𝓗𝓸𝔀 𝓽𝓸 𝓪𝓿𝓸𝓲𝓭 𝓽𝓱𝓮...

By atticess

2.9K 258 53

Gdzie Mark jest łowcą wampirów, a Jackson lubi ryzyko. ¤ atticess 2018; poprawione w 2022 ¤ got7 (pobocz... More

01
02
03
04
05
06
07
08
09
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
29
30

28

16 2 0
By atticess

Mark z chłodnym wyrazem przeładował rewolwer. Omiótł pomieszczenie wzrokiem, rzucając nieme wyzwanie obecnym. Całą swoją osobą, w sztywnych ruchach i kamiennej twarzy, okazywał, że pójdzie na łowy aby odnaleźć swojego byłego pracodawcę, nawet gdyby miał to zrobić sam. Youngjae musiał powstrzymywać jego płonący zapał aby nie wysłał się przypadkiem na samobójczą misję.

— Zaczekajmy jeszcze — prosił. — Nie jesteśmy gotowi. Nie mamy pewności, że przyjdą do nas, ilu ich jest ani kiedy będą.

— Nie będę dłużej czekał.

Szorstkie słowa Marka raniły. Jego ton zniżył się, pojawiła się nieprzyjemna chrypa jakby zdarł sobie głos. Sungjin co jakiś czas kwitował jego krótkie zdania teatralnymi westchnieniami, a Wonpil jedynie przyglądał się im bez słowa.

— Ktokolwiek pojawi się w okolicy, pamiętajcie, mają być żywi — przypomniał delikatnie Youngjae. — Jeśli weźmiemy jeńców, możliwe, że JB sam się podda. Nie będziemy ryzykować żadnego życia. Czuję, że przyjdzie do nas sam.

— Czyli nie mogę sobie postrzelać z dachu? — dopytał BamBam. Jego zapał również opadł, choć stanowił tylko maskę dla ogromnego rozbicia. Nie okazywał jak sam czuł się po stracie Jacksona.

Youngjae zdążył jedynie zgromić go spojrzeniem, którego nie sposób było odczytać zza noktowizora. Sungjin nagle wyprostował się jak struna, zwracając uwagę pozostałych i odwrócił głowę tak jakby wyczuwał kierunek wiatru. Uniósł się na kilka centymetrów i gestem potwierdził ich domysły. Ktoś się zbliżał.

Pozycje przybrali dość intuicyjnie. Youngjae usiadł przy monitorze, obserwując kamery; BamBam i Wonpil złapali bronie, pierwszy ze sportowym podnieceniem, drugi w prawdziwej samoobronie. Sungjin ukrył się w cieniu, a Mark pierwszy wyszedł już nie obawiając się co spotka go za drzwiami.

Podwórze wydawało się puste. Mark rozejrzał się dookoła i przylgnął do ściany aby nie dać się zaskoczyć od tyłu. Trzymał broń obiema dłońmi i rozglądał się dookoła. Dołączyli do niego przyjaciele, równie zaskoczeni, co czujni. Czyjaś obecność niemal dmuchała im w kark, a może było to napięcie mięśni gotowych do obrony.

Czas jednak mijał. BamBam znudził się, Wonpil niemal całkowicie zniechęcił, a Youngjae udając, że nie widzi jak odchodzi do salonu, pozwolił mu na to. Sam był zbyt przerażony żeby czuć senność. Już wcześniej skontaktował się z ojcem i wzmocnił ochronę. Mark nie odchodził z pozycji.

Młode wampiry Jaebeoma nie miały genialnej strategii. W większości byli to ludzie zarażeni przypadkiem, narkomani albo szukający zwady pijacy. W pierwszej kolejności przybyli pojedynczo, próbując zakraść się i rozbić szyki od środka, ale refleks Marka i dobra pozycja ukrytego BamBama im to uniemożliwiła. Czas mijał, zegar tykał, a Mark wciąż gotów był do walki.

Stał na podwórku gdzie przez całą noc nie wydarzyło się nic więcej poza trzema wampirami, które uciekły. Sungjin zapewne snuł swoje teorie i wymieniali się informacjami. Mark mógł do nich dołączyć, ale samodzielne stróżowanie skupiało na czymś jego myśli. Bał się, że jeśli choć na chwilę się rozkojarzy, całkiem się rozpadnie.

- Została jakaś godzina do świtu - odezwał się nagle zanim Sungjin, niemal materializując się z mroku. - Jeśli jeszcze nie przyszli, nie przyjdą.

- Sungjin ma rację - poparł go Youngjae. Jego kroki Mark wysłyszał z daleka. - Nie wiem co dalej, ale obawiam się, że będziemy musieli wysłać list gończy za Jaebeomem i po prostu żyć swoim życiem.

Mark słusznie milczał. Nie chciał ani się rozkojarzyć, ani myśleć, że ta noc kiedyś dobiegnie końca, będzie musiał iść spać, obudzić się i żyć dalej.

Dziwny zapach uderzył go tak, że aż zrobiło mu się słabo. Sungjin ocenił go wzrokiem, a gdy wyszeptał jakieś wyjaśnienie, starszy wampir wciągnął powietrze do płuc tak jakby wszedł do kuchni pachnącej ciastem.

- Ranny wampir - ocenił i prychnął na rozluźnienie atmosfery. - Musiałeś jeszcze za życia być czuły na zapach krwi, bo ja nie wyczułbym tego gdybyś mi nie zwrócił uwagi. Metaliczna, trochę jak stare monety. Słodką, ludzką krew wyczułbym od razu i ty też.

Mark poczuł taki ucisk w klatce piersiowej, jakby jego martwe serce zabiło mocniej. Nie mógł sobie robić nadziei. Przez działania Jaebeoma w okolicy kręciło się mnóstwo rannych wampirów. Niekoniecznie oznaczało to krew Jacksona.

- Powinniśmy to sprawdzić - zarządził. - Wziąć jako jeńca. Może w końcu czegoś się dowiemy.

Youngjae już otwierał usta żeby zaprotestować, ale Sungjin ku jego zdziwieniu zgodził się. Dochodził świt, więc było to ryzykowne, ale dłuższe czekanie tylko oddaliłoby ich od informacji. Zdecydował zabrać ze sobą Wonpila, a nadzieję Marka zgasił, każąc mu zostać. Ktoś musiał przecież pilnować Youngjae i BamBama.

Sungjin zarzucił na siebie długi płaszcz z kapturem, pod którym spokojnie mógł się schować Wonpil. Pozostali widzieli tylko jak w swoim majestatycznym kroku roztapia się w dym, ciemną mgłę, a po chwili jego sylwetka łączy się z otoczeniem w cieniu nocy. Dochodził właśnie najciemniejszy fragment nocy, tuż przed świtem. Niemożliwy do wykrycia i niebezpieczny w nadchodzącym poranku.

Takich umiejętności nie mieli przemienieni w wampiry gangsterzy z ulicy. Sungjin jako jeden z pierwszych zachorował, a może, sądząc po tym jak dobrze się ukrywał, było podobnych mu więcej, żyjących setki, tysiące lat, w ukryciu przed społeczeństwem, tak mocno nieludzcy, że powoli usychali w dworkach kupionych za spadki z kilkunastu śmiertelnych małżeństw. W końcu za te same pieniądze Sungjin postawił klub.

Przynieśli się jak najbliżej źródła zapachu. Sungjin stanął nieruchomo, a Wonpil wyplątał się najpierw z jego płaszcza. Obaj to czuli.

— Cały las tak śmierdzi — zauważył Wonpil. — Walczyli między sobą. Poddani Jaebeoma nie stanowią jednolitej siatki. Jeśli zniszczyli mu system od środka...

— Za tobą!

Sungjin najpierw wydał ostrzeżenie, a później w ułamku sekundy zasłonił ramieniem Wonpila. Znikąd mrok przedarł rzucony srebrny nóż, których uzbierali już kolekcję. Drewniana rączka czyniła z niego sprytną broń do użytku także dla wampira. Rozejrzał się dookoła zirytowany, aż rozpoznał sylwetkę napastnika. Niósł na sobie zapach ludzkiej, i wampirzej krwi i czegoś jeszcze...

— Jest w trakcie przemiany.

Znikąd padł strzał, który Sungjin wysłyszał z chwilą naciśnięcia spustu. Ptaki zerwały się kiedy oni dwaj już leżeli na mokrej ściółce, Wonpil przyciśnięty do niej ostrożnym ramieniem Sungjina. W ciągu dwóch sekund padł drugi, którego Sungjin nie zdołał uniknąć, aż dobiegł go stłumiony krzyk Wonpila równo z falą wściekłości. Podniósł się niemal bez opierania się o ziemię, jakby lewitował i w ciągu krótkiej chwili określił skąd padł strzał. Ciszę, jaka zapadła, przerwał odgłos szamotaniny, a później rzucania czegoś ciężkiego na ziemię. Szybko oddychający Wonpil omiótł wzrokiem Sungjina podtrzymującego nogą rannego.

— Gdzie cię postrzelił?

Wonpil niezgrabnie, jakby przeczesywał trawę, odsunął ubrania by pokazać mu postrzałową, palącą ranę z utkniętą srebrną kulą. Sungjin teatralnie przetarł twarz, zastanawiając się co dalej.

Zanim wyjaśnił, tym co tylko miał przy sobie przywiązał nieprzytomnego człowieka do pnia. Był w trakcie przemiany, co czyniło go wyjątkowo wrażliwym; nawet gdyby się obudził, nie zdołałby daleko uciec. W szczególności, że dochodził świt.

W pierwszej kolejności podał Wonpilowi awaryjną krew, którą nosił przy sobie, przelaną do piersiówki. Wolniej i w mniejszych odcinkach wrócili do domu, co zajęło im więcej czasu, ale Sungjin nie mógł ryzykować transmutacji w stanie Wonpila. Zostawił go w opiekuńczych rękach Youngjae, a sam wyruszył ponownie po jeńca.

— Co się tam wydarzyło?

Mark zjawił się znikąd. Stało się jasne, że rozpacz dodaje mu wampirzego szyku, wynaturza, czyni z niego cień, jak te pojedyncze wampiry, które setki lat ukrywają się wśród martwych. Sungjin założył sztywno ramiona na piersi, patrząc na Marka z góry. To co jeszcze było w nim ludzkie, to jego zgarbione plecy i ciążąca broń, jakby ból wisiał mu kilogramami przywiązany do szyi.

— Pójdziesz ze mną — zapowiedział. — Mało zostało do świtu, będę potrzebował pomocy.

Mark nie wykazał żadnego zainteresowania, tylko wziął swoje rzeczy i wyszedł, licząc że Sungjin podąży za nim. Bez żadnego pożegnania, traktując obecną walkę jak jedyny sens swojego życia, biegł kilka kroków za Sungjinem, doskakując tak szybko, jak tylko potrafił.

W pierwszej chwili nie zastali jeńca w miejscu, które Sungjin doskonale zapamiętał, ale jego zapach wciąż był silnie obecny. Zaczęli spacerować, zwiększając promień, aż Mark znalazł go, czołgającego się kilkanaście metrów od tamtego drzewa. Instynkt przetrwania był w nim silny, próbował walczyć i drapać, ale Mark siłą zaciągnął go do Sungjina. Zdesperowany Mark w tamtej chwili walczył jak maszyna, szarpał go, ciągnął za ubrania, kończyny i włosy. Sungjin widział, że Mark robi to tylko po to, aby się wyżyć. Przejął od niego jeńca i wyprowadził uderzenie ryzykujące zachowanie przez niego świadomości i wspomnień. Później zarzucił sobie jego nieruchome ciało przez ramię i bez słowa, jednym ostrym spojrzeniem nakazał Markowi iść za sobą.

Demon walki wstępujący w Marka wcale nie gasł. Im bliżej domu się znajdowali, tym większy niepokój ich ogarniał. Słońce zaczynało wstawać, niosąc dla nich śmiertelne niebezpieczeństwo. Powrót po jeńca zajął im za długo.

Sungjin stanął jak wryty, aż niemal Mark wpadł mu na plecy. Podniósł dłoń i ledwie zauważalnie skierował ją na północny wschód. Uzbrojony Mark bez zastanowienia rzucił się w tamtą stronę, choć szybko dostrzegł, że nie ma żadnego zagrożenia. Kolejna ofiara ich nocnych łowów i odpierania ataków ledwie podnosiła się na łokciach nad niskie krzewy. Sungjin machnął na to ręką.

— Zostaw. Nawet nie wstanie do nas.

— Może też coś wie? Powinniśmy go zabrać?

Sungjin w milczeniu ruszył dalej. Mark jeszcze obrócił się przez ramię, jego nogi jakby zardzewiałe, ale z trudem podążył za nim.

Głośne, ciężkie kroki, łamanie gałęzi i charkot ciągnęły się za nimi, aż nie mogli tego wytrzymać ani ryzykować śledzenia. Mark cofnął się, stając kilka metrów przed rannym wampirem. Krew na twarzy i posklejane włosy utrudniały jego identyfikację, a jednak... serce Marka zabiło mocniej. Nie słuchał Sungjina, jak w transie podszedł bliżej, poznając go, niemal padając na kolana. I momentalnie zalał się łzami.

Coś ciągnęło go w tę stronę i ogromna ulga zalała go gdy rozpoznał w ledwie żywym wampirze człowieka, którego pokochał.

— Jackson.

Mark podbiegł do niego, łapiąc w ramiona i pomagając stanąć na słabych nogach. Nie był w stanie krzyczeć, a co dopiero iść za nimi dalej gdyby nie zwrócili na niego uwagi. Ich wzrok spotkał się gdy Mark podtrzymał go za policzek, czując pod dłońmi paskudne rany. Byli tam, obaj. Odnaleźli się.

— Chodź. Zabiorę cię do domu.

Continue Reading

You'll Also Like

1M 5.1K 8
Po wielkiej rodzinnej tragedii, której nikt by się nie spodziewał, siedemnastoletnia McKenzie będzie miała okazję sprawdzić, czy powiedzenie 'prawdzi...
17.7K 1.2K 36
Edgar ma 15 lat, zmaga sie z problemami rodzinnymi jak i prywatnymi, do tego sie jeszcze wyprowadza z domu w którym mieszkał cale swoje życie, ma też...
18.9K 3.3K 20
Czarodzieje z Wielkiej Brytanii rzadko nawiązywali kontakt z innymi krajami. Nie interesowało ich zbytnio, co działo się za ich granicami, ale to się...
1.2K 75 14
czy po długiej rozłące da się zacząć wszystko od nowa? Im Jaebeom x reader