Błękitna Krew

By Meleody0903

426 178 224

Pokonanie Victora i odkrycie jego tajemnicy związanej z dziedziczką wampirzego tronu przyniosło za sobą nowe... More

Prolog
Rozdział I
Rozdział II
Rozdział III
Rozdział IV
Rozdział V
Rozdział VI
Rozdział VII
Rozdział VIII
Rozdział IX
Rozdział X
Rozdział XI
Rozdział XII
Rozdział XIV
Rozdział XV
Rozdział XVI
Rozdział XVII
Rozdział XVIII
Rozdział XIX
Rozdział XX
Rozdział XXI
Rozdział XXII
Rozdział XXIII
Rozdział XXIV
Rozdział XXV
Rozdział XXVI
Rozdział XXVII
Rozdział XXVIII
Rozdział XXIX
Rozdział XXX
Rozdział XXXI
Rozdział XXXII
Rozdział XXXIII
Rozdział XXXIV
Rozdział XXXV
Rozdział XXXVI

Rozdział XIII

11 6 2
By Meleody0903

Crispin już z ulicy słyszał dźwięki fortepianu. Podniósł nawet głowę, żeby sprawdzić, czy na pewno słuch nie płata mu figli.

Nie, William we własnej osobie serwował wszystkim Jezioro Łabędzie, o czym się przekonał, kiedy tylko przekroczył próg jego mieszkania na Darmouth.

Był zdziwiony miejscem spotkania tak samo, jak Tessa i Anthony, którzy dołączyli zaraz po nim.

— Nie tęskniłem za świeczkami. — westchnął Anthony i stanął pod oknem, obserwując jak Crispin rozsiada się w fotelu i laską przysuwa w swoją stronę szklankę i whisky.

Theresa postanowiła, że postoi w miejscu, objęła siebie samą i przysłuchiwała się melodii. Brakowało jej jego gry.

Nie tylko dlatego, że William był wybitnym pianistą, ale dlatego, że kiedy jego palce stykały się z klawiszami, ukazywały prawdy, których się bał. Pasją nie mógł kłamać i chować się za strachem. To były momenty, w których dostawali kawałki jego duszy i właśnie dlatego nigdy nikt nie przerywał.

— Rozumiem, że byłeś pozbawiony instrumentu ponad pół roku — odezwał się Crispin, kiedy Will skończył. — Aczkolwiek mógłbyś powitać nas nieco weselszym utworem.

William strzelił palcami i znów zaczął grać. Posłał nawet Tessie uśmiech, kiedy się zaśmiała.

Nienawidził Marszu Tureckiego, a właśnie to wybrał, absurdalnie się przy tym uśmiechając i sprawiając swoje ruchy bardziej ekspresyjnymi.

Crispin pokręcił głową i znów poczekał, aż przyjaciel skończy.

— Jesteś na haju?

— Nikt mnie nie kąsał, a przynajmniej sobie nie przypominam — odparł spokojnie i odwrócił się w ich stronę na stołku. — Słuchamy cię, Tesso.

— Znaleźliśmy powód zmiany nazwiska twojej rodziny, Anthony. — rozchylił wargi zdumiony. — Zrobił to twój prapraprzodek.

— Dlaczego?

— Jego siostra, Tatiana, urodziła Benedicta.

Will wypuścił powietrze z ust ze świstem, a później uniósł dłonie w geście obronnym. Nie chciał przeszkadzać.

— Czyli to mój przodek — zrozumiał. — I jego przyjście na świat spowodowało zmianę nazwiska? Dlaczego więc on pozostał przy Raven. I jakim cudem je odziedziczył?

— Tatiana zaszła w ciążę, ale nie była mężatką. Benedict był nieślubnym dzieckiem, a kiedy twój pra-pra-pradziad go zobaczył, to znaczy po narodzinach, przeniósł się z Alzacji do Szkocji, zmieniając nazwisko. Twierdził, że tamtego dnia ród Raven przestaje istnieć, a wy zostaliście Ravenshaw, bo chciał was chronić. Według mnie Tatiana znalazła męża dużo później, który był arystokracją i dlatego korona tak nazywała rodzinę Benedicta, który pozostał przy nazwisku Raven.

Zrobiła chwilową przerwę.

— Twoja rodzina uciekała przed jakąś klątwą. Nie wiemy, jaką, ale to Benedict został przeklęty. Każde pokolenie obawiały się, że to właśnie ich spotka, ale szczęśliwie nic takiego się nie stało. Tatiana nie porzuciła syna, co rozumiem całym sercem. Nie da się zabić miłości do dziecka, nawet jeśli okazuje się przeklęte. Dlatego napisaliśmy list do Mikela, żeby zjawił się w Londynie. Może on wie, o jaką klątwę chodzi.

— Nie prościej było pojechać do Paryża? — wtrącił Crispin.

— Owszem, ale nie mamy pojęcia, gdzie Mikel przebywa dokładnie. Kilka dni nas nie zbawi — odpowiedziała spokojnie. — Jeśli dowiemy się, na czym polega klątwa, będziemy wiedzieć, z czym przyszło nam się mierzyć i dlaczego rodzina królewska postanowiła się zabić.

— Brielle przeżyła — przypomniał William. — W jakimś celu, tego jestem pewien.

— Znaleźliśmy także wiersz o Benedictie.

— Najwyraźniej bardzo lubią okraszać wszystko, co złe w ozdobniki poezji — prychnął Will, mając na myśli wierszyk o żelazie. — I co w nim było? Masz go?

— Nie, został w Szkocji. Przywiozą go ze sobą — wyjaśniła. — Wiersz potwierdza, że Benedict Raven potrzebuje Brielle Baskerville; I do swego czarnego pióra potrzebował jemioły, Wszak krew nie miała mocy bez drugiej połowy. Takimi słowami kończy się wiersz.

— O jaką moc chodzi? — Crispin potrząsnął głową.

— Nie wiemy — wzruszyła ramionami. — Adeline twierdzi, że Victor miał rację. Krew Baskerville'ów umożliwia Benedictowi panowanie nad śmiercią, ale nie mamy pojęcia, o jakie konkretnie panowanie chodzi.

— Dowód?

I kłaniały mu się Kruki, kłaniała mu się śmierć.

— Czy ty zapamiętałaś to całe? — zapytał Will z uniesioną brwią, a kiedy skinęła głową, powiedział: — Więc przedstaw tekst cały, skoro nie mamy wglądu.

Oblizała usta i wyrecytowała wersy po kolei.

— Myślę, że to się stanie jaśniejsze, jeżeli się dowiemy, na czym polega klątwa i za co zostaliście przeklęci. — stwierdził Crispin, patrząc na Anthony'ego.

— Nie tylko moja rodzina w tym uczestniczy. Trzeba się jeszcze dowiedzieć, co ukrywała monarchia.

— Padła nawet propozycja włamania się do pałacu. — odchrząknęła Theresa.

— Nie można patrzeć mu w oczy — szepnął William. — Każdy musiał zamknąć oczy, gdy zegar ósmą wybijał. Co, jeżeli te dwa wampiry, które przemieniły tamtą szesnastkę, spojrzały mu w oczy? Ofiary tracą oczy, kruk je zabiera. Na razie nic z tym nie zrobimy. Zaczekamy na Mikela, albo szkocką wyprawę, może szybciej na coś wpadną.

— Co do wycieczki, czy moje dziecko było grzeczne?

— Eran? — Tessa się uśmiechnęła. — Nikt się nie pobił. Wręcz przeciwnie.

— Mówiłem, że powinni się przespać.

— Jesteś okropny, William. — Crispin wywrócił oczami.

— Dziękuję. — położył dłoń ne lewej piersi.

— Przy następnej kłótni proponuję więc skoczyć do łóżka, zamiast prowadzić dyskusję, skoro według ciebie seks jest kluczem do sukcesu. — żachnęła się Theresa.

— W twoim stanie łóżko jest nawet wskazane, także możesz zostać na noc.

Uniosła brwi i ledwo powstrzymała się od pokazania mu środkowego palca.

— Jak za starych, dobrych czasów. — skwitował Crispin, mając na uwadze miejsce spotkania, kręcenie nosem Anthony'ego na zapach lawendy i potyczki słowne swoich przyjaciół.

— Nieważne — przerwała Tessa. — Czy ktoś zasugerował Jerome'owi, żeby obstawił inne kościoły?

— Nie. Jeżeli ktoś będzie chciał się złożyć w ofierze i tak to zrobi. Nie możemy temu zapobiec.

— Naprawdę, William? Mam siedzieć bezczynnie i czekać, aż następna niewinna osoba przysłuży się Bóg wie, czemu?

— Tesso, on ma rację — odparł spokojnie Crispin. — Nie wiemy, jakie siły działają na tych ludzi. Czy to opętanie, czy co. Poza tym, kościołów i świętych miejsc jest mnóstwo, nie znajdziemy tylu ludzi. Nikt dobrowolnie się nie narazi, a jedna śmierć jest lepsza, niż dziesięć innych.

— Gdybyś był na moim miejscu, w życiu byś tego nie powiedział. — wycedziła. Wyszła z mieszkania bez słowa, potrzebowała samotności, albo zrozumienia, dlatego skierowała się do rezydencji Celine.

— Dowiedziałeś się czegoś wczoraj?

— Kazała mi przekazać ci, że ma dwieście, nie dwanaście lat — Will się uśmiechnął. — Jest uparta, nie powie. Nawet gdybym siłą zabrał jej ametyst, i tak ma te pieprzone cechy odziedziczone po poprzednich wampirach Mikela.

— Yyvon powiedziała mi kiedyś, że kiedy byliście w Paryżu, Tessa raz wspominała coś o tym, że nigdy nie sądziła, że przeszłość zacznie jej o sobie przypominać, ale nie kontynuowała tematu. — odezwał się Tony.

— W końcu pęknie.

— Zgadzam się z Willem. A jak ty się czujesz z faktem, że jesteś bezpośrednio powiązany z tym, co się dzieje? Że jestem krewnym Benedicta?

— Teraz rozumiem, dlaczego ojciec tak bardzo mnie znienawidził, kiedy zostałem przemieniony. Pewnie myślał, że to klątwa. W każdym razie to tak odległa rodzina, że mam to gdzieś. Chyba, że będzie szukał sprzymierzeńców.

— Zostaniesz podwójnym agentem, jak Rackford? — rzucił żartem Will.

— Może.

Wszyscy zaśmiali się krótko pod nosem.

* * *

Było późne popołudnie, w zasadzie wieczór, kiedy Yyvon opadła zmęczona na fotel z torebką krwi i zaczęła ją sączyć, jak najlepsze wino.

Nowo przemienieni dawali ostro w kość i nawet ona już miała dość.

Nie sądziła, że aż tak zatęskni za Adeline i Eranem. Ich pomoc bardzo ją odciążała i choć Celine starała się ich zastąpić, było to awykonalne. Nie znała schronu tak dobrze, jak tamta dwójka.

— Wszystko w porządku? — zagadnął Anthony, przechodząc obok. Właśnie skończył prowadzić trening.

— Po prostu się zmęczyłam. Możesz mnie rozluźnić, jeśli masz chwilę. — rzuciła wyzywająco.

Spojrzał na nią spod rzęs, rozejrzał się wokół, a później ściągnął okulary i odłożył na bok.

Przygryzła wargi zadowolona z obrotu spraw i poderwała się z miejsca, żeby przyciągnąć wampira za kołnierz do siebie.

Nawet nie zdążyła porządnie go pocałować, kiedy oboje usłyszeli głośne chrząknięcie.

— Wybaczcie, że przerywam wam miłosne uniesienia, jednocześnie zapobiegając traumom, których mogłyby się nabawić dzieci obok, gdyby tylko to zobaczyły, ale Jerome nas wzywa, Anthony.

— Nie masz wyczucia czasu, Levingstone — westchnęła Yyvon. — Gdzie tym razem znaleźli nieboszczyka?

— Przy Kościele Świętego Franciszka z Asyżu. Aż boli mnie wymawianie tych słów z uwagi na to, co zamierzaliście zrobić.

— Świetnie. Od razu się przygotuję na kolejne nowe wampiry, jakbym już miała ich mało.

— Spokojnie, szkoccy muszkieterzy będą w Londynie jutro rano. — pocieszył ją i ruszył wraz z Anthony'm w drogę. Celem było oczywiście Scotland Yard.

— Nie skomentujesz moich zbereźnych myśli?

— Wierz mi, że staram się je zagłuszać.

Wymienili uśmiechy i w ciszy dotarli na posterunek, gdzie czekała już Theresa i Crispin. Jerome'a nie było w gabinecie, za to Eliot tak.

— Zaczekajcie chwilę, Jerome kończy rozmowę z córką ofiary — oznajmił. — Jak skończymy, będziesz mogła zbadać ciało.

Tessa skinęła głową i usunęła się pod ścianę. Odczuwała zimno, dlatego cieszyła się z obecności ametystu na swojej szyi. Wiedziała, że jest słaba i nigdy słabsza nie była. Nawet w chwili śmierci miała w sobie więcej siły.

— Dobrze się czujesz, swoją drogą? Wyglądasz koszmarnie.

— Mistrz komplementów z ciebie, McAvoy. — prychnął William i odruchowo przeniósł wzrok na wampirzycę. Chociaż jego serce nie biło, zabolał go jej widok.

— Zapomniałam się pomalować. — mrugnęła do zastępcy, a on się zaśmiał.

— Wy w ogóle potrzebujecie makijażu? Macie perfekcyjne cery.

— Zaraz ty będziesz potrzebował, jak się nie przymkniesz.

— William... — Crispin pokręcił głową z reprymendą.

— O! — Jerome wyglądał na zaskoczonego obecnością wampirów. — Już jesteście? — spojrzał na zegarek. — Szybko.

— Nie mamy w zwyczaju poruszać się wolno — zauważył Will. — Do rzeczy.

— Sheldon Mitchell, sześćdziesiąt osiem lat, Amerykanin. Żołnierz, który walczył w Afganistanie. Darujmy sobie oczywistości związane z jego dziwnym zachowaniem. Podczas służby został trafiony pociskiem o napędzie rakietowym. Wystrzelony z granatnika przeciwpancernego. — spojrzał znacząco na każdego.

— Jakim cudem to przeżył? — Crispin zrobił wielkie oczy.

— Pocisk nie eksplodował. — rozłożył ręce, a później ułożył zdjęcia na biurku.

— Lekarze musieli być pod niezłą presją, mając na stole tykającą żywą bombę. — stwierdziła Theresa.

— Zgadza się, jak i jego koledzy, którzy mu pomogli. W każdym razie każdy z nich przeżył, choć nie do końca powinien. Liam, Holly i Sheldon mieli szczęście.

— Z pewnością Bóg nad nimi czuwał.

— Z pewnością. — Crispin wywrócił oczami na przytyki Williama.

— Ależ ze mnie idiota. — Will pokręcił głową, uświadamiając sobie coś, na co powinien wpaść już dawno.

— Miło, że w końcu zaakceptowałeś stan rzeczy. — Eliot się uśmiechnął, ale William nie zwrócił uwagi.

Analizował w głowie wszystkie fakty i westchnął długo.

— Oświeciło mnie, kochani.

— Wspaniale. Akurat twoja epoka — Tessa pokazała mu kciuk w górę. — Zechcesz się podzielić wiedzą, czy zagramy w kalambury?

— Możemy — oblizał usta. — Skupcie się, bo nie będę się powtarzał. Liam miał dwadzieścia osiem lat, Holly osiemnaście, a teraz Sheldon ma sześćdziesiąt osiem. Wszyscy w swoim wieku mają cyfrę osiem. Idziemy dalej: składają się w ofierze dokładnie co osiem dni, podczas których dziwnie się zachowują. Wszędzie pojawia się ósemka.

— Co to znaczy? — Jerome potrząsnął głową.

— Że musisz obstawić miasto za osiem dni, bo wtedy będzie następna ofiara i może uda nam się czegoś od niej dowiedzieć?

— To też — zgodził się Crispin. — Cyfra osiem jest mistyczna. Oznacza przemianę i odrodzenie się. Symbol nieskończoności, w tym wypadku nieśmiertelności. Benedict nie żyje, on się dopiero odradza.

— Będzie osiem ofiar łącznie. Wszystko ma w sobie osiem, a ofiary przed świętymi miejscami muszą być jakąś formą wyszydzenia Boga. — mówił dalej William.

— Warto zauważyć, że wszystkie trzy ofiary, tak jak już wspomniał Jerome, cudem przeżyły. Nie powinny, ale przeżyły. Może właśnie dlatego to one są wybierane? — zasugerowała Tessa.

— Nie dowiemy się tego na tym etapie. — powiedział William twardo. Za tymi słowami krył się fakt, że bez znajomości klątwy niewiele wskórają.

— Pójdę więc zobaczyć ciało.

— Jane wspominała, że nie powinnaś robić tego sama. — przypomniał sobie Eliot, a ona miała ochotę go udusić.

— Mam przecież trzech rycerzy.

Bez słowa ruszyli za nią i cały czas czuła, jak wzrokiem wypalają jej dziurę w plecach. Ten krótki spacer wydawał się trwać wieki.

Jane nie kryła ulgi po zobaczeniu mężczyzn. Martwił ją stan Tessy i fakt, że była wampirem wcale jej nie uspokajał.

— William, Crispin! — ucieszyła się. — Ależ was dawno nie widziałam. Wróciliście i nawet nie odwiedziliście starej przyjaciółki. — pacnęła jednego z nich w ramię.

Tessa w tym czasie przełknęła ślinę i zajęła się oczodołami Sheldona.

— Jesteśmy trochę zajęci, dużo się dzieje. — odpowiedział Will, cały czas obserwując Tessę.

— Domyślam się. — Jane cmoknęła ustami, patrząc na martwego żołnierza. Naszykowała chusteczkę od razu, kiedy z nosa Theresy skapnęła pierwsza kropla krwi. Za nią kolejna i kolejna, aż w końcu zamieniło się w to strumyk.

— Wystarczy.

— Jeszcze chwila, William. — zacisnęła powieki mocniej. Dostrzegała coś jak przez mgłę. Czarną plamkę na zielonym tle. A może brązowym?

Znów poczuła chłód, tym razem dużo wyraźniej i znów zaciskał jej się na szyi. Brakowało jej tchu, ale chciała za wszelką cenę dowiedzieć się, co widzi.

— Dosyć. — William złapał jej nadgarstek i odciągnął od zwłok, a później zamiast sięgnąć po chusteczkę, którą trzymała Jane, wyciągnął własną z płaszcza i przyłożył jej do nosa.

— Prawie coś zobaczyłam.

— Prawie straciłaś przytomność. — skarcił ją, wymieniając spojrzenie z Crispinem.

— To było istotne. — trwała przy swoim. Jego palce oplecione na jej nadgarstku były tak przyjemnym doświadczeniem, że nie chciała ruszać się z miejsca. Z wszystkich chwil miała tylko takie krótkie momenty.

William jakby widząc w jej oczach, co pomaga jej zapomnieć o bólu, przeniósł dłoń z jej ręki na plecy i wyprowadził, cały czas przytrzymując chusteczkę.

— Chcę wrócić sama.

— Jesteś pewna? — zmartwił się Crispin.

— Tak. — uśmiechnęła się słabo, oddaliła od siebie rękę Willa z chusteczką, odwróciła na pięcie i odeszła wcale nie wolnym krokiem.

* * *

Brielle nie mogła zasnąć w pociągu, chociaż był środek nocy. Pozazdrościła reszcie, że potrafili odpłynąć przy takim hałasie.

Podróż powrotna nie była już taka ekscytująca. Czuła się przytłoczona informacjami, było jej przykro, że opuszcza Oban, który tak bardzo jej się spodobał i ze zdziwieniem odkryła, że pociągi wcale nie są takie wygodne, jeżeli spędza się w nich więcej, niż dwie godziny.

Uśmiechnęła, kiedy głową Adeline bezwiednie opadła na ramię Erana. Byli w jej oczach uroczy.

Zaczęła się zastanawiać, czy gdyby doszło do jej zaślubin, kiedyś odnalazłaby w Benedictcie coś, co sprawiłoby, że chciałaby go pokochać. A jeśli nie pokochać, obdarzyć zaufaniem i stworzyć silne małżeństwo z wzajemnym szacunkiem.

Czy on chciałby to samo mieć z nią?

— Nad czym tak rozmyślasz? — odwróciła głowę zdziwiona.

— Byłam pewna, że śpisz.

— Pozwalałem po prostu odpocząć oczom. — Jonathan uśmiechnął się delikatnie.

— Nad niczym szczególnym — skłamała. — Doszłam do wniosku, że wszystko już mnie boli od siedzenia w tym pociągu. Oddałabym bułeczki czekoladowe Tessy za zaśnięcie. — powiodła smutnym wzrokiem po Adeline i Eranie.

Jonathan podniósł się i sięgnął do bagaży, aby wygrzebać z nich bluzę. Złożył ją w kostkę i odsunął się na ostatni fotel. Ułożył prowizoryczną poduszkę na swoich kolanach i poklepał ją dwa razy.

— To nie królewskie łoże, ale zawsze coś.

Na jej usta wpłynął wdzięczny uśmiech, kiedy zrozumiała, co jej właśnie proponował. Nie miała zamiaru protestować i zbaczać na etykietę, dlatego położyła na nim głowę, a nogi ułożyła na pozostałych dwóch siedzeniach i zaczęła wpatrywać się w śliniącą się naprzeciwko Adeline.

Jonathan czuł jakąś niewytłumaczalną potrzebę opiekowania się tą dziewczyną i chociaż była ona z pozoru niewinna, wiedział że dalsze zagłębianie tego może okazać się niebezpieczne.

Była taka czysta, niczym łza. Nie miała kiedy skazić swojego serca i nabrać doświadczenia, chociaż wiekiem przewyższała go jakieś pięćdziesiąt lat.

Nie rozróżniał jednak, czy jego potrzeba troski bardziej przypomina tę o młodszą siostrę, czy o kogoś innego.

Bał się wiedzieć.

Continue Reading

You'll Also Like

859 72 21
Tak jak w tytule. Na początku nie jest za ciekawie, lecz potem jest już trochę lepiej... Postać na okładce została narysowana przeze mnie i należy do...
2.8K 376 32
Wampiry od wieków towarzyszą nam w opowieściach, filmach, czy legendach, a jeśli bym Wam powiedziała, że nie tylko tam? Ciężki wypadek, brak funkcji...
6.6K 461 9
II część Mistrzyni Diamentu Aniela wróciła do swojego dawnego życia. Nie spodziewała się jednego... Czy to zmieni jakoś jej życie? A może dowie się c...
806K 31.5K 31
Ona - 16 letnią dhampirka cicha, spokojna, mądra, miła no chyba że ja ktoś mocno wkurwi to potrafi być wredna suką. On - arogancki, agresywny, zaborc...