NATE #2

By KarolinaZ_autorka

66.3K 4.7K 848

Druga część dylogii Aussie brothers. Trzydziestoletnia Ella Greenfield z dnia na dzień staje się przybraną m... More

1
2
3
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
38
39
40
40 (POV Nate'a)
41
42
43
44
45
46
47 ( Przedostatni)
EPILOG

4

1.3K 87 4
By KarolinaZ_autorka

Siedzę na kocu w Minionki, a moje stopy zakupują się w gorącym jak piekło piasku. Biorę głęboki wdech, a potem zerkam na trzymany w dłoniach notesik. Także w Minionki. To była jedna z tych promocji, gdzie jeden towar idzie w parze z drugim. Nigdy nie rozumiałam takich zabiegów, bo przecież na cholerę dołączać do koca notes? Poduszkę jasna sprawa, ale notes? No cóż, szybko okazało się, że potrafię wyczarować dla niego idealne zastosowanie.


Lista sukcesów Elli:

* Wyczyściłam piekarnik (wewnątrz też!)

* Kupiłam koc na promocji

* Cooper się do mnie uśmiechnął.


Przyznaję, że lista mogłaby być dłuższa. Mogłabym w niej umieścić wywalczoną kasę od Dixona i nową robotę, ale święty Mikołaj nie istnieje. Szkoda. Uważam, że w życiu każdego człowieka powinien być taki ktoś, kto anuluje z naszego konta wszystkie problemy. Może nie dożywotnio, lecz chociaż raz czy dwa w miesiącu. Mógłby też pojawiać się na zasadzie wypowiedzianych zaklęć. Ratowałby nas z dołka i bezrobocia i...biedy. Cholera. Czy to w porządku, jeśli latem mam ochotę obejrzeć Opowieść Wigilijną Dickensa?

- Ella! Ella! - Odkładam notesik i skupiam swoją uwagę na Cooperze. Przybiega do mnie roześmiany. Wygląda zupełnie inaczej niż jeszcze kilka godzin temu, gdy szykowaliśmy się do wyjazdu.


Dziękuję ci, South Bank Beach


- Co tam? - Częstuje go uśmiechem.

- Chcesz zobaczyć, jak przeskakuję falę?!

- No pewnie. - Zrywam się z koca, a chłopiec piszczy zadowolony. - Tylko uważaj na siebie, okej? bądź ostrożny.

Biegniemy w stronę basenów i po raz pierwszy od bardzo dawna czuję, że Cooper przestał się przede mną ukrywać. W tym momencie jest zwyczajnym pięciolatkiem, który spędza czas na plaży przeskakując wymyślone fale. Jest rozluźniony i ja także powoli zapominam o swoich kłopotach. Wchodzę do wody i obydwoje teraz skaczemy przez fale, których nie ma. Trzymamy się za ręce, śmiejemy i pluskamy aż w pewnej chwili Cooper zauważa faceta z przekąskami.

- Kupimy sobie czekoladowego banana? - Pyta z nadzieją. - Mama zawsze mi kupowała czekoladowego banana na plaży.

Słodycz nie była co prawa uwzględniona w moim dzisiejszym budżecie, ale nie mogłam złamać mu serca.

- Ja nie przepadam, ale tobie z największą chęcią kupię.

- Hurra!

Wychodzimy z wody i ścigamy się kto pierwszy dotrze do koca. Rzecz jasna, przegrywam i pozwalam chłopcu na kolejny triumf. To naprawdę niesamowite. Nie mogę oderwać oczu od jego uśmiechu i mam nadzieję, że dane będzie mi się nim cieszyć nie tylko podczas wypadów nad morze. Pragnę, żeby był szczęśliwy na co dzień. W swoim domu. Wygrzebuję z torebki portfel i doganiam faceta w hawajskich szortach i ogromną lodówką turystyczną.

- Dwa banany na patyku - Mówię.

- Tylko na patyku? - Typ śmieje się lustrując mnie spojrzeniem. - Może skusisz się na tego co mam w spodniach, hę?

- Och, to musi być bardzo niewygodne. - Udaje troskę. - Wyjmij go zanim czekolada się rozpuści.

- Nie lubisz czekolady?

- Uwielbiam, ale niekoniecznie na owłosionych jajach spoconego sprzedawcy przekąsek.

Facet wytrzeszcza na mnie oczy, nie wie co odpowiedzieć więc nerwowo pociera kark.

- Ile płacę? - Nadaję głosowi słodki ton.

- Spierdalaj suko.

- Czyli są za darmo? - Uśmiecham się szeroko. - Wspaniale. Właśnie tego było mi trzeba.

Biorę banany i już mam zamiar odejść, kiedy niespodziewanie typ chwyta mnie za łokieć i przyciąga ku sobie. Jest ode mnie młodszy, a przynajmniej na takiego wygląda. Zaciskam zęby, żeby nie wybuchnąć. Nie chcę robić przedstawienia na zatłoczonej plaży, ale przede wszystkim nie chce straszyć Coopera, który z pewnością widzi całe zajście z naszego koca.

- Puszczaj mnie - Cedzę.

- Najpierw zapłać.

- Mówiłeś, że są za darmo.

- Za darmo umarło. - Warczy ściskając moje ramię, a potem wyrywa mi portfel z rąk.

- Oddawaj to!

- Nie chcesz płacić? Możemy dogadać się inaczej.

- Oddaj mój portfel. - Syczę. - Zapłacę. Nie jestem złodziejką, po prostu oddaj mi portfel.

Facet jednak nie słucha, ma mnie w nosie albo innej części ciała, o której teraz zdecydowanie nie chcę myśleć. Patrzę, jak otwiera przegródki portfela, a gdy z jednej z nich wyjmuje zdjęcie Coopera prawie dostaje zawału serca.

- To są moje prywatne rzeczy!

- Dzieciata? - Dziwi się.

- Zaraz ci przywalę! - Grożę

- Za te wyzwiska policzę sobie ekstra. - Stwierdza swobodnym tonem. Jestem tak wściekła, że nie potrafię nad sobą zapanować. Szarpię się z nim, a kiedy udaje mi się uwolnić bez najmniejszego wahania wymierzam mu policzek. Koleś krzywi się z bólu, wpycha mój portfel głęboko w kieszeń swoich szortów, a następnie z mordem w oczach odchodzi.

- Hej! Oddawaj mój portfel!

W odpowiedzi odwraca się i pokazuje mi środkowy palec. Mam ochotę rozszarpać go na strzępy i kiedy mam zamiar wcielić swój plan w życie, zauważam, że w tym samym czasie zostaje zatrzymany przed jakiegoś wysokiego mężczyznę. Stoję parę metrów dalej, ale z łatwością dolatuje mnie ich rozmowa, a właściwie monolog:

- Przestań się wykręcać. Wszystko widziałem, zresztą nie tylko ja, bo scena, którą rozegrałeś przyciągnęła uwagę niemalże każdego plażowicza. Oddaj pani portfel. Słyszysz co do ciebie mówię? Oddaj pani portfel. Zrobisz to czy będę musiał wzywać policję? Naprawdę chcesz narobić sobie tylu problemów?

Moje stopy zakopują się w piasku, kiedy patrzę na swojego wybawcę. Muszę przyznać, że ma bardzo głęboki i zmysłowy głos, który działa na mnie w zupełnie zakazany sposób. Uch. Stoi w lekkim rozkroku przed sprzedawcą, a na jego szerokich barkach spoczywa granatowy ręcznik. Jestem przekonana, że ma blisko metra dziewięćdziesięciu. Ciemnobrązowe włosy sprawiają wrażenie lekko wilgotnych, co oznaczało, że jakiś czas temu wyszedł z wody. Cholera, nie powinnam mu się tak przyglądać. To nie jest dobre. Ani trochę. Spoglądam na banany, a potem na swoją dłoń, która jest upaćkana od czekolady i wiem, że nie znajdę żadnego wyjścia z tej jakże żałosnej sytuacji. Wstrzymuję oddech, kiedy typ od przekąsek wyjmuje z kieszeni mój portfel, a potem omija łukiem mężczyznę z ręcznikiem. Nerwy wywracają mój żołądek powodując nagłe mdłości. Chcę uciec, albo chociaż opłukać lepkie dłonie, lecz jedyne co robię to stoję. Wgapiam się w umięśnioną klatę porośniętą drobnymi czarnymi włoskami i wąskie biodra, na których trzymają się luźno czerwone spodenki. Nieznajomy idzie w moim kierunku energicznym krokiem, mimo że jego stopy także zapadają się w gorącym piasku. Z niewiadomego powodu czuję się...onieśmielona. Zatrzymuje się naprzeciwko i podaje mi portfel.

- Na szczęście obyło się bez rozlewu krwi. - Mówi z uśmiechem, a mnie uderza fala gorąca, bo właśnie uświadamiam sobie, że...

- O cholera, to ty. - Cóż, on najwyraźniej też sobie przypomniał.

- To...zupełnie niespodziewane. - Wypalam

- Miałem nadzieję, że nigdy więcej cię nie spotkam. - Buczy niezadowolony. - Co to było?

- Nie rozumiem?

- Zwinął ci ten portfel czy tylko udawałaś ofiarę? - Atakuje.

- Jak możesz? - Wyduszam.

- Ano mogę. - Złości się. - Ze mną zrobiłaś dokładnie to samo.

- Wcale nie. - Unoszę głowę i wlepiam wzrok w jego oczy. Wydaje mi się, że mają zielony kolor, ale nie chcę się skupiać na zgadywaniu. - To ty ciągnąłeś dokądś Coopera.

- Do sklepu. - Mówi nie spuszczając ze mnie chłodnego spojrzenia. - Po sok.

- Tak powiedziałeś na komendzie, ale dla mnie wyglądało to zupełnie inaczej.

- Gdzie jest Cooper? - Dziwię się jego pytaniem. - Znowu go zostawiłaś na łasce losu?

- Czeka na kocu. - Wyjaśniam szybko. - Chciał te cholerne banany. - Wskazuje ruchem głowy na połówki bananów, które tylko cudem jeszcze nie odpadły z oblepionych czekoladą patyczków. -Parę minut temu wyglądały lepiej. Czekolada była zmrożona i gdzieniegdzie występowały orzechy. - Dodaje widząc grymas dezaprobaty na jego twarzy.

- Wyrzuć to.

- Nie mogę. Obiecałam Cooperowi.

- Wyrzuć to, zanim sam to zrobię.

- Przecież powiedziałam ci, że kupiłam je dla Coopera.

- Kupisz mu coś innego. - Decyduje. - Coś po czym nie dostanie zatrucia pokarmowego.

- Słuchaj... - Zaczynam, ale wpada w moje zdanie jak kula armatnia.

- To ty posłuchaj, uparta małpo. Tam - Wskazuje na pasaż handlowy, który znajduje się za jego plecami. - Masz do wyboru osiem świetnych kawiarni.

- Osiem?

- Przypuszczalnie jest ich osiem. - Koryguje się. - ale najważniejsze, że w żadnej nie podadzą salmonelli na patyku.

Wzdycham ciężko. Może ma rację? Zerkam na owoce, które wyglądają tak jakby błagały o szybką śmierć i decyduję się skrócić ich cierpienie.

- Dobra dziewczynka - Mruczy pod nosem, a pod moim ciele przebiegają dreszcze. Nie potrafię zrozumieć ani tym bardziej nazwać tego co się ze mną dzieje w jego obecności. Mam nadzieję, że to tylko złość wymieszana z głodem i żalem po stracie bananów. Bo na nic innego nie mogę i nie chcę sobie pozwolić.

- Wobec tego...którą kawiarnię polecasz? - Pytam zrezygnowana.

- Daj mi pięć minut.

- Nigdy nie słyszałam o takim lokalu.

- Bo to nie nazwa, tylko polecenie. - Uśmiecha się psotnie. - Daj mi pięć minut, a potem zaproszę was na najlepszy Banana Split w waszym życiu.

***

Wcale nie chciałam pójść z nim do kawiarni. Zrobiłam to tylko ze względu na Coopera, który na widok swojego porywacza omal nie rzucił mu się na szyję. Poważnie. Byłam tak zdumiona jego szczerą radością, że długo nie mogłam dojść do siebie. Starałam się odpędzać ponure myśli i skupić na tym co jest teraz. Szczęście chłopca było dla mnie najważniejsze. Oczywiście gdzieś w środku budziły się wyrzuty wobec Roberta, który wolał zostać w domu niż pojechać z nami na plażę, bo prawdopodobnie, gdyby zmienił zdanie nie musiałoby dojść do kradzieży mojego portfela, a to nie doprowadziłoby do ponownego spotkania z... cholera, nawet nie wiem, jak miał na imię ten mężczyzna, bo do tej pory nazywałam go po prostu porywaczem.

- A przeskakiwałeś przez fale? - Z rozmyślań wyrywa mnie głos Coopera. Och, no tak. Zdaje się, że przeskakiwanie fal to jego ulubione zajęcie na plaży. Nie mogę uwierzyć, że z taką łatwością nawiązuje kontakt z... dobra, koniecznie muszę zapytać go o imię. To będzie żenujące, ale przecież nie mogę wciąż nazywać go w myślach porywaczem.

- W basenie nie ma fal. Pływałem. - Odpowiada mężczyzna, a ja od razu przypominam sobie jego nagą klatę, co jest bardzo niestosowne. Znajdujemy się w przytulnej kawiarence, siedzimy przy białym kwadratowym stoliczku na fotelach w kolorze dojrzałej limonki, a wokół otaczają nas aromaty parzonej kawy, gofrów i lodów. Pod stołem leży moja torba plażowa z nadrukiem uśmiechniętych słońc i jego czarny plecak.

- Ja nie umiem pływać. Mama mówiła, że mnie nauczy, ale... - Cooper spogląda na mnie ze smutkiem, a potem milknie wbijając szpilę w serce.

- To proste. - Zapewnia mężczyzna. - Najważniejsze jest unoszenie na wodzie.

- Jak? - Dopytuje chłopiec.

- Musisz się położyć na wodzie.

- Nie utonę?

- Pod moim czujnym okiem? Nie ma szans.

- Słyszałaś? - Zwraca się do mnie. - Nie utonę.

- Słyszałam. - Zapewniam z uśmiechem. - Zjedz swój deser, dobrze?

- Będę mógł się nauczyć pływać?

- Pomyślę nad tym. - Moje dłonie zaczynają się pocić z nerwów, kiedy przechwytuje jego spojrzenie. - Dziękuję ci...

- Nate - Podsuwa wspaniałomyślnie.


Uff.


- Dziękuję ci Nate, za kawę.

- Podziękujesz jak wypijesz.

- Chyba nie będę w stanie.

- Nauka pływania tak cię stresuje? Boisz się wody?

- Nie, po prostu...

- Nie wiesz, jak się zachować, aye? - Rzuca z satysfakcją. - Wcześniej było ci łatwiej, bo twoja głowa uznała, że jestem kryminalistą uprowadzającym cudze dzieci z chodników, a teraz kiedy okazuje się, że jestem porządny męczą cię wyrzuty sumienia. - Szczerzy zęby w zadziornym uśmieszku. - No już, wystarczy, jeśli mnie przeprosisz.

- To nie...- Urywam. - Dobra, przyznaję, że może trochę pochopnie cię oceniłam.

- Trochę? Jesteś pewna, że trochę? Nah. To był uliczny lincz.

- Może dzięki temu zapamiętasz, że nie można prowadzić obcych dzieci do sklepu po nieobecność ich rodziców.

- A ty zapamiętałaś, że nie zostawia się ich na chodniku? - Odbija piłeczkę.

- Nie zostawiłam go. Dlaczego wciąż wałkujesz ten temat?

- Z tego samego powodu, dla którego nadal nie chcesz mnie przeprosić.

- Nie zrobię tego. - Unoszę się honorem.

- W takim razie ja nie przestanę. - Jego usta rozciągają się w jeszcze większym uśmiechu.

- Och, ile masz lat? - Irytuję się.

- Nie pytaj mnie o wiek, to bardzo niegrzeczne. - Udaje oburzonego i przynosi uwagę na chłopca. - Smakuje ci deser, Coop?

Cooper z trudem odrywa się od swojego pucharka i kiwa głową.

- Jest pycha! Mój ulubiony! - W jego głosie rozbrzmiewa entuzjazm.

- Super. Domówić wodę? Pewnie po słodkim chce ci się pić?

- Bardzo!

- W torebce mam sok pomarańczowy. - Przypominam sobie.

- Smacznego

Nate ze mnie drwi. Widzę błysk w jego oczach i ten szeroki, łobuzerski uśmiech, ale o dziwo zupełnie mi to nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie. Jego beztroska sprawia, że zaczynam się rozluźniać.

- W przedszkolu uczyliśmy się pisać. - Opowiada Cooper. - Nie wychodziło mi za dobrze, ale za to umiem narysować wombata!

- Naprawdę? Nic nie wspominałeś o wombatach.

- Zapomniałem. Jeśli chcesz mogę go dla ciebie narysować.

- Ja chcę. - Nate schyla się pod stołem, słyszę dźwięk rozsuwanego zamka błyskawicznego i po chwili na stoliczku ląduje tablet. Byłam przekonana, że wyjmie notesik, może nie w Minionki, ale jednak notesik. Wgapiam się w lśniące urządzenie, które z pewnością kosztowało fortunę, a potem przenoszę wzrok na Coopera.

- Zanim zaczniesz to wytrzyj dłonie. - Uprzedzam. - Nie chcemy pobrudzić tak drogiego sprzętu.

- Bez przesady, nie był aż tak drogi. - Stwierdza Nate odblokowując ekran. - Trzymaj.

Z obawą obserwuje jak chłopiec chwyta urządzenie.

- Gdzie mam rysować? - Pyta nieśmiało.

- Adobe Photoshop sketch. Widzisz taką aplikację?

- Chyba.

- Stuknij palcem w ikonkę.

- Jesteś pewny, że chcesz dać pięciolatkowi tablet? - Upewniam się patrząc na mężczyznę. Boli mnie brzuch z nerwów, kiedy wyobrażam sobie jak sprzęt spada na podłogę. Nie mam wolnych środków, żeby wypłacać odszkodowanie. Zresztą...nie mam w sumie żadnych środków. Niech to szlag. Cholerny Dixon. Ze zleceń wydawnictw i hoteli nie dam rady się utrzymać. A na pewno nie na takim poziomie jak dotychczas.

- Zawsze jesteś taka zdenerwowana? - Nate marszczy brwi. - Powinnaś łykać coś na uspokojenie.

- To po prostu trochę nieodpowiedzialne.

- Albo palić zioło. - Dodaje chichocząc. - Taa, to na pewno by pomogło.

- Wielkie dzięki, ale nie skorzystam. Jest już całkiem późno i...powinniśmy już z Cooperem wracać do domu.

- Wrócicie, jak narysuje dla mnie wombata. - Zerka na moją nietkniętą kawę. - I znów to robisz.

- Co?

- Ranisz mnie, małpo.

- Jesteś dużym chłopcem, poradzisz sobie. - Rzucam obojętnym tonem, lecz moje policzki pokrywają się rumieńcem, który pali moją skórę niczym ogień.

- W rzeczy samej - Poprawia się na krześle. - Jestem duży.

***

Dwie godziny później siedzę na kanapie w swoim mieszkaniu i staram się nie wspominać przeszywających moje ciało zielonych oczu. Tak, teraz jestem pewna, że są zielone. Tajemnicze i czasem wręcz oziębłe.


To naprawdę piękne oczy.


Cholera jasna, czy wolno mi w ten sposób myśleć? Przygryzam dolną wargę i sięgam po telefon. Chcę zająć głowę czymś pożyteczniejszym. Czymś co być może przyniesie nam nadzieję. Pod wpływem chwili piszę wiadomość do Chloe z pytaniem czy zna szczegóły wolnego stanowiska w firmie jej kolegi. Nadal nie jestem pewna i istnieje spore ryzyko, że doznałam udaru słonecznego przebywając na plaży, ale mimo wszystko dzisiejsze spotkanie z porywaczem, to znaczy z Natem, uświadomiło mi jedną, choć dość istotną sprawę.


Nie skreślaj osoby wyłącznie przez pryzmat swoich uprzedzeń.


Tak. Wcześniej popełniłam błąd, a teraz staram się do naprawić. Z naciskiem na staram, bo przecież nie od razu Rzym zbudowano.


Chloe 17:30

Oczywiście, że zapytałam. Jak tylko powiedział mi o tym wolnym stanowisku to poprosiłam go o wszystkie szczegóły! Firma nazywa się Harris&Smith. Odsyłam cię do ich strony www :*

(link podam w kolejnej wiadomości)


Chloe 17:31

www.harrisandsmith.au.com powodzenia!


- Wszystko w porządku? - Robert niespodziewanie siada obok mnie i obejmuje ramieniem. - Jesteś dziś jakaś milcząca. Ładnie się opaliłaś na plaży.

- Dlaczego nie pojechałeś z nami? - Pytam tłumiąc żal.

- Mówiłem ci.

- Serio, oglądanie YouTube jest ważniejsze niż spędzenie czasu z rodziną?

- To były kursy online. - Wzdycha. - YouTube nie miał z tym nic wspólnego. Wiele mi dały. Zrobiłem postępy.

- Aha.

- Sam jestem zdziwiony jak szybko się uczę. To chyba moje powołanie. Czuję, że to będzie mój przełom. - Robert całuje mnie w bok szyi. - Wspaniale pachniesz. Kochanie, zobaczysz, że wszystko nam się uda.

- Oby - Mamroczę pod nosem.

- Dixon oddał kasę?

- Nie. I co więcej, obawiam się, że bez straszaka się nie obejdzie.

- Przeproś go.

- Nie ma mowy.

- Dlaczego jesteś taka uparta? To tylko głupie, bezwartościowe słówko. Połechtasz jego ego, a on w zamian przestanie zgrywać buca i da ci pieniądze.

- Robert - Zaczynam prosząc Boga o cierpliwość. - Tutaj nie chodzi o jego ego, do diabła. Wypłacenie wynagrodzenia to jego zasrany obowiązek. Jeśli do końca tygodnia nie dostanę pieniędzy to zgłoszę go do urzędu pracy, zrobią mu kontrolę czy cokolwiek innego. Dostanie nauczkę, bo nikt nie ma prawa w ten sposób traktować pracownika, ba, człowieka. Rozumiesz?

- I co ci po tym? Zostaniesz na lodzie. - Robert odsuwa się ode mnie. - My. My zostaniemy na lodzie. Nie martwisz się?


Nie ani trochę.


- Martwię się bardziej niż ty.

- Nie widzę tego, Ella.

- W Harris&Smith trwa rekrutacja na sekretarkę głównego dyrektora.

- Sekretarkę?

- Mhm.

Robert nie wygląda na zadowolonego ani przekonanego. Szczerze mówiąc chyba się przeraził moimi planami.

- Przecież ty się nie nadajesz. - Wykrztusza.

- Jestem po studiach z marketingu, jestem sumienna, lojalna, pracowita - Wymieniam. - Poza tym w końcu mogłabym rozwinąć skrzydła i przestać kisić się w copywritingu i grafikach.

- Żebyś się nie przeliczyła. W tym copywritingu jesteś mocna.

- Owszem, ale posiadam szereg umiejętności, które od lat gniją. To jest dobry moment.

- Skoro tak uważasz - Kręci głową z dezaprobatą. - Kim jest ten główny dyrektor?

- To kolega Chloe. Nie znam imienia, wiem tylko, że lubi...żaby.

- Żaby?

- Tak. Zawsze podrzucał jej jakąś żabę. Ostatnio prawie wyzionęła ducha, kiedy zamiast telefonu chwyciła za żabią nogę.

- Dziwny ten kolega.

- Może gej. - Zaśmiewam się. - Geje zwykle są z innej planety.

- Możesz mieć rację. - Robert znów przysuwa się bliżej mnie. - Z twojego opisu bardzo pasuje na geja.

- Założę się, że chodzi do pracy w tęczowej koszuli. - Parskam przytulając się do jego ramienia. - Wysłałam formularz zgłoszeniowy, ciekawe czy będą zainteresowani.

- Mam nadzieję, ale póki nic nie wiadomo może pójdziemy do kina? Odprężysz się.

- A co grają?

- Biografię Van Gogha.

Continue Reading

You'll Also Like

4.7K 95 9
Miłego czytania
289K 15.9K 64
ON nie wierzył w miłość... ONA kochała go od zawsze. Zander Kane to diabeł skrywający się pod maską gentelmana w drogim, dobrze skrojonym garniturze...
62.3K 1.5K 42
"Szczęśliwy przypadek" to opowieść o pewnej zamkniętej w sobie dziewczynie. Ma na imię Olivia. Pomimo luksusów, jej życie nie jest usłane różami. Bra...
289K 15.6K 198
Witam w mojej książce z tłumaczeniami Sowiego domu :D Znajdziesz tu zarówno komiksy jak i czasem mogą zdarzyć się talksy !Występują spoilery !Może z...