Stowarzyszenie X

By kingerspisze

19.3K 1.7K 6

Co jeśli któregoś dnia okaże się, że całe twoje życie to kłamstwo? Adam zawsze czuł, że jest w nim coś innego... More

Przepowiednia nibiryjska
Wymowa imion, nazwisk, przydomków, słów
Prolog
1
3
4
5 (1/2)
5 (2/2)
6 (1/2)
6 (2/2)
7
8
9
10
11 (1/2)
11 (2/2)
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
Podziękowania, kolejne publikacje z serii itd.

2

186 83 0
By kingerspisze

Stał pośrodku ogromnego, ale niemalże pustego okrągłego placu. Znajdowały się tu niewielkie rośliny w trzech kolorach – różowym, zielonym i niebieskim. Jakimś cudem rosły na wydawałoby się kompletnie suchej glebie, pełnej niewielkich, okrągłych kamieni. Być może fakt, że rośliny nieco przypominały sukulenty łodygowe, potocznie zwane kaktusowymi, nie był tylko przypadkiem, a wiązał się z ich przystosowaniem do życia w takich warunkach. Między roślinnością znajdowały się cztery idealnie proste, szerokie na kilka kroków ścieżki. Połączone były okręgiem, który umiejscowiono gdzieś w połowie promienia placu. Na samym jego środku znajdowała się metalowa konstrukcja podtrzymująca ogromną, świecącą na niebiesko kulę, która wydawała się być stworzona z czystej energii. I choć w powietrzu latały dziwne owady, to wszystkie trzymały się od kuli z daleka.

Wokół placu zbudowano miasto. Wszystkie połączone ze sobą budynki tworzyły idealny okrąg. W kilku miejscach widział między nimi przejścia – wąskie uliczki, po których mogli się przemieszczać tutejsi mieszkańcy.

W oddali zauważył ogromny pałac, więc domyślił się, że okręgów, na których powstały zabudowania, znajdowało się tu o wiele więcej. Było jasno, ale gdy spojrzał w górę, dostrzegł, że światło nie pochodzi od Słońca. Na niebie znajdował się Saturn, a przynajmniej tak mu się wydawało. Ten gazowy olbrzym był lepiej widoczny niż Księżyc na nocnym ziemskim niebie, co wydawało się nie mieć sensu, bo niby jak miałoby to być możliwe? Pojął, że światło pochodziło w sporej mierze od pierścieni tej planety. Chyba nigdy nie widział niczego tak dziwnego.

Przez chwilę myślał, że ma halucynacje, bo ludzie, których tu widział, byli jakby nie z tego świata (a może właśnie z tego, patrząc na to, jak wyglądało to miasto). Ubierali się jak ze średniowiecznych filmów – nosili różnego rodzaju szaty, a nawet zbroje. Niektórzy mieli po dwie pary rąk, inni po jednej jak ludzie. Wszyscy byli wysocy, mieli czarne włosy i ciemne oczy, ale było coś jeszcze, co ich łączyło – niebieska skóra. Zauważył, że odcienie niebieskiego nieznacznie różniły się między kolejnymi osobami.

– To się nie dzieje naprawdę... – powiedział cicho sam do siebie.

Nie rozumiał, czemu nie panikował. Był dziwnie spokojny, wręcz radosny. Nie bał się ani tego miejsca, ani tych istot – miał wrażenie, jakby już tu kiedyś był. Jakby znał ten plac, to miasto... Jakby znał tych ludzi. Fakt, że jeden z żołnierzy mu się przyglądał i uśmiechnął, gdy obejrzał się w jego kierunku, tylko to potwierdzał. Kompletnie nie rozumiał, o co w tym wszystkim chodzi.

Przytkał sobie nos, ale mimo to mógł oddychać, co oznaczało, że śnił. A w tym śnie sam miał niebieską skórę i rękę, która zdecydowanie nie była nastoletnia, a... dziecięca. Zastanawiał się, co też jego podświadomość chciała mu przekazać poprzez wygenerowanie takiego snu. To przecież wydawało się nie mieć żadnego sensu!

Świadome śnienie miało to do siebie, że można było decydować i przejąć kontrolę nad tym, co się działo. W momencie, w którym to sobie uświadomił, jego emocje zaczęły się przebijać przez radość i spokój, które były mu jakby narzucone przez sen. Teoretycznie mógłby sterować tu wydarzeniami, ale postanowił tego nie robić. Pomyślał o tym, że chciałby zrozumieć, czemu jego podświadomość podsyła mu tak abstrakcyjną wizję. Może odkryje w tym widzeniu coś jeszcze?

– Keji! – usłyszał kogoś. Znał ten męski, donośny głos, ale nie miał pojęcia skąd. Nie przypominał sobie też skąd, ale wiedział, że Keji to jego imię.

Obejrzał się za siebie i dojrzał wysokiego, dostojnego, niebieskoskórego (bo jakżeby inaczej) mężczyznę w błękitno-złotych szatach wzmocnionych zbroją. Na jego głowie znajdował się złoty hełm z rogami, który skojarzył mu się z nordyckim bogiem, Lokim. Może dlatego przyszło mu na myśl, że to korona. Ton głosu towarzysza nie wydawał się być niebezpieczny, raczej troskliwy, ale jednocześnie było w nim słychać coś niepokojącego.

Dumi, alka illik! – powiedział. To nie był ani angielski, ani język, który teoretycznie by znał, a jednak go zrozumiał – te słowa znaczyły: „Synu, chodź tu!".

Nie był pewien, czy mężczyzna mówi do niego, ale postanowił ruszyć w jego stronę. Gdy znalazł się tuż przed nim, dostrzegł poważny, wręcz złowrogi wyraz jego twarzy, który kompletnie nie pasował do wcześniej słyszanego tonu jego głosu.

– O co chodzi? – spytał, ale zamiast tego z jego ust padło „Me fiete?". Wiedział, że to pytanie, które chciał zadać, ale z jakiegoś powodu wypowiedział je w innym języku – prawdopodobnie w tym samym, w którym zwrócił się do niego ten mężczyzna.

Uznał, że skoro we śnie pojawił się obcy język, kryło się za tym coś więcej. Może to nie był tylko sen? Może to była jakaś wizja? Może trafił do równoległego wymiaru? Ponieważ zawsze pasjonowały go takie rzeczy, postanowił potraktować je jako szansę.

Zamemente misiozu? Pamiętasz swoją misję? – spytał mężczyzna.

Ti. Tak.

Emuqime accelerni. Musimy to przyspieszyć.

Ammeni? Czemu?

Zamemente cus sanuisi circi din lemnis proditius am gil mamzu? – Tego też nie powinien zrozumieć, a rozumiał. – Pamiętasz, jak opowiadałem ci o bardzo złym człowieku, który doprowadził do śmierci twojej matki?

Wreszcie zaakceptował to, że skądś musiał znać ten język. Tylko skąd? Nie pamiętał żadnych opowieści na ten temat. Uznał jednak, że kimkolwiek był w tym śnie czy tej wizji, powinien to zapamiętać. Właśnie dlatego odpowiedział:

Ti. Tak.

Su namitis. Nazu salamuh illik. On żyje. Nie jesteś tu bezpieczny.

Me name? Jak się nazywa? – spytał, dostrzegając w tym szansę na to, aby się czegoś dowiedzieć.

– Oloneir Herim.

Uznał, że udało mu się wejść na dobrą drogę. Chciał zadać mu kolejne pytanie, ale wtedy ze snu wyrwał go budzik. Zdziwiło go jednak, że gdy spojrzał na godzinę, wskazówki pokazywały czas o wiele późniejszy niż ten, który miał ustawiony jako swoją standardową porę pobudki.

– Szlag...

Za pięć minut zaczynał lekcje! Źle ustawił budzik? Nieważne! Musiał się zbierać.

Czuł się bardzo dziwnie. Inaczej. Miał wrażenie, że jest kimś kompletnie innym niż wczorajszego wieczoru. Wydawało mu się, jakby nagle posiadł o wiele większą wiedzę, jakby przez te kilka godzin snu zmądrzał, wydoroślał. Przetarł twarz, po czym krzyknął przeraźliwie, bo dopiero teraz zorientował się, że jego skóra miała kolor... niebieski. I tym razem to nie był sen!

Momentalnie przyszło do niego przeczucie graniczące z pewnością, że ten sen mógł być jakimś wspomnieniem. Był niemal całkowicie przekonany, że mężczyzna, z którym właśnie rozmawiał, był dla niego kimś ważnym. A tamto miejsce? Nie miał pojęcia, ale wydawało mu się znajome. A jeśli to były jego wspomnienia, to czemu je utracił? I kim był ten mężczyzna? Na pewno nie był nim Tom – rysy twarzy za bardzo się różniły.

Nie był pewien, kim sam jest, ale obecnie zaczął wątpić, aby nazywał się Adam Fowler. Według snu jego imię to Keji, ale nie miał na to żadnego potwierdzenia. To wszystko było zbyt niewiarygodne. O co w tym chodziło?

Po chwili, której potrzebował, aby chociaż trochę się uspokoić, jakby znikąd pojawiła się myśl, że może gdzieś w domu znajduje się wskazówka, która pomogłaby mu przywrócić skórę do normalnego koloru. Przecież przez całe swoje życie (a przynajmniej to, które faktycznie pamiętał) była biała, choć opalona!

Nie wiedział, czemu zachowywał resztki trzeźwości umysłu i był w stanie się ruszyć, zamiast panikować i błagać o to, aby coś się zmieniło. O tej porze nikogo nie powinno już być w domu, ale i tak wychodząc z pokoju, zachował ostrożność.

Nie dbał o porządek – po kolei wyrzucał rzeczy na podłogę, obiecując sobie, że później się tym zajmie. Teraz priorytetem było znalezienie jakiejś oznaki, która mogłoby mu pomóc. O ile jakaś w ogóle istniała. Miał wrażenie, że traci zmysły. Co, jeśli jednak nazywał się Adam Fowler, a jemu właśnie ujawniła się jakaś choroba psychiczna? Ta myśl pojawiła się w jego głowie już kilkukrotnie. Mimo tego łatwiej było mu uwierzyć, że dzisiejsza sytuacja dzieje się naprawdę, niż w to, że oszalał i ma halucynacje, nawet jeśli to właśnie ta opcja na logikę wydawała się mieć więcej sensu.

Zaglądał do każdej książki, każdego zeszytu i notatnika, uznając, że być może w którymś z nich znajdowała się wycięta skrytka, taka jak w filmach, ale bezskutecznie.

Uspokój się – powtarzał sobie w myślach, choć nie było to wcale takie łatwe.

Mógł i prawdopodobnie powinien zadzwonić do taty, ale miał wrażenie, że to nie byłby najlepszy pomysł. Co, jeśli Tom, Philip, Kate i Laura nie byli jego rodziną? Co prawda, niespełna pięć tygodni temu pytał ich, czy jest adoptowany, bo parę rzeczy mu nie pasowało – rysami twarzy nie pasował do nikogo, był wyższy niż reszta, a do tego nie istniały żadne dowody na ciążę Laury Fowler w okresie poprzedzającym jego rzekome narodziny. Do tego miał bardzo dziwne reakcje na różne produkty, których nie miał nikt z bliskich – nie mógł jeść mięsa, pieczywa, ciast, sosów, zup, lodów, mleka, orzechów prażonych... Nawet po gumie do żucia czuł się słabo. Mimo tego nigdy nie był z tym u lekarza. W ogóle nigdy nie był u lekarza! Tom tłumaczył się brakiem pieniędzy, ale czy faktycznie tak było? Na pytanie o adopcję Tom i Laura wówczas zaprzeczyli, ale mogli go przecież okłamać. Bo gdyby byli tacy sami, gdyby jakimś cudem ich skóra też zmieniała się na niebieską, pewnie by mu o tym powiedzieli. Powiedzieliby mu, kim jest, kim wszyscy są. Uprzedziliby go, że taka sytuacja może mieć kiedyś miejsce. Nagle sobie uświadomił, że ta sytuacja mogła wydarzyć się wszędzie. Miał więc ogromne szczęście, że przytrafiła mu się w domu, a nie w szkole czy innym miejscu publicznym.

Czuł, że coś było nie tak, i nie chodziło mu tylko o kolor jego skóry. Rodzice z jakiegoś powodu go okłamywali. Zastanawiał się, co się stanie, jeśli im o tym powie. Może trafiłby przez to do jakiejś tajnej bazy rządowej, aby robili tam na nim eksperymenty? Prawdopodobnie przesadzał i naoglądał się za dużo filmów, ale uznał, że powinien brać pod uwagę każdy czarny scenariusz. Chciał znaleźć jakieś rozwiązanie tego problemu, zanim ktoś z domowników wróci i zobaczy go w takim stanie.

Kate i Philip byli w szkole, a Tom i Laura w pracy. Dochodziła ósma, więc miał jeszcze kilka godzin, zanim – być może – będzie musiał stąd uciekać. Przeszukiwanie domu na pewno byłby w stanie jakoś wytłumaczyć, ale gdyby ktoś zauważył, że ma niebieską skórę... Z tym byłby większy problem.

Z jego telefonu dobiegł dźwięk świadczący o nowej wiadomości. Był przygotowany na to, że to któreś z rodziców w związku z jego dzisiejszymi wagarami, chociaż na takiego SMS-a było wyjątkowo wcześnie.

7:41, Ollie: Wszystko w porządku?

Zignorował tę wiadomość, podobnie jak dwie kolejne, które nadeszły chwilę później. Wątpił, aby jego przyjaciel był teraz odpowiednią osobą do zwierzeń. Wiedział, że może mu ufać, ale wątpił, aby mógł mu powierzyć taką sprawę. Zastanawiał się, co powinien zrobić, jeśli znajdzie rozwiązanie. Obawiał się też, co się stanie, jeśli go nie znajdzie. Porozmawiać z tatą? Czy w ogóle powinien jeszcze nazywać Thomasa Fowlera „tatą"? A może powinien od razu uciekać? Tylko dokąd? Na planetę, która mu się śniła? Jak? Raczej nie wiedział nic o tym, by mieli w ogródku zakopany statek kosmiczny, prawda?

Nagle usłyszał dźwięk przekręcanego zamka.

– Cholera! – zaklął i rzucił się do ucieczki. Nie zdążył jednak wykonać dwóch kroków, gdy poczuł czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Ta sama dłoń zmusiła go do obrócenia się. Gdy przed sobą zobaczył najlepszego przyjaciela, ogarnęła go jeszcze większa panika. Próbował zwiać, ale nim zdążył mrugnąć, Oloneir trzymał go za oba ramiona, nie dając mu szansy ucieczki.

– Uspokój się! – poprosi go przyjaciel. Jego głos nie świadczył o tym, aby miał złe zamiary, ale instynkt wciąż kazał Adamowi uciekać. Dziwił się, czemu Oliver nie wydawał się być zaskoczony faktem, że patrzy na kogoś, kto ma niebieską skórę.

– Jak tu w ogóle wszedłeś?!

Oloneir najpierw go puścił, a potem uniósł ręce do góry, aby pokazać, że nie ma złych zamiarów. Po chwili jego skóra też zaczęła zmieniać się na niebieską, po czym szybko wróciła do normalnego koloru, co jeszcze bardziej zszokowało młodego Fowlera. Jakim cudem to było możliwe? Adam miał wrażenie, że zaraz zemdleje.

– Jestem taki jak ty – przyznał niesamowicie spokojnym w obecnej sytuacji tonem głosu. – Wszystko ci wyjaśnię. Ale najpierw załóż to.

Oloneir podał mu coś w rodzaju sygnetu z czerwonym kryształem otaczającym pierścień też od jego wewnętrznej strony. Gdy Adam niepewnie wziął sygnet, jego skóra momentalnie wróciła do stanu, do którego był przyzwyczajony, jeszcze zanim zdążył go założyć – wystarczyło, że go dotykał. Jego przyjaciel nie miał jednak niczego podobnego – zauważył tylko kolczyk, który wyglądał na zrobiony z niebieskiego kryształu, ale pewnie pełnił inną funkcję niż ten czerwony (o ile w ogóle posiadał jakąkolwiek właściwość).

– To się nie dzieje naprawdę... – wydukał Adam, starając się nie wpaść w panikę. Fakt, że wygląd jego skóry właśnie wrócił do normalności, potwierdzał, że (o ile nie miał teraz halucynacji!) sen i wspomnienia nie były dziełem jego wyobraźni ani choroby psychicznej – były prawdą. Prawdą, która go przerażała.

Najgorsze w tym wszystkim było jednak to, że czuł się jak idiota. Czemu nigdy wcześniej nie skojarzył faktów? Jego najlepszy przyjaciel był jedynym wyższym od niego człowiekiem, jakiego znał. Oprócz tego uparcie odmawiał picia innych napojów niż woda i chyba nigdy nie widział go jedzącego niczego innego niż owoce i warzywa. Czyżby to miało związek z tym, kim byli?

Oloneir szybko zauważył, że jest źle, gdy twarz Adama zbladła.

– Nie mdlej mi tu teraz, ej – powiedział wręcz błagalnie. – Spójrz na mnie! – poprosił, dla pewności trzymając go za ramiona, aby nie upadł.

– O co w tym wszystkim chodzi? Kim do cholery jesteś?! Kim ja jestem?

Przyjaciel wziął głęboki wdech, spojrzał na Adama łagodnie i zaczął:

– Nazywam się Oloneir Herim-Thelos...

Adam odskoczył od niego od razu, gdy tylko to usłyszał. Przecież według snu człowiek, który przyczynił się do śmierci jego matki, właśnie tak się nazywał! Nie wierzył w przypadki. Niemożliwe było, aby stał przed nim ktoś, kto nazywa się tak samo. Chyba że jego sen próbował przekazać mu coś innego, a nie był tylko wspomnieniem, za które początkowo go uznał. Gubił się w tym wszystkim. Zaczynało ogarniać go wrażenie, że nikomu nie może ufać. Nawet swojemu najlepszemu przyjacielowi. Tylko... czy naprawdę byli przyjaciółmi? Czemu ten przez dwa lata nie powiedział mu prawdy? Miał ku temu nie jedną okazję.

Oloneir uniósł ręce do góry na znak, że nie zrobi mu krzywdy.

– Whoa, spokojnie... – próbował go uspokoić. – Nie jestem twoim wrogiem!

– Jak się nazywam?

– Keji Ces – wyznał.

Keji cofnął się o trzy kroki. To bolało. Przez niemal dwa lata uważał Olivera Kentena za swojego najlepszego przyjaciela! Teraz okazało się, że to wszystko, co ich łączyło, było kłamstwem. Pamiętał, jak nawiązał z nim kontakt już pierwszego dnia szkoły. Z perspektywy czasu wyglądało jednak na to, że Oliver mógł zrobić to celowo. Jak to się mawia: „Trzymaj przyjaciół przy sobie, a wrogów jeszcze bliżej" – może Oloneir kierował się tym powiedzeniem? Czy ten, kogo miał za najbliższego kumpla, mógł w rzeczywistości być jego wrogiem?

– O co chodzi? – spytał zdezorientowany Oloneir. Nie rozumiał, czemu Keji nagle od niego odskoczył, czemu migotał oczami, jakby panikował, gdy tylko mu się przedstawił.

– Miałem dziś sen. W tym śnie jakiś mężczyzna, który zachowywał się jak mój biologiczny ojciec, powiedział, że przez Oloneira Herima zginęła moja matka.

Oloneir najpierw parsknął, a po chwili w jego oczach jednocześnie pojawiły się wściekłość i smutek. Nienawidził wracać myślami do tamtego dnia, o którym wspomniał Keji, a jeszcze bardziej irytowało go to, jak tamte wydarzenia zostały zniekształcane przez nibiryjski reżim. Nie dziwił się, że władca Nibiru, Soeres Ces, publicznie przedstawiał fałszywą wersję – nie mógł przecież powiedzieć prawdy o tym, co tam zaszło. Oloneira irytowało też to, że prawdopodobnie tę samą fałszywą wersję przedstawił Kejiemu. Pokręcił głową i postanowił pozostawić to bez komentarza.

– Co jeszcze ci się śniło?

– Odpowiedz mi – poprosił Keji, bo musiał to wiedzieć. – Miałeś z tym coś wspólnego?

Oloneir przygryzł wargę. Wiedział, że kłamstwo nie wchodziło tu w grę. Owszem, najprościej byłoby powiedzieć „nie", ale prędzej czy później Keji i tak się zorientuje, że jest inaczej. Musiał powiedzieć mu prawdę, a przynajmniej jej część. Jeśli zawali sprawę, prawdopodobnie na zawsze straci jego zaufanie.

– Zginęła, bo jej posłuchałem, ale nie ja ją zabiłem.

– A kto?

Oloneir bił się z własnymi myślami. Przez ostatnie dwa lata męczyło go, że nie może wyznać mu prawdy. Teraz Keji ją znał, a przynajmniej jej fragmenty, co sprawiało, że Oloneir wreszcie mógł mu wszystko wyjawić, ale... paraliżował go strach. Czy wyznanie, jak i czemu zginęła Iris Ces, było teraz najlepszym posunięciem? Keji był do niego uprzedzony, więc istniało spore ryzyko, że w ogóle nie uwierzy w jego słowa. A jeśliby mu uwierzył, prawda mogłaby być dla niego zbyt bolesna.

– Czy to istotne? – odpowiedział pytaniem na pytanie.

Keji spojrzał na niego niedowierzająco. Nie mógł się nadziwić, że Oloneir nawet teraz zamierzał unikać odpowiedzi. Zdał sobie sprawę, że przez ostatnie miesiące tamten tak robił, gdy kłamał lub nie chciał się do czegoś przyznać – zadawał tego typu pytania, jakby nie potrafił powiedzieć czegoś wprost. To była ich kolejna wspólna cecha – Keji też nie potrafił nie mówić prawdy. W związku z tym potraktował reakcję Olivera jako przyznanie się do winy.

– Wynoś się stąd! Nie chcę cię nigdy więcej widzieć! Jeśli kiedykolwiek się do mnie zbliżysz...

– Przybywam z ramienia Wyższej Rady Zjednoczonej Planety Nibiru! Z rozkazu króla Soeresa Ces! Twojego ojca! – Niemal wykrzyczał mu te słowa w twarz.

Keji po raz kolejny spojrzał na niego niedowierzająco. Czuł się bardziej zraniony, niż chciałby to przyznać. Jego życie właśnie szlag trafił i miał wrażenie, że nie istniał nikt, komu mógłby zaufać. Przez te rewelacje kompletnie nie zwrócił uwagi na to, że właśnie pierwszy raz usłyszał nazwę planety, z której pochodził.

– Czemu miałbym ci wierzyć? Skąd mam wiedzieć, że nie chcesz mnie zabić?

Oloneir spojrzał na niego z politowaniem.

– Gdybym przybył tu, żeby cię zabić, zrobiłbym to dwa lata temu. – Keji musiał przyznać, że to był całkiem logiczny argument, lecz niewiele zmieniał. – Soeres przysłał mnie tu, żebym cię chronił.

– Czemu mój ojciec miałby najpierw wysyłać mnie tu w obawie przed tobą, a potem przysyłać tu ciebie, żebyś mnie chronił?

– Bo jest idiotą! – rzucił Oloneir, a Keji pokręcił głową. – Mówię poważnie! Nigdy nie był najmądrzejszy...

– To czemu cię tu przysłał?

– Bo wierzy, że istnieje zagrożenie, przed którym tylko ja mogę cię ocalić.

Keji parsknął, widocznie rozbawiony. Oloneir nie miał za to pojęcia, jak powinien się teraz zachować.

– Czemu miałby w to uwierzyć? Czemu ze wszystkich ludzi żyjących na Nibiru tylko ty miałbyś mnie ocalić? Przecież bał się ciebie. Co się zmieniło?

Oloneir westchnął. Musiał ujawnić przed nim przynajmniej część skomplikowanej prawdy o sobie.

– Bo jako jedyny umiem tak... – I uniósł wszystkie rzeczy z podłogi za pomocą telekinezy, a potem błyskawicznie odłożył je do szafek i szuflad. Wszystko, co odstawiał, trafiało na swoje miejsce, bo dzięki częstym wizytom w tym domu doskonale zapamiętał w nim każdy szczegół.

Keji patrzył na te cuda z otwartymi ustami, bo w ogóle się ich nie spodziewał. Całe jego życie wywróciło się dzisiaj do góry nogami. Potrzebował chwili, aby przetrawić to, co właśnie się stało, a Oloneir dał mu ten czas, za co był mu po cichu wdzięczny – spędzili dłuższą chwilę w milczeniu.

– Twierdzisz, że nikt inny na Nibiru tego nie potrafi? – spytał, a Oloneir przytaknął. – Więc czemu ty potrafisz?

– Długa historia.

– Myślę, że mamy czas.

– Nie, poważnie. To jest bardzo długa historia! Musiałbym ci opisać... – Zrobił krótką pauzę, aby to przeliczyć, bo nie był pewien, czy Keji zna nibiryjskie jednostki czasu. – Licząc tutejszymi miarami, to jakieś sto... no przynajmniej siedemdziesiąt, osiemdziesiąt lat mojego życia.

Keji najpierw był pewien, że to kiepski żart, a potem zorientował się, że Oloneir mówi całkiem poważnie. A przynajmniej tak wyglądał.

– Żartujesz, tak?

– Żyjemy dużo dłużej niż ludzie. Dlatego w przeszłości brano nas za nieśmiertelnych...

– Ile masz lat? – zapytał, ale nie był pewien, czy jest gotów na odpowiedź.

– Jakieś czterysta dziesięć ziemskich lat.

Keji pokręcił głową. Nie chciało mu się w to wierzyć.

– A ile ja? Wyglądamy tak samo, więc...

– Jakieś siedemdziesiąt – odparł. I chociaż ta liczba była mniej przerażająca, to chyba jeszcze bardziej zdezorientowała Kejiego. Nie musiał jednak pytać, czemu tak jest, bo Oloneir sam pospieszył z odpowiedzią: – Na Ziemi starzejemy się wielokrotnie szybciej niż na Nibiru.

Ile lat życia stracił przez pobyt na Ziemi? Pięćdziesiąt? Sto? Dwieście? Nie chciał teraz o tym myśleć, bo niezależnie od dokładnej liczby i tak było to dużo. Jednak czy to naprawdę robiło aż tak znaczącą różnicę? Patrząc na Oloneira, wciąż miał jeszcze setki lat do przeżycia, a to o wiele więcej niż to, na co liczył do tej pory.

Wczoraj był pewien, że jest zwyczajnym nastolatkiem, że nazywa się Adam Fowler. Dzisiaj dowiedział się wielu rzeczy, które sprawiły, że jego życie już nigdy nie będzie takie samo. Dodatkowo nie był pewien, czy może wierzyć komuś, komu przez ostatnie dwa lata ufał właściwie bezgranicznie. Potrzebował przerwy od tego wszystkiego.

Zrezygnowany klapnął na kanapę, a Oloneir ostrożnie usiadł obok, zostawiając między nimi przestrzeń.

– Czemu Oliver Kenten? – spytał Adam, zmieniając temat. – Ktoś ci to narzucił?

– Nie, sam na to wpadłem – odparł spokojnie. Starał się tłumić w sobie emocje, ale ciężko mu to szło. – Oliver to jedyne popularne imię w tym kraju, które jakkolwiek jest zbliżone do Oloneir. En znaczy „wywodzące się od czegoś". Czyli Kent, Kenten.

– Kent? – Ponownie przez stres potrzebował chwili, aby zrozumieć to, co właśnie usłyszał. – Od Clarka Kenta? Supermana?

– Tak.

Keji pokręcił głową. Jeśli jego sen był prawdą, jeśli Oloneir miał coś wspólnego ze śmiercią jego matki, jeśli był złym człowiekiem... To miał tupet, przyjmując nazwisko po największym komiksowym superbohaterze, jakiego stworzyła ludzkość! Z drugiej strony nigdy nie dostrzegł w nim ani grama zła, a miał nadprzyrodzone zdolności, podobnie jak Superman, co czyniło go logicznym. Jego ojciec, Soeres, wydawał się mu ufać. Może więc powinien dać mu szansę?

Wiedział, że dzisiaj nie wyciągnie z niego prawdy o swojej matce – na to potrzeba było czasu i chyba sam potrzebował go bardziej niż Oloneir. Było jednak jeszcze coś, co go dręczyło. Coś, co nie dawało mu spokoju, odkąd usłyszał, że Oloneira przysłano tu, aby go chronił.

– Czy ty mnie w ogóle lubisz?

– Jasne, że tak! – odpowiedział bez zawahania. – Powiem to raz i mam nadzieję, że zapamiętasz: nic z tego, co ci mówiłem i co robiłem, nie było kłamstwem. No może poza tym, że mówiłem na ciebie Adam...

– Więc czemu nie potrafisz być ze mną szczery w sprawie śmierci mojej matki?

Oloneir spojrzał mu w oczy, aby Keji zrozumiał, że robi to wszystko dla jego dobra.

– Bo nie jesteś gotów na to, by usłyszeć prawdę. Kiedyś ci powiem, ale nie teraz.

Keji skinął głową. Może i Oloneir miał tu rację. Chciałby znać prawdę, ale ona mogłaby go zniszczyć. Chciałby mu ufać, ale jednocześnie obawiał się, że tego pożałuje. Jedno było pewne: ich przyjaźń, nawet jeśli przetrwa, na zawsze się zmieni.

– Dlaczego nie mówiłeś niczego wcześniej? O tym, kim jesteś, kim jesteśmy.

– Nie mogłem. I pewnie i tak uznałbyś, że mówię ci to na złość.

– Czemu?

– Bo... – westchnął zrezygnowany, ale musiał to powiedzieć. – Wiem, że ci się to nie spodoba, ale musisz zerwać z Julie. Inaczej twój ojciec mógłby ją zabić.

Keji wpatrywał się w niego przez moment i nie wiedział, jak na to zareagować. Odkąd się dziś przebudził, ani razu nie pomyślał o swojej dziewczynie. Biorąc pod uwagę fakt, że był kosmitą, a ona nie, zerwanie wydawało się logiczne. Ale czy naprawdę było konieczne?

– Muszę?!

– Twój dziadek wydał dekret, wedle którego członkowie rodu królewskiego nie mogą się już krzyżować z innymi rasami.

Zainteresowało go słowo „już".

– Czyli w przeszłości to się zdarzało?

– Masz z Fowlerami wspólnego krewnego. A przynajmniej z Tomem, Philipem i Kate. Przebywał tu lata temu z misją. Po kolonizacji Ameryki władza na Nibiru obawiała się, że koloniści znajdą coś, czego nie powinni. Nadzorował, aby do tego nie doszło.

– Wiedzą o tym?

– Tom i Philip tak.

Keji ukrył twarz w dłoniach, ale nie w wyniku negatywnych emocji, a z poczucia ulgi. To była chyba jedyna dobra wiadomość, jaką do tej pory dziś otrzymał. Oznaczało to, że jednak mógł ufać swojej rodzinie, a przynajmniej jej części. Tylko znowu: czemu nie powiedzieli mu nic wcześniej? Nie mogli, tak jak nie mógł tego zrobić Oloneir?

– Co mam powiedzieć Julie? Nie umiem jej okłamywać, tylko dlatego przetrwaliśmy trzy lata.

– Napiszę ci wiadomość, którą jej prześlesz.

– Nie ma mowy, nie zerwę z nią przez SMS-a!

– Musisz.

Keji pokręcił głową.

– Porozmawiam z nią.

Oloneir westchnął zrezygnowany. To był głupi pomysł, ale po tym wszystkim Keji zasługiwał na to, aby chociaż móc spróbować, więc postanowił mu odpuścić.

– Nie możemy okłamywać ludzi! Wygadasz jej się, a to będzie miało okropne konsekwencje!

– Wolę z nią porozmawiać twarzą w twarz – upierał się.

– Dobra. Jak chcesz. Tylko zadzwoń do mnie, gdybyś się jej wygadał.

– Po co?

– Żebym usunął jej z pamięci fragment, w którym jej to mówisz.

– To jest możliwe? – zapytał niepewnie, chociaż był niemal pewien, że gdyby do czegoś takiego doszło i tak by mu o tym nie powiedział.

– Tak.

– A bezpieczne?

– Jednego musisz się nauczyć: nic w życiu nie jest bezpieczne.

Słowa te niemal idealnie zsynchronizowały się z dźwiękiem otwieranych drzwi. Obaj zamarli, a po chwili zauważyli, że przed nimi pojawił się Philip. Jak się okazało, dostał wiadomość od Toma, który zaalarmował też Soeresa, ale nie wysłał wiadomości do Oloneira, obawiając się, że mogłoby się to źle zakończyć. Mężczyzna obawiał się, że Keji może źle przyjąć prawdę, a Oloneir mógłby mu wmówić swoje ideologie, które były sprzeczne z tym, czego przestrzegał król Nibiru. Tom też wybierał się do domu, ale Philip mógł być tam na długo przed nim. Istniała też spora szansa na to, że Keji będzie wolał słuchać Philipa niż Toma.

– Co tu robisz? – spytał Keji.

Philip wskazał na małą kamerę zamontowaną w rogu dużej szafy, ale zamiast odpowiedzieć, zamarł, bo dostrzegł Oloneira.

– A on co on tu robi? – Philip wskazał na niego, patrząc na Kejiego, który był zdezorientowany taką reakcją.

– Wykonuję rozkazy – odparł Oloneir.

– Soeresa czy Cyrion?

Oloneir wstał i ruszył w stronę Philipa. Keji obawiał się, że za chwilę dojdzie między nimi do bójki, ale ostatecznie skończyło się jedynie na bardzo długiej walce na wzrok.

– Masz szczęście, że nie mogę cię uderzyć.

– Spróbowałbyś tylko...

– Łap! – Oloneir zwrócił się do Kejiego, rzucając w jego stronę niebieski kryształ. – Ułatwi ci rozmowę z twoim prawdziwym ojcem, gdyby się tu pojawił. Wpadnę jutro.

Wyszedł bez pożegnania, a Keji wciąż trzymał kryształ i czuł się o wiele bardziej zagubiony, niż prawdopodobnie powinien. Po chwili spojrzał na Philipa.

– Co to było?

– Nie ufaj w nic, co ci mówi. Ma jakieś chore poglądy...

– Nie przedstawiał żadnych poglądów.

Za to mocno dozował prawdę. Zbyt bardzo – mówił. To było jedyne, co go zaniepokoiło. Najchętniej zadałby Oloneirowi jeszcze setki pytań, ale nie dostał takiej szansy.

– Mówił, czemu tu przyszedł? Tata napisał, że go nie zawiadamiał.

Keji pokręcił głową.

– Czemu nie?

– Też mu nie ufa – stwierdził, po czym szybko zmienił temat. – Jak się czujesz?

– Nieco lepiej, odkąd moja skóra nie jest niebieska – odpowiedział wymijająco, nie chcąc mówić mu niczego najwięcej. Od czterech lat praktycznie nie rozmawiali, a teraz nagle śmiał wypytywać o to, jak się czuje? Łatwiej było mu zaufać Oloneirowi niż jemu. – Od dawna wiesz?

– Dowiedziałem się, gdy miałem trzynaście lat – odparł nieco niepewnie. Było widać, że bał się jego reakcji.

Keji potrzebował chwili, ale szybko powiązał fakty.

– To wtedy zacząłeś mnie unikać – zauważył.

Philip przygryzł wargę i przytaknął.

– Czułem się źle z tym, że wiem o tobie więcej niż ty sam. Wiem, że nie powinienem był się odsuwać bez wyjaśnienia, ale nie wiedziałem, co ci powiedzieć. Nie czułem się w porządku, rozmawiając z tobą...

– Philip. – Keji mu przerwał. – Rozumiem, naprawdę. Na twoim miejscu pewnie zrobiłbym tak samo. – Na twarzy Philipa pojawił się lekki uśmiech, ale był daleki od poczucia ulgi. Nie miał pewności, jak dalej będzie wyglądała ich relacja. Czy Keji będzie w stanie wrócić do tego, co było trzy lata temu? Czy on sam będzie w stanie to zrobić? – Ale to nie znaczy, że od razu ci wybaczę. Potrzebuję czasu. Będę u siebie.

– Tata niedługo wróci.

– To niech wtedy do mnie przyjdzie.


Continue Reading

You'll Also Like

492K 48.4K 63
Rok 2053 Wysoko rozwinięte badania genetyczne doprowadziły do powstania wielu odmian ludzi. Rodzice zapragnęli wybierać cechy własnych dzieci, mimo ż...
1K 198 41
16+ Opowiadanie nie dla osób wrażliwych tematy wrażliwe w opowiadaniu będą tematy np: shizofrenia, lęki społeczne, Depresje. Dużo przekleństw w opo...
30.2K 929 16
Poradnik zawsze aktualny. Każdy kiedyś marzył aby rozwinąć skrzydła i napisać coś... To coś to oczywiście powieść. W tym praktycznym poradniku skupię...
68.4K 4.3K 200
Podryw według postaci anime (͡° ͜ʖ ͡°)(͡° ͜ʖ ͡°)(͡° ͜ʖ ͡°)