.
– Co może być gorszego od inwazji obcych? – spytał zaniepokojony Peter.
– Połączenie jej z tym – stwierdził Oloneir, wskazując na narysowaną przez siebie postać z jaszczuropodobną głową z wystającym długim językiem, po czym zaczął pisać obok tego rysunku.
– Co to ma być? Dinozaur? – spytał Philip.
– Wybacz, że nie jestem wybitnym malarzem – skomentował Oloneir. – Ale to nie dinozaury.
– Tylko nie mów, że to repti... – zaczął Barnes, ale Oloneir szybko mu przerwał.
– Gorosi! – Wskazał na rysunek. – Zwani na Ziemi jako reptilianie. W dużym skrócie. Żyli na Nibiru, ale ich wyrzuciliśmy. Potem współpracowali z nami przy projekcie Atlantaes i zakończyli projekt, powodując epokę lodowcową. Niemal pięćset lat temu dokonali inwazji na planetę zwaną Cyrion. Około siedemdziesięciu lat temu przegrali i byliśmy pewni, że wszyscy wyginęli. Myliliśmy się. Na ten moment potwierdziliśmy obecność trzystu dwudziestu siedmiu z nich na Ziemi, z czego dwudziestu dziewięciu zajęło miejsce polityków, a pięciu z nich prezydentów i liderów państw.
– Jak to „zajęło miejsce"? – spytał niepewnie Jake.
– Są zmiennokształtni, ale żeby się w kogoś zmienić, potrzebują energii. Zdobywają ją wysysając życie z istoty, w którą się zmieniają, a potem zajmują jej miejsce – wyjaśnił Jordan, który dopiero teraz po raz pierwszy się odezwał.
– Skąd ty niby o tym wiesz? – zapytał go Philip.
– Bo X nie jest jedyną organizacją na Ziemi założoną przez obcych.
– Co?!
Wszyscy zaczęli się przekrzykiwać, a Keji przewrócił oczami i spojrzał na Oloneira. Kompletnie nie tak to sobie wyobrażał.
– Cisza! – krzyknął, licząc, że to uspokoi ludzi. Podziałało.
Oloneir spojrzał na niego z uznaniem. Jeszcze nie tak dawno temu Keji nie odważyłby się podnieść głosu na ludzi, aby zwrócić na siebie ich uwagę.
– W związku z tym, co mówiłem wcześniej – zaczął Oloneir. – Mam amulety chroniące przed Gorosami. Chcę, żebyście je wzięli i dali swoim rodzinom. Reszta X dostanie je jutro na zebraniu. Mnie tam nie będzie, bo wracam na kilka dni do domu, na Cyrion. Nie wiem, kiedy i czy w ogóle jeszcze się zobaczymy...
– To twoje pożegnanie? – spytał zaskoczony Peter.
– Nasze pożegnanie – poprawił go Keji.
– Co? – wymsknęło się niemal niesłyszalnie Julie.
– Po co było to wszystko, skoro wyjeżdżacie? – dopytywał Peter. – Mieliśmy tu robić konspirację przeciwko Rinorowi i Soeresowi.
– I nadal będziemy to robić, ale w innej formie. Nie wszystko możemy przewidzieć – stwierdził Oloneir. – O tym, że Gorosi mogli przetrwać, dowiedziałem się dwa miesiące temu i długo chciałem wierzyć, że to nieprawda. Miesiąc temu potwierdziliśmy pierwszy przypadek. Teraz szykujemy się nie na jeden atak, a na dwa. I o ile praktycznie co do dnia możemy przewidzieć, kiedy uderzy Soeres, o tyle przy Gorosach nie mamy żadnych informacji poza tym, że faktycznie takie coś planują. Musimy się tym zająć i będziemy was potrzebować. Nie wiemy jeszcze tylko kiedy i jak.
– Od miesiąca wiecie, że grożą nam dwie inwazje i nie macie jeszcze żadnego planu?!
– Mamy kilkanaście różnych scenariuszy. Układanie planu do każdego z nich mija się z celem.
– Po rozmowie z moim ojcem będziemy wiedzieć więcej – dodał Keji.
– Z terrorystami się nie negocjuje!
– Peter – próbował go uspokoić Oloneir.
– Wiem, że może jestem naiwny, ale wierzę, że mój ojciec nie jest bezdusznym potworem...
* * *
Konfrontacja z tymi słowami nadeszła niespełna godzinę później. Tak jak z pomocą Waltera przemieścili się z Waszyngtonu do starej szkoły, tak po spotkaniu X Cyrionczyk przeniósł Kejiego pod jeden z teleportów prowadzących na Nibiru.
– Jak się tu dostałeś? – spytał Soeres, widząc swojego syna pewnie wchodzącego do jego komnaty. – Nie powinno cię tu być!
– Nie byłoby mnie tutaj, gdybyś był ze mną szczery – odparł, może nieco zbyt ostro jak na sam początek rozmowy. Nic nie mógł na to jednak poradzić. Ta wściekłość kumulowała się w nim od dawna, ale odkąd kilka dni temu odzyskał pamięć, narosła do niepomiernych rozmiarów.
– O co chodzi? – westchnął Soeres, przekonany, że bunt Kejiego to efekt kłamstw Cyrionczyków i Oloneira.
– Zacznijmy od tego, czemu usunąłeś mi pamięć aż osiem razy i próbowałeś wmówić, że Rinor jest starszy.
Soeres spoważniał na moment.
– Kto ci nagadał takich bzdur?
– Nikt. Wspomnienia mi wróciły. Wszystkie.
Król pokręcił głową.
– Nie. Ktoś ci je zmanipulował. To pewnie sprawka tego Cyrionczyka...
– Przestań mnie okłamywać! – krzyknął Keji tonem tak przerażającym, że Soeresa na krótką chwilę wręcz zmroziło. Po tym uśmiechnął się jednak, wyraźnie dumny.
– Moja krew! – stwierdził entuzjastycznie i poklepał go po ramieniu.
Keji spojrzał na ojca nieco zbity z tropu.
– Chcę jedynie prawdy – zażądał, zdejmując dłoń ojca ze swojego ramienia. – Kto tak naprawdę jest pierwszy w kolejce do tronu? Ja czy Rinor?
– To skomplikowane.
– Ojcze, to jest bardzo proste pytanie.
– Tak, tak... – westchnął Soeres. – Oficjalnie Rinor.
– Tyle już wiem. Pytam o to, jak to powinno wyglądać.
– Cóż...
Keji pokręcił głową, nie wierząc.
– Nie potrafisz mi nawet powiedzieć w twarz, że mnie okradłeś?
– Nie okradłem. Kiedyś zrozumiesz, że zrobiłem to dla twojego bezpieczeństwa.
– Nie interesuje mnie kiedyś! Chcę to wiedzieć teraz!
– Uwierz, że nie zrobi ci to żadnej różnicy.
– W kwestii zaufania do ciebie jeszcze może.
– Rinor jasno powiedział, że wybrałeś stronę.
– I tak po prostu mu uwierzyłeś? Masz pojęcie, co zrobił? Co próbował zrobić? Co planował i może dalej planuje?
Soeres westchnął głośno.
– Rinor jest specyficzny, impulsywny...
– Pewnie ma to po tobie – stwierdził, a ojciec obdarzył go nieco zdezorientowanym spojrzeniem. – Ollie powiedział mi, co zrobiłeś ze swoim ojcem.
– To plotki i pomówienia!
– Które są jedynym, co pozwoliło mi uwierzyć, że jest w tobie choć odrobina dobra.
Soeres zaśmiał się nerwowo.
– Wróciły ci wspomnienia, a sądzisz, że zrobiłem to bezinteresownie? Wiedziałem, że krew królewska na tamtej planecie może się kiedyś przydać...
– To ma związek z tym, czemu mnie tam wysłałeś?
– Być może.
– „Być może"? Czemu wysłałeś mnie na Terrę?
Użył słowa Terra, bo wraz z powrotem wspomnień, to określenie na Ziemię wydawało mu się bardziej naturalne.
– Żebyś poznał ich kulturę, a potem stopniowo rozszerzał tam prawdę i pozytywne zdanie o Nibiru, do czego niebawem przejdziemy. Żeby ludzie nam zaufali...
– I żeby nie protestowali, kiedy wyślesz tam nasze wojska?
Soeres spojrzał na syna.
– Skąd o tym wiesz?
Keji parsknął i cofnął się o krok.
– Czyli to prawda? Planujesz zaatakować ludzi?
– Nikt nie mówi o ataku. Mówimy tu o przejęciu władzy.
Keji pokręcił głową.
– Pokojowo jej nie przejmiesz.
– Ja nie. Ty tak.
– Słucham?!
– Ludzie nie muszą wiedzieć, że to nasze statki. Wyślemy bezzałogowe. Postraszymy ich trochę, może zniszczymy kilka miast, ty odegrasz rolę wybawiciela. Oni to kochają...
– Jesteś chory! – krzyknął, aż sam przeraził się tonem swojego głosu.
Soeres zbliżył się do niego na odległość jednego kroku i spojrzał mu wściekle w oczy.
– Musisz zobaczyć szerszy obraz – odparł, próbując zachować spokój. – Zostawiliśmy ludzkość samą sobie na dwa lata i zobacz, gdzie ich to doprowadziło. – Soeres miał oczywiście na myśli nibiryjskie lata, co w ziemskim systemie liczenia czasu było odpowiednikiem siedmiu tysięcy lat. – Żyłeś z nimi, wiesz jakie są ich problemy, wady...
– Każdy musi uczyć się na swoich błędach – stwierdził Keji.
– Oni się nie uczą. Cały czas toczą wojny. Izolują się. Nie chcą się rozwijać...
– Czy Nibiru nie robi tego samego?
Soeres pokręcił głową.
– To co innego. Terrańczycy zostali zaprogramowani tak, aby służyć. Potrzebują przywódcy. Potrzebują nas. Potrzebują ciebie.
Keji parsknął i cofnął się od ojca.
– Cokolwiek sobie ubzdurałeś, nie będę dłużej częścią twojego planu.
Soeres spojrzał na niego nieco zdezorientowany. Wiedział, że się różnią, ale nie spodziewał się tego, że Keji jawnie mu się sprzeciwi.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Że odchodzę – stwierdził i zdjął z palca sygnet. Wyrwał z niego kryształ, a resztą rzucił w swojego ojca. – Nie zamierzam przyczyniać się do śmierci kogokolwiek przez jakieś twoje urojenia.
– Popełniasz błąd, synu.
– Nie – odparł Keji. – To ty go popełniłeś. Więcej niż raz.
Chciał wyjść, ale Soeres nie zamierzał mu na to pozwolić. Szarpnął syna i przytrzymując go tak, jakby był gotowy go zabić.
Keji z przerażeniem patrzył w czarne oczy swojego ojca i już wiedział, czemu ludzie skojarzyli sobie czarne oczy z demonami. To Nibiryjczycy byli demonami!
– Zrób to – rzucił prowokacyjnie. – Zabiłeś swojego ojca, więc zabicie syna nie powinno być trudniejsze.
Soeres warknął i rzucił nim tak, że przeleciał kilka metrów w powietrzu, nim zderzył się z podłogą. Keji syknął z bólu, ale chyba niczego sobie nie złamał.
– Oczekiwałem od ciebie większego szacunku. – Ostry ton sprawił, że Kejiego aż ciarki przeszły. – Jeśli teraz odejdziesz, zadbam o to, abyś nigdy nie miał prawa do tronu.
– Wolę nie mieć prawa do tronu niż zabić niewinnych!
– Gdybym wiedział, że Iris jest taka słaba, nigdy nie pozwoliłbym, żeby została matką mojego syna.
– Jednego syna? – wyłapał, dopiero teraz podnosząc się z podłogi.
Soeres parsknął.
– Chyba nie sądziłeś, że Rinor byłby od ciebie tak różny, gdyby miał tą samą matkę?!
– To kim on jest?
– Co cię to tak nagle interesuje? Zostaniesz, uznam, że mogę ci ufać... Wtedy może ci powiem. Ale skoro planujesz odejść, droga wolna.
– Więc nie boisz się już przepowiedni?
– Proszę cię, mam wierzyć, że mnie zabijesz? Ty?! – parsknął. – Widocznie się myliłem i ta przepowiednia wcale nie dotyczy nas. A teraz wynoś się stąd!