Rozdział 1

1.8K 100 14
                                    

🌙 Josephine

Siedziałam na malutkim balkoniku należącym do mojego mieszkania na Brooklynie i sączyłam powoli zimne piwo ze szklanki. Oficjalnie byłam rozwiedziona, a jedyną pamiątką po nieudanym małżeństwie były dokumenty z obdukcji i jasny ślad po obrączce, którą nosiłam do samego końca. Próbowałam walczyć, choć czułam, że to nie mogło się udać, nikt jednak nie mógł mi zarzucić braku starań. W gruncie rzeczy miałam gdzieś, co inni ludzie mogli o tym myśleć. Podjęłam się terapii tylko dla siebie, ale najwyraźniej nieprzepracowane problemy z dzieciństwa przesłoniły już dawno Jordanowi cały cholerny świat. Drań skrzętnie izolował mnie od innych, aż doszliśmy do momentu, gdzie zostałam całkiem sama.

Taki był cel. Gdybym nadal miała przyjaciół, to pewnie ktoś w końcu powiedziałby mi, że Jordie był zaburzony. Mi samej dojście do takich wniosków zajęło równo trzy lata. Lepiej późno, niż wcale, prawda? Tak przynajmniej sobie wmawiałam, a jedynym szczęściem w nieszczęściu było to, że nie zdecydowaliśmy się na dziecko. Karuzela cierpienia nie wciągnęła kolejnej niewinnej duszy w swoje szpony.

Zachodzące słońce już dawno zniknęło za pobliskimi budynkami, nadal jednak dostrzegałam złotą

poświatę, która w dziwny sposób dodawała mi otuchy. Obracałam w dłoniach jedyną szklankę, jaką

obecnie posiadałam i skrzywiłam się, nagle dostrzegając dziwny zaciek. Wolałam nawet nie myśleć, z czego mógł tam powstać. Wyplułam pospiesznie ostatni łyk i zadrżałam, narzekając na samą siebie, a rozmyślania przerwał mi dopiero dźwięk dzwoniącego telefonu.

— Słucham? — zapytałam niepewnie, widząc nieznajomy numer.

W gruncie rzeczy każdy był nieznajomy, ponieważ nie miałam zapisanego choćby jednego kontaktu.

Nowy start i nowe życie rozpoczęłam od kupna mieszkania, zmiany numeru i pracy.

Na dobry początek.

— Cześć złotko! — Usłyszałam po drugiej stronie znajomy głos mojego brata i odetchnęłam z ulgą. — Jaki to był numer? Jestem na tej ulicy, ale nie pamiętam.

Zaśmiałam się.

— Widzę cię — mruknęłam, podnosząc się na równe nogi.

Naprędce podałam mu dokładny adres, obserwując z góry uśmiechniętą twarz i nieokiełznaną burzę

kręconych włosów, targanych przez lekki wietrzyk. Kiedy w końcu zobaczyłam jego twarz w drzwiach wejściowych, z trudem powstrzymywałam łzy, tak bardzo chcące wypłynąć na moje policzki. Widziałam starszego brata po raz pierwszy od kilku lat i nie chciałam zaczynać spotkania od moich pocących się oczu.

On pamiętał silną i zabawną Josephine.

Nigdy nie widział mnie złamanej.

— Garreth — wydusiłam w końcu i jęknęłam, gdy przytulił mnie mocno. — Tak się cieszę, że cię widzę.

Westchnął, tuląc mnie tak, jakby sam ledwo walczył ze wzruszeniem.

— Całe szczęście, że teraz będziemy blisko — powiedział, w końcu wypuszczając mnie z rąk.

Przyjrzałam mu się dokładniej i ze zdziwieniem zauważyłam, że sporo schudł. W momencie wyjazdu miał brzuszek, który najwyraźniej zamienił na tonę mięśni. Zmężniał, zapuścił brodę i dorósł, jednak jego oczy były tak samo ciepłe, jak zapamiętałam.

Rozburzone i pofalowane afro nadal pozostawało takie, jak przed pięcioma laty.

— Cholerny kontrakt — wysyczał, wchodząc do środka. — Gdybym nie podpisał tego pięcioletniego zobowiązania na pracę we Francji, to już dawno rzuciłbym to wszystko w cholerę i wrócił. Strasznie mi przykro, że musiałaś ogarnąć pogrzeb sama. — Wyciągnął z przyniesionej przez siebie torby wielką butelkę alkoholu i postawił ją na blacie.

Winny [PRAWNICY #4 - spin-off]Wo Geschichten leben. Entdecke jetzt