Cold Heart [D.M]

By fucking_joke69

83.4K 3.6K 1.2K

Całe jej życie jest poza nią. Widzi je całe, widzi jego kształt i powolny ruch, który przyprowadził ją aż tut... More

Prolog
[2]
[3]
[4]
[5]
[6]
[7]
[8]
[9]
[10]
[11]
[12]
[13]
[14]
[15]
[16]
[17]
[18]
[19]
[20]
[21]
[22]
[23]
[24]
[25]
[26]
[27]
[28]
[29]
[31]
[32]
[33]
[34]
[35]
[36]

[30]

878 34 47
By fucking_joke69


Każdy na świecie ma swoje miejsce. Nie chodzi tu o dom w którym przebywa się na codzień. Chodzi raczej o miejsce w którym świat na chwile się rozmazuje. Jest to przestrzeń w której czujemy wewnętrzny spokój i harmonię. Każdemu, kto pragnie zachować zdrowy rozsądek, niezbędne jest na tym świecie tego typu miejsce, w którym będzie mógł i będzie chciał się zgubić. Ostatnim azylem do którego można uciec, schronić się, a potem zamknąć się i wyrzucić klucz. Zazwyczaj są to miejsca zupełnie nie pasujące do opisu spokoju, to w większości przestrzenie zatłoczone lub głośne. Tak jak najlepszym schronieniem przed ludźmi jest tłum.

Przez całe życie zawsze była tylko ona. Cisza. Tylko to znała. Bądź cicho. Udawaj, że nic się nie stało, że wszystko w porządku. I patrz, wszystko pięknie się układa. Cisza otępia ludzi. Robi z nich wariatów, ponieważ ich nie słucha. Nie słyszy naszego krzyku, drgań głosu, płaczu. To chaos słyszy każdy nasz szept. Czemu więc utożsamiamy go ze złem? To przesąd, bajkowy schemat. W chaosie, w bałaganie, w nieuporządkowanym ruchu milionów jednostek, w ślepej zbieraninie wszelkich możliwych poglądów, metod i celów - tam jesteś bezpieczny, tam zawsze będziesz miał dokąd uciec, zawsze ktoś cię ochroni. Chaos nie jest zdolny do wielkiego dobra, nie potrafi działać dla wielkich idei, nie zaprowadzi jednym dekretem szczęścia i dobrobytu na całej Ziemi – ale z tym samych przyczyn nie jest zdolny do wielkiego zła, nie buduje lochów, nie rzuca klątw, nie zniewala narodów, nie przymusza ludzi do podłości. To wielkiego porządku powinniśmy się bać.

Fale wody z fiordu z głuchym szumem uderzały o skalisty brzeg. Wtedy właśnie otwarła się pod nią głębia, która wstrząsnęła całym jej życiem. Stała na szczycie stromego zbocza. Wokół siebie nie widziała nic prócz przestrzeni. Jedynym odczuwalnym wydarzeniem był upływ czasu.

Wystarczył jeden krok.

Woda coraz mocniej odbijała się od skalistej ściany, tworząc szum, który próbował zagłuszyć jej myśli, albo wręcz przeciwnie, zagłuszał zdrowy rozsądek wołając ją by połączyła się z nim w jedną postać. By rzuciła się w fale, które porwą ją tam gdzie nikt jej nie znajdzie. Gardło bolało ją od pragnienia głośnego krzyku.

Wystarczył jeden krok by zaczęła spadać. Wystarczyło lekkie pochylenie się do przodu. Nerwowym ruchem zeskoczyła ze skały nie mogąc już stłumić płomienia we krwi.

Spadała...

Staczała się w głąb siebie samej. Staczała się w pustkę. Im szybciej spadała, tym głośniejszy stawał się jej krzyk. Ale szybkość upadku czyniła go niesłyszalnym. Spadanie ze fiordu tak wysokiego jak Sognefjorden to zaledwie sześć sekund. Tylko tyle trwa ostatnia podróż.

Sześć sekund spadania przez siedemset pięćdziesiąt metrów dzielących dwa światy.

Sześć sekund, w czasie których już się prawie nie żyje... choć jeszcze nie całkiem umarło.

Sześć sekund podróży w próżni.

Odruch wolności czy szaleństwa? Odwagi czy słabości? Poczuła, że się rozluźnia. Nabierała innej konsystencji. Traciła ciężar. Coraz mniejsza była różnica między nią a powietrzem.

Sześć sekund, po upływie których wpada się do wody z szybkością stu dwudziestu pięciu kilometrów na godzinę.

Sześć sekund, po których następuje śmierć.

Stawała się powietrzem. Dzięki przyspieszeniu odcieleśniała się. Spadanie uczyniło ją lekką.

Tak chyba wygląda wolność. Pędziła drogą w dół, a wiedziała, że będzie żyć wiecznie.

— A ty znowu tutaj?

Dopiero głos wydobywający się zza jej pleców przywrócił ją do rzeczywistości. Uchyliła lekko oczy przyglądając się krajobrazowi, który miała już wyryty w pamięci. Patrzyła na wzgórza i lasy, ktore falowaly wokół niej. Podziwiała je w dzieciństwie i nadal darzyła je z niejakim sentymentem. Uniosła lekko kącik ust, czując jak wiatr rozwiewa jej włosy na wszystkie strony.

— Tych dwoje nastolatków... jak to możliwe, że przeżyli skacząc do wody?

Kobieta zbliżyła się kilka kroków, ale w bezpiecznej odległości od stromego urwiska.

— Nie wiem czy można to tak nazwać, ale istnieje legenda dotycząca tego miejsca. Podobno gdy pierwszy raz stąd skoczysz, nic ci się nie stanie. Miejscowi nazywają to miejsce „Wzgórzem drugiej szansy", gdyż każdy niedoszły samobójca po nieudanym skoku przechodził jakąś wewnętrzną zmianę i nigdy więcej nie próbował nic sobie zrobić.

— Mówi to pani w taki sposób jakby była pani bliskim świadkiem takiego zdarzenia. — blondynka odwróciła się w stronę staruszki dostrzegając na jej twarzy smutny uśmiech. — Czy pani...?

— Z mężem. — rzekła, a Jeanine zamurowało. — Osiem lat temu.

Jeanine rozszerzyła wargi by rzucić jakieś pokrzepiające słowo, ale zaraz je zamknęła. Co można powiedzieć osobie, która zdecydowała się targnąć na swoje życie? Współczuje? Źle. Wszystko będzie dobrze? Jeszcze gorzej. Nie nadawała się ani na pocieszyciela, ani na powiernika, ani tym bardziej na kogoś dającego wsparcie.

— Gdy przeżyliśmy zapragnął zagłębić się w tą moc, która nas uratowała. Chciał ją zrozumieć i posiąść. Ale magia ma swoją cenę i do dziś spłaca ten dług.

Żadne słowa nie mogłyby dostatecznie dobrze zabrzmieć, nie kiedy były kierowane do osoby, która przeżyła taką tragedie. Utrata życia była niczym przy utracie najbliższej osoby.

— Przypominasz mi go. — odezwała się po dłuższej przerwie. — Nienawiść jaką czujecie do ludzi, nie znajduje w was oddźwięku. Im bardziej ich nienawidzicie, tym bardziej was ubóstwiają, ponieważ postrzegają tylko waszą przybraną aurę. —blondynka spojrzała na jej pogodną twarz. — Przez cały czas jest tak jakby żyły w was dwie osoby. Lubicie się podobać, lubicie przyciągać wzrok, ale nienawidzicie być w centrum uwagi. Lubicie być jak wiatr. Niewidoczni, ale odczuwalni. Delikatni i niszczycielscy.

— Jak pani mogła pokochać kogoś takiego?

— Miłość rządzi się swoimi prawami. — wzruszyła ramionami. — Chciałaś skoczyć? — skinęła głową w dół.

— Nie, ja nie...

— Rozumiem. — przerwała. — Nie skoczysz bo brak ci odwagi czy jest jakiś inny powód?

— Wszyscy myślą, że zawsze sobie radzę.

Kobieta znów się nieco zbliżyła.

— To smutne, że osoby, które uważa się za silne i niezwyciężone, cierpią najbardziej. Bo osoby słabe wyrzucą na wierzch swoje emocje. Ci „silni" nigdy sobie na to nie pozwolą. Wolą obrócić wszystko w żart albo zbyć to machnięciem ręką. Jesteś mądrą kobietą, wiesz, że długo tak nie pociągniesz.

— Wole zginąć niż pociągnąć ich za sobą na dno.

— Twoi przyjaciele...

— Przyjaciele? Jacy przyjaciele? — staruszka nieco podskoczyła na tak gwałtowną reakcje blondynki. — Ja nie mam przyjaciół.

— Mówiłaś o nich. O twojej jedyne przyjaciółce. Ten przyjaciel, który nie odwrócił się od ciebie po bitwie. No i On...

— Nienawidzą mnie.

— Skarbie... — starsza kobieta położyła jej dłoń na ramieniu.

— To nic. — zaśmiała się nerwowo. — Myślałam, że jest lepiej, myliłam się. To było chwilowe, jak zwykle, chwilowe przekonanie, że jest w porządku. —wzruszyła ramionami. Wystarczy drobna rzecz, aby to wszystko tak nagle wróciło. Nawet nie wie co czuje. Nie wie czego chce. Nie wie niczego. — Mam już powoli dość użalania się nad swoim życiem. Przecież już byłam sama i dawałam sobie radę.

— Gdy raz zazna się poczucia kochania i ważności dla kogoś, ciężko jest wrócić do dawnej skorupy. Choćby nie wiem jak była grubo zbudowana.

Potrzebowała czasem chwili, żeby móc się rozpaść. Rozlecieć. Roztrzaskać. Żeby ktoś spojrzał na nią z troską, z tym ciepłym „rozumiem" w oczach, położył dłoń na ramieniu i trzymał dopóki cały smutek nie wypłynie z jej duszy, a ciało znowu stanie się całością.

W normalnych warunkach zapewne poszłaby do tej jednej osoby, która zawsze potrafiła uspokoić nachodzące ją negatywne emocje. Która zawsze była dla niej oparciem, pocieszycielem, ale przede wszystkim przyjacielem i sprzymierzeńcem podczas walk, które nadchodziły każdego nowego dnia. Ale straciła to. I musiała to odzyskać.

— W jaki sposób szybko przeniosę się w pewne miejsce?

                             ***************

                         *W tym samym czasie*

Praca w takim miejscu jak Ministerstwo Magii mogłaby być spełnieniem marzeń dla osób towarzyskich, pełnych sympatii i przede wszystkim optymistów. Dla Draco Malfoy'a praca w tym miejscu była porównywalna do tortur w piekle, wcale ci się tam nie podoba, odczuwasz podobne katusze, ale musisz tak trwać, bo właściwie nic lepszego nie masz do roboty skoro jesteś tam uwięziony.

Te wszystkie twarze, które mijał każdego dnia od dobrych kilku lat, jedyne co wywoływały w jego życiu to odruch wymiotny. Towarzyskość to niebezpieczna rzecz, a może się okazać nawet zgubna w skutkach, ponieważ oznacza kontakt z ludźmi, z których większość jest ciemna, pusta i przewrotna i pragnie twojego towarzystwa tylko dlatego, ze nie znosi swego własnego. Nudzi się ze sobą śmiertelnie i wcale nie widzi w tobie przyjaciela, tylko rozrywkę w postaci tańczącego psa albo przygłupiego aktorzyny z repertuarem zabawnych opowiastek.

Kontakt z ludźmi zużywa go. Absolutnie nie rozumiał, w jaki sposób ludzie interesu, politycy, handlowcy potrafią spotykać się z tyloma ludźmi i szlag ich nie trafia. Jego życie potoczyło się fałszywą drogą, a kontakt z ludźmi wywoływał tylko wewnętrzny monolog. Upadł już tak nisko, że gdyby miał do wyboru rzeczywistą rozmowę lub przeczytanie dialogu w książce, wybrałby książkę.

— Szanowny Pan Tleniona Czupryna jest dziś w paskudnym humorze i warczy na każdego kogo zobaczy. — usłyszał sarkastyczny głos dochodzący zza drzwi.

— Czyli zachowuje się jak zwykle. — odpowiedział drugi głos nieco wyraźniej, ponieważ podczas wypowiadania tego zdania, otworzył drzwi.

Jego oczom ukazały się dwie męskie sylwetki, obie niestety zbyt dobrze znane. Pucey jak zwykle patrzył na Draco swoim ironicznym i psotnym spojrzeniem. Ostatnimi tygodniami jego ulubionym zajęciem było uprzykrzanie życia Malfoy'owi. Co prawda nie byli przyjaciółmi i z pewnością nigdy nimi nie zostaną, lecz to właśnie on spędzał z blondynem większość czasu i zdążył się przyzwyczaić do jego obecności. Można nawet powiedzieć, że nawiązali pewnego rodzaju nić porozumienia i mógł sobie pozwolić na małe uszczypliwości względem niego, za które większość osób z pewnością skończyłoby z dziurą wylotową w głowie.

Relacje z drugim gościem były znacznie trudniejsze do sklasyfikowania. Właściwie nazywanie tej relacji inaczej niż nienawiść kiedyś wydawało się Draconowi irracjonalne. Teraz kontakt z Potterem można nawet określić tolerowaniem siebie nawzajem. Nie byli kolegami, ale też nie wrogami. Nie wiedział w którym momencie ich znajomość wpadła na tak skomplikowany poziom. Po walce o Hogwart? Może później? Choć w głębi siebie wiedział co ich zbliżyło do siebie. To co zawsze. Ona.

Mów byle szybko. — rzucił Malfoy nawet na nich nie patrząc.

— Skąd pomysł, że czegoś od ciebie chce? — odparł Potter.

— A od kiedy przychodzisz do mnie na spontaniczne spotkania przy kawie?

— Cóż... od czasu do czasu wpadam.

— Tylko wtedy gdy coś chcesz. — uniósł lekko głowę. — Tak jak teraz.

Mężczyzna westchnął i usiadł na krześle na przeciw niego.

— Niektórzy zaczynają się niepokoić. — w końcu wyrzucił z siebie po jakimś czasie.

— Miło, ale ze mną wszystko w porządku. Choć gdyby chcieli mogliby mi załatwić jakiś bonusowy urlop, najlepiej wieczny.

— Nie o ciebie chodzi, kretynie.

— Wiem, ale ten temat obchodzi mnie równie mocno co to gdzie w tej małej chatce Hagrid ma toaletę.

Brunet na chwile znieruchomiał. Przyglądał się bladej twarzy Malfoy'a, która od pewnego czasu była równie obojętna jak za czasów gdy chodzili do szkoły.

— Yy... on chyba nie... albo... — chwile siedział z otwartą buzią, ale w końcu potrząsnął głową. — Z resztą nieważne. Ważniejsze jest to, że dostałem zadanie od Hermiony by patrolować co jakiś czas Jeanine.

— To na co czekasz? Leć do niej. — machnął ręką. — Ale weź ze sobą skrzynkę alkoholu, pewnie zaczyna jej brakować. — dodał z kpiną.

— To zaczyna być niebezpieczne co ona ze sobą robi. Po co jej to?

O dziwo odpowiedź była zatrważająco prosta. Pokochała alkohol. Imprezy. Czuła, że żyje pełnią życia i po raz pierwszy nie musiała się niczym martwić. Po prostu żyła. Z dnia na dzień, bez zastanawiania się nad dniem jutrzejszym. Była szczęśliwa. Nie liczyło się to, że szczęście zapewniał jej alkohol, ani to, że otaczała się totalnym kłamstwem. Oszukiwała samą siebie i dzięki temu mogła poczuć beztroskę i radość jaką powinno nieść życie.

Nie zdążył się odezwać, ponieważ w jego biurze z płomieni kominka wyłoniła się kolejna znajoma postać. Najpierw zauważył bujne, ciemnobrązowe włosy, które jak zazwyczaj były lekko spięte z tyłu głowy. Kobieta lekko zakasłała, ponieważ podróże kominkiem zawsze wywoływały u niej tego typu reakcje. Malfoy zaśmiał się cicho pod nosem patrząc jak kobieta otrzepuje swoją szarą marynarkę wraz z tego samego koloru spódnicą. Dopiero po chwili zwróciła uwagę na trójkę mężczyzn, którzy zaprzestali konwersacji.

— Oo, witajcie. — przywitała się skinieniem głowy z Potterem i Pucey'em. — Hej kotku. — zwróciła się do Malfoy'a, którego chwile później czule pocałowała w usta.

— Cześć. — odpowiedział, grzecznie się uśmiechając.

Spojrzał na dwójkę towarzyszy, którzy byli nieco zaskoczeni, ale też zdystansowani. Rzeczywiście okazywanie czułości przez Dracona przy innych ludziach było dość abstrakcyjnym zjawiskiem.

— Wpadłam tylko na chwilkę. — rzuciła, gładząc jego blond włosy. — Chciałam ci powiedzieć, że wrócę dziś dość późno. Siostra przyjechała w odwiedziny do rodziców i lecę się z nią spotkać.

— Jasne.

— A ty masz jakieś plany? — kontynuowała, nie zwracając w ogóle uwagi na to, że wcześniej przerwała mężczyznom w rozmowie.

— Raczej nie. Posiedzę w domu.

— Okej. Dobra to ja lecę. — pocałowała go w usta. — Do zobaczenia wieczorem. — i jeszcze raz. Po czym w końcu się odsunęła i weszła do kominka, przed rzuceniem proszku i zniknięciem w płomieniach zdążyła powiedzieć: — Narazie panowie.

Cisza w pomieszczeniu panowała jeszcze parę chwil odkąd kobieta zniknęła. Chyba nikt do końca nie wiedział jak ją przerwać. Malfoy powrócił do pisania czegoś na pergaminie, a goście wpatrywali się w niego jakby pochodził nie z tej planety.

— Wolałem Jeanine.

To jedno zdanie wypowiedziane przez Pucey'a sprawiło, że Malfoy zbyt mocno zacisnął rękę na piórze, które odrazu się złamało.

— To się z nią umów. — rzucił obojętnie, by towarzysze nie zwrócili uwagi na jego wcześniejszą reakcje.

— Chciałbym, ale ona totalnie mnie olewa. — westchnął z żalem.

— Rozmawiałeś z nią może dwa razy. — zauważył Harry.

— Bo za każdym razem gdy chciałem zagadać jej cała uwaga była poświęcona Panu Tlenione Kudły. — wskazał ręką na blondyna.

— Cóż, teraz masz wolną drogę. — stwierdził, próbując uciąć ten niewygodny temat.

Od czasu do czasu, co prawda, myślał o Jeanine, jednak nie jako o kimś w określonej scenerii czasu i przestrzeni, lecz jako o kimś osobnym, oderwanym, jakby stała się wielką chmuropodobną formą wymazującą przeszłość. Nie mógł sobie jednak pozwolic na zbyt długie myślenie o niej: gdyby to zrobił, skoczyłby z mostu. To dziwne, pogodził się z życiem bez niej, a jednak gdy myślał o niej choć przez minutę, wystarczało to, by zniweczyć całe jego zadowolenie, przeszywając go do szpiku kości, i zepchnąc na powrót w agonię, jaką była jego podobna do ścieku przeszłość.

— Wracając... — zaczął brunet w okularach. — Pomyślałem, że może chciałbyś się ze mną do niej wybrać.

— Co? — spojrzał na niego skonsternowany. — Niby po co?

— By zobaczyć co u niej słychać.

— Nie interesuje mnie to.

— Od kiedy?

— Od kiedy po raz kolejny egoistycznie wszystkich zostawiła.

— Myślałem, że nadal zależy ci na jej szczęściu. — odparł prowokująco Potter, odchylając się do tyłu na krześle.

Malfoy zacisnął usta w wąską linie, a pod stołem zaczął odchylać swój paznokieć drugim. Ma sobie wiele do zarzucenia, możliwe, że więcej niż normalny człowiek powinien mieć. Ale zawsze przede wszystkim myślał o niej. Zrobiłby wszystko byle była szczęśliwa. Całe swoje życie poświęcił na ulepszanie dla niej świata, żeby lepiej się w nim czuła.

— Zależy.

Brunet uśmiechnął się zwycięsko i wstał z krzesła otrzepując niewidzialny kurz ze swojego płaszcza.

— To na co czekamy?

**************

W głębi duszy miał nadzieje, że nigdy więcej nie wejdzie na teren jej domu. Sam jego widok go brzydził. Oczywiście ogromny dom był piękny. Wiele ludzi marzyłoby by w nim zamieszkać, choć nie za taką cenę. Nie za cenę tego co się w tym domu wydarzyło. Ile krzyków nie przebijało się na zewnątrz, ile błagań wysłuchały te ściany i ile łez wsiąknęła podłoga. Nienawidził tego miejsca i nie wiedział jak Jeanine mogła dalej w nim mieszkać, ona przecież też go nienawidziła. Dlatego w każde wakacje, w każde święta i każdą wolną chwile spędzała w Malfoy Manor. Nie miało znaczenia to, że na początku była zmuszona w nim pomieszkiwać. Z biegiem czasu wiedział jak bardzo cieszyła się za każdym razem gdy miała spędzać czas u niego niż tutaj.

Jego myśli na szczęście przerwał Potter, który zapukał w ciemnobrązowe drzwi. Czekali w ciszy dobre trzy minuty, by znów zapukać, ale jak w poprzednim przypadku nie było żadnej reakcji. Malfoy prychnął pod nosem i cofnął się o dwa kroki do tyłu z zamiarem aportacji, gdy rozległ się dźwięk poruszanej klamki. Drzwi po chwili lekko się uchyliły, na tyle, że mogli zaledwie zobaczyć połowe twarzy blondynki. Mimo tego z łatwością dało się zauważyć zaskoczenie, które pojawiło się na jej obliczu. Nim zdążyli się jej lepiej przyjrzeć ta odrazu zniknęła chcąc zatrzasnąć drzwi, co jednak się nie powiodło przez wsuniętą w próg nogę Harry'ego, a ten wykorzystując jej chwilową dezorientacje, wtargnął do jej mieszkania, co po nim uczynił blondyn. Obydwoje intuicyjnie skierowali się do salonu i jak się domyślili zastali go w opłakanym stanie. Szafki były pootwierane, poduszki, butelki oraz książki walały się po podłodze. Na jednej ze ścian nawet była widoczna duża plama, a pod nią drobinki szkła, jakby co chwila rzucała o nią jakieś naczynie.

— To tylko wygląda na bałagan. — oznajmiła. — Ja wiem, gdzie co jest.

— Nawet troll by się tu zgubił. — odparł brunet, machając różdżką. Rzeczy zaczęły latać po pokoju, aż nie znalazły się w odpowiednich miejscach. — Teraz możemy porozmawiać.

— To jak znów nabałaganie to nie będziemy musieli rozmawiać? Daj mi pięć minut a to ogarnę.

— Nie wierze, że dalej ci jest do śmiechu. — usiadł na podłokietniku fotela.

— A co mam płakać? — prychnęła pogardliwie. — Czasem płacz albo śmiech to jedyne co pozostało, a teraz śmiech wydaje się lepszy.

— No tak, biorąc pod uwagę to, że jesteś na dnie, to masz racje, śmiech jest odpowiednią reakcją. — wtrącił Malfoy, za co strzelił sobie mentalnie w głowę.

— Dobra, daruj sobie... — nawet nie spojrzała na blondyna i dalej kierowała swoje słowa do Pottera. — Czym sobie zasłużyłam na wizytę Wybrańca z przyzwoitką?

— Tęskniliśmy. — odparł okularnik.

— A teraz naprawdę.

— Aż tak ciężko ci uwierzyć w to, że ktoś może za tobą tęsknić?

— Nie można tęsknić za kimś kogo się nie zna.

— Znam cię.

Po raz kolejny prychnęła, kręcąc z politowaniem głową.

— Odetnij dostęp sieci Fiuu z kominka i wypad. — rzuciła, kierując się schodami w górę.

— Skąd ty...

— Jesteś jak otwarta księga Potter. — machnęła ręką i zniknęła im z pola widzenia.

Brunet spojrzał wymownie na Draco, ale ten tylko wzruszył lekceważąco ramionami i oparł się o ścianę, przyglądając się pomieszczeniu. Tu właśnie mijał jej czas, dziesiątki dni i nocy, które mogła spędzać z nim. Mogła – miała przecież wybór, miała w sobie miłość, którą mu dotąd dawała. Tak myślał wówczas, pamiętając dobre czasy. Poczuł znów ból. Nie znał powodów jej postępowania i tak dziwnego, niewytłumaczalnego zachowania. Myślał, że ją dobrze poznał, że naprawdę zna ją na tyle, by czuć jej myśli, nastroje i lęki. Chciał ją taką mieć. Poznaną i oswojoną. Mieć dla siebie. Tylko dla siebie. Poznać smak spokoju i delektować się nim po kres ich dni.

Po niecałych pięciu minutach, Potter w końcu wyprostował się odchodząc o dwa kroki do tyłu. Rzucił jakieś kolejne dwa zaklęcia na kominek po czym stwierdził, że zrobił wszystko co powinien i zwrócił głowę w kierunku Malfoy'a, który wydawał się nieobecny. Chrząknął cicho, zwracając na siebie jego uwagę. Blondyn podniósł delikatnie głowę, patrząc mu w oczy. Nie potrzebował wiele czasu by go zrozumieć, więc skinął jedynie głową i wyszedł z domu.

Draco stał jeszcze chwile w pustym pokoju, analizując swoją decyzje z piętnaście razy, aż w końcu postawił pierwszy krok, a reszta sama poszła. Następny przystanek był przy drzwiach jej sypialni, gdzie - jak podejrzewał - znajdowała się czarodziejka. Uniósł rękę by uprzejmie zapukać, ale stwierdził, że czas na uprzejmości już dawno minął i zwyczajnie nacisnął klamkę, wchodząc do środka. Przez sekundę nastąpiła konsternacja, gdy nie dostrzegł jej w zasięgu wzroku, dopiero kiedy wszedł głębiej zauważył ją na balkonie. Starał się podejść najciszej jak to było możliwe, ale jednocześnie tak by zaznaczyć swoją obecność. Co prawda Jeanine straciła wiele przywilejów, ale napewno nie umiejętności i jest pewien, że gdyby na drodze stanęło jej jakieś niebezpieczeństwo, to by je z łatwością pokonała. Miała wiele wad, nie była w stanie sprostać wielu wyzwaniom, ale jest coś w czym była najlepsza... w przetrwaniu. I to dlaczego teraz nie musi stać nad jej grobem było idealnym argumentem przemawiającym za tym, że z Jeanine nie jest jeszcze tak źle jak mogłoby się wydawać. Nie poddała się. Człowiek walczy, by przetrwać, a nie po to, by się poddać. Po jakimś czasie zrozumiał jej
zachowania. To był jej sposób na życie. Niszczyć, by przeżyć. Nie miał wpływu na jej działania bez względu na to, czy były dobre, czy złe. Dokonywała własnych wyborów, by przetrwać.

— Myślałam, że nie jesteś aż tak wielkim kretynem i sam znajdziesz wyjściowe drzwi. — jej głos przerwał ciszę niczym ostrze.

— Wiem gdzie jest wyjście. — odparł najzwyczajniej, opierając się rękami o barierki. — I wiem, że nie jestem tu mile widziany.

— Mmm, czyli głupi, ale spostrzegawczy. — odwróciła głowę w jego stronę, tym samym pierwszy raz na niego patrząc odkąd zjawił się w jej domu. — Jestem pod wrażeniem.

— Rozmawiamy dopiero od dziesięciu sekund, Wilson. — uparcie patrzył przed siebie. — Postaraj się nie wyczerpać całego swojego sarkazmu na jednym wydechu.

— Zawsze lubiłam szukać granicy, po której się poddajesz. — uśmiech zabłąkał w okolicy ich kącików ust.

— Znalazłaś?

Nie wytrzymał i spojrzał w jej oczy. Świat na chwile się zatrząsł. Przez sekundę marzył o tym by czas się zatrzymał i już na zawsze pozostał zmierzch. Może wtedy mógłby przeżyć całe swoje życie na tym balkonie u jej boku. Gdy uświadomił sobie o czym pomyślał, miał ochotę rzucić na siebie najpaskudniejszą z klątw. Jak to możliwe, że niektórzy ludzie tylko na chwilę pojawiają się w naszym życiu, znikając potem z niego na dobre. I nawet jeśli kiedyś jeszcze ich spotykamy, wymieniamy tylko zadawkowe: "Cześć, co słychać?". Natomiast inne relacje wytrzymują próbę czasu i gdy dochodzi do spotkania po latach, zachowujemy się tak swobodnie, jakby czas się zatrzymał. Nie chciał tego. Nie chciał czuć się przy niej jakby nic nigdy się nie wydarzyło, bo wydarzyło. Wydarzyło się zbyt wiele by o tym myśleć, a co dopiero mówić. Wydarzyło się coś o czym pragnął zapomnieć, pragnął to pogrzebać, nie stawiając nawet nad jego grobem znicza.

Ich dwoje. Dwoje chorych szczeniaków, zepsutych, aroganckich, okrutnych i zimnych. Jak mógł pokochać kogoś takiego. A ona jak mogła?

Od czasu do czasu niestety wracał myślami do takich chwil, kiedy wszystko było dobrze. Próbował sobie przypomnieć i zrozumieć, jak to się zaczęło, od kiedy wszystko potoczyło się tak, a nie inaczej, czy był taki moment, do którego - gdyby to było możliwe - mógłby cofnąć się w czasie i zmienić wszystko na lepsze.

— Po co tu przyszedłeś Malfoy? — zapytała nie kryjąc już swojego zmęczenia.

— Po to co zwykle. Staram się cię uratować.

— Bawisz się w rycerza na białym jednorożcu? — prychnęła. — Chyba już sobie dostatecznie wyjaśniliśmy, że nim nie jesteś. A przynajmniej nie w mojej „bajce".

— Cóż według mnie to bardziej przypomina dramat niż bajkę.

— Bawi cię to, prawda? — odwróciła się i weszła do pokoju, a on podążył za nią. — Gratulacje. Udało ci się zobaczyć mnie na dnie. Od zawsze o tym marzyłeś.

— Bawi mnie twoje przekonanie, że wszystko musi skupiać się na tobie.

— Na mnie?! A na kim innym? Gdybyś nie zauważył to JA nie mam magii! To JA zostałam wrobiona w morderstwo! To JA straciłam rodzinę! To JA straciłam wszystko na czym kiedykolwiek mi zależało!

— Każdy przeżywa swoje dramaty Wilson, a to że jesteś tak głupia i nie zauważasz wsparcia od swoich przyjaciół, to już nie mój problem!

— Już? To nigdy nie był twój problem. — wycelowała w jego palcem. — Nigdy nie prosiłam cię byś wchodził w moje życie. Nigdy nie prosiłam cię o żadne poświęcenie.

— Kłamiesz! Oszukujesz i siebie i mnie. To prawda, nigdy nie prosiłaś, ale zawsze wymagałaś i oczekiwałaś. Czasem żałuje, że...

— Że co? Powiedz to. — ciągnęła. — Zapomnij o moich uczuciach i o tym że nie chcesz mnie zranić. Powiedz co naprawdę myślisz. Jak możesz tak siedzieć i słuchać moich kłamstw na twój temat skoro uważasz, że kłamię?

— Czasem żałuje, że nie pozwoliłem byś w którymś momencie naprawdę została sama. — powiedział w końcu. — Bo zasłużyłaś na to. Odpychałaś wszystkich, a oni wracali byś znów ich raniła. Właśnie taka jesteś. Masz w dupie innych. A robisz to wszystko tylko dlatego, żeby wszyscy myśleli, jaka jesteś głęboka i skomplikowana. — też wycelował w nią palcem. — To żałosne i kurewsko nudne.

Mierzyli się spojrzeniami. Niestety nie przypominało to żadnego z ich ostatnich spotkań. Patrzyli na siebie w taki sposób jakby widzieli się pierwszy raz w życiu.

— Jesteś bezduszny... Co się z tobą stało?

Malfoy miał wrażenie, że ktoś wbija mu ostry nóż między żebra i przekręca. Może kiedyś opowie jej to wszystko. Usiądą w przytulnej kawiarni, przy herbacie, a on już bez żadnych emocji, ale z sentymentem powie, jak było naprawdę. Opowie jej, jak radził sobie z każdym dniem i każdym wieczorem. Jak przetrwał każdą noc i jakim sposobem nie zrobił sobie żadnej krzywdy. Opowie jej jak tamował łzy płynące z jego oczu i jak rozładowywał emocje, których było mnóstwo. Zdradzi jej, jakim sposobem przetrwał ból odejścia i jak dokonał tego, że normalnie funkcjonuje. Kiedyś postara się streścić ten czas tęsknoty, który tak mocno go wyniszczył. Tak... kiedyś to zrobi, ale nie teraz. Bo teraz jedyne co mu pozostało to ją zranić, a jeśli masz już zranić kogoś, na kim ci zależało, rób to szczerze.

Ale czy możesz zranić kogoś, kto nic nie czuje?

— Nic. — odpowiada w końcu. — Zawsze taki byłem. To ty chciałaś widzieć mnie innego.

— Właśnie takim cię pamietam. — prychnęła ze sztucznym uśmiechem. — Mówisz, że to ja jestem zapatrzona w siebie? To co powiesz o sobie? To ty udajesz kogoś innego by ludzie zaczęli zwracać na ciebie uwagę. A to tylko dlatego, że nie ma w tobie nic interesującego. Nic! Jesteś tchórzem, który chowa głowę w piasek, gdy zaczynają się problemy, licząc na to, że rodzice wszystko za ciebie załatwią. Syn... — spojrzała na niego od stóp do głów. — który nie jest w stanie dorównać wymaganiom rodziców.

— Zamknij się! — postawił mały krok do przodu.

— Bo co?! Chyba po to przyszedłeś? Zacznijmy mówić sobie w końcu prawdę. Dalej masz kompleks tatusia? Już nawet matka nie jest w stanie znieść tego jakiego syna urodziła?

— Nie waż się mówić o mojej matce!

— Właśnie, dawno jej nie widziałam. Może wpadnę z wizytą i powspominamy stare czasy kiedy błagała mnie prawie na kolanach bym cię chroniła. Taka naiwna...

— Jeszcze jedno słowo... — podszedł bliżej.

— Widziała w tobie bezbronnego chłopca, który w rzeczywiści był zwykłym skurwysynem. Czasem mi się wydawało, że zupełnie sobie z niczym nie radzi. Wpatrywała się w twojego ojca jak w obrazek. Może to wszystko co ją spotkało to kara za słabość...

— Moja matka umiera!

Echo jego głosu rozniosło się po całym podwórzu. Jeanine zamilkła sparaliżowana. Czuła, jak dusza jej lodowacieje. Nie wiedziała, co myśleć. Nie wiedziała, co powiedzieć, wpatrując się w szare oczy mężczyzny. Nie widziała w nich nic z smutku czy rozżalenia, jakby fakt, że jedna z jego najbliższych osób z każdą chwilą jest bliżej końca, całkowicie go nie ruszał. Nie mieli pojęcia, jak długo tak stali, niezdolni się poruszyć, niczym sparaliżowani, jakby krew zastygła im w żyłach.

— Draco...

Blondynka niepostrzeżenie chwyciła mężczyznę za nadgarstek, a ten jakby porażony piorunem, odskoczył szybko o dwa kroki do tyłu, wyjmując z kieszeni swoją różdżkę. Jeśli dotychczas myślała, że nic nie jest w stanie jej teraz bardziej oszołomić to była we wielkim błędzie. Przez głowę przelatywało jej milion myśli na sekundę. Szczególna przenikliwość pozwoliła jej dostrzec, że jej się bał. Kiedy indziej to odkrycie ubawiłoby ją. Nie miała nic przeciwko temu, gdy inni odczuwali przed nią lęk, i przyjmowała to jako wyraz szacunku dla swej wyższości. Ale teraz było jej przykro widzieć ukradkowe spojrzenia jego oczu i lekkie drżenie rąk. Tam, gdzie jest strach, nie może być miłości. Draco nigdy się jej nie bał. Ani ona jego. Zrozumiała z dziwnym skurczem, w którym nie było bólu, że Malfoy nigdy jej nie kochał, bo inaczej by się jej nie bał.

Nie rozumiała, że może skrzywdzić kogoś tak strasznie, że osoba ta już nigdy nie dojdzie do siebie. Że można, po prostu żyjąc, zranić inną osobę tak bardzo, że rana ta już nigdy się nie zagoi. Odsunęła się o krok nie chcąc być dla niego zagrożeniem.

— Jeanine... — mruknął nieprzytomnie, zdając sobie sprawę jak to wyglądało.

— Idź.

— Jeanine... ja... — próbował podejść, ale ta po raz kolejny się odsunęła i nie patrząc w jego stronę, uniosła ręce w geście poddania.

— Idź. Stąd. J u ż. — wycedziła najdobitniej jak potrafiła.

Malfoy spojrzał na nią z mieszanką uczuć. Z jednej strony chciał od niej uciec najdalej jak to możliwe. Wpatrywał się w bladą twarz i wmawiał sobie, że nie ma się czego bać. Chciałby jej nienawidzić. Chce ją nienawidzić. Próbuje jej nienawidzić. Byłoby o wiele łatwiej, gdyby jej nienawidził. Czasem myśli, że jej nienawidzi, a potem ją spotka i... I z drugiej strony chciałby ją porwać w objęcia i nigdy więcej nie pozwolić z nich wyjść. Nie potrafił jej zrozumieć. Powinien sądzić ją według czynów, nie słów. Czarowała go pięknem i zapachem. Nie powinien nigdy od niej uciec. Powinien odnaleźć w niej czułość pod pokrywką małych przebiegłostek.

Ale było za późno by cokolwiek zmienić. I tak zniknął z jej posiadłości jak niegdyś z jej życia.

Kiedy w końcu pozostała sama, ostatnia cząstka szczęścia jaka jej pozostała pękła obracając się w proch. Nie zostało nic. Nie miała ochoty krzyczeć czy płakać. Złapała się za krawędź biurka i zaczęła się śmiać, tak mocno, że rozbolały ją żebra. Smith kiedyś powiedział, że czasem dochodzimy do momentu, w którym robi się tak źle, że można uczynić tylko jedno z dwojga - śmiać się albo oszaleć.

Za trzy godziny zaśnie, mówiła do siebie, i skończy się jeszcze jeden dzień, gdy nie zwariowała. To zaczynało być prawdziwe osiągnięcie - przejść przez dzień i nie oszaleć. Nie myślała o przyszłości, to ma sens tylko wtedy, gdy się czegoś chce. Ona nie chciała niczego oprócz tego, by dotrzeć do kresu dnia i nie zwariować.

Continue Reading

You'll Also Like

38.3K 2.2K 171
Tłumacze to manhwe na discordzie jeśli ktoś chciałby przeczytać zapraszam Demoniczny kultywator, Xie Tian, uważa się za jedynego słusznego kandydata...
36.5K 2.5K 60
Od dwudziestu lat wampiry muszą żyć w ukryciu, ponieważ moc czarowników się rozwinęła i stała na tyle potężna, że zdołała pokonać krwiopijców. Króles...
58.5K 3.4K 43
Ruth żyła w wiecznej rutynie, obracając się wokół pracy i wizyt w swojej ulubionej kawiarni. Nie miała przyjaciół ani żadnych zainteresowań oprócz ok...
421K 24.6K 200
„Światło wkrótce przyniesie nieskończoną chwałę i dobrobyt Imperium Firenze, podczas gdy ciemność połknie światło i ostatecznie doprowadzi Imperium d...