25. Najwyższa pora zapomnieć

Start from the beginning
                                    

Ja...

Nie byłem sam dlatego, że autentyczna bliskość jest iluzją.

Byłem sam, ponieważ nikogo do siebie nie dopuszczałem, zbyt przerażony wizją ponownego rozczarowania.

Naprawdę zaczynam to rozumieć.

Niestety, potrzeba wycofania się do stabilnego punktu czasami bywa znacznie silniejsza. Najwyraźniej wciąż tkwią we mnie odłamy tej irracjonalnej obawy, że pożałuję, jeśli raz jeszcze się przed kimś odsłonię. Z tego powodu muszę uważać, aby robić wszystko swoim tempem — krok po kroku, bez pośpiechu i presji. Wierzę, że z upływem czasu zacznę ufać ludziom na nowo, a cała ta niezręczność, to napięcie i wyobcowanie zejdą na dalszy plan.

A wtedy — mam nadzieję — znowu będzie jak dawniej.

Musi być.

A ja muszę w to wierzyć.

Nie chcę niczego zepsuć swoim zachowaniem; nie znowu. Mama wreszcie zaczyna sobie pozwalać na swobodny, przepełniony zadowoleniem śmiech, któremu daleko do wymuszonego, tak jak to miało miejsce w ostatnim czasie. Sprawienie jej przykrości jest ostatnią rzeczą, jakiej potrzebuję, dlatego nie odzywam się ani słowem, mimo że bezwolnie narasta we mnie nikłe przekonanie o panującym wokół surrealizmie, zupełnie jakbym nie pasował do tego wesołego, ale jednocześnie obcego obrazka.

Nie stawiam się nawet w momencie, gdy w niedzielę rano mama proponuje wycieczkę na plażę, twierdząc, że wyrwanie się z tej przygnębiającej rutyny dobrze nam zrobi. Od centrum Canarsie dzielą nas zaledwie dwie mile, dlatego możemy sobie pozwolić na ten nagły wypad.

Na samą myśl o wyjściu z domu robi mi się duszno, ale doskonale wiem, że już dłużej nie mogę unikać kontaktu ze światem. Jeśli mam zwalczyć ten chorobliwy lęk przed kontaktem z drugim człowiekiem, ze wszystkim w zasadzie, muszę zacząć pracować nad samokontrolą i opanowaniem, dzięki którym zdołam zawładnąć nad targającym mną mętlikiem, nim będzie za późno; nim znowu... przesadzę i doprowadzę do czegoś, czego będę żałował jak diabli.

Zaciskam więc zęby i odsuwam od siebie niechęć do podjęcia pierwszej świadomej próby zerwania więzów z przeszłością. Bo może o to właśnie w tym chodzi? Może powinienem... zadziałać wbrew sobie, wbrew tym wszystkim wyimaginowanym pierwszorzędnym potrzebom i zrobić coś nieoczekiwanego? Może powinienem odrzucić na bok lęki czy inne urazy i wyjść poza strefę komfortu, nawet jeśli na samo wyobrażenie tak śmiałego ruchu robi mi się niedobrze? Może dzięki temu wreszcie zrozumiem, co mnie tak mocno trzyma w miejscu i... świadomie postawię krok naprzód?

Cholera, to...

Naprawdę nie wiem.

Trapi mnie ten dysonans; ta niezgodność myśli i czynów.

Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, staję obok mamy niczym kołek i patrzę w ciszy, jak pakuje kanapki do pojemnika, a następnie przelewa kawę do wysokiego termosu.

— Sporo tego — mówię cicho.

— Tak? — Przechyla głowę. — Wydaje mi się, że w sam raz. Powinno nam wystarczyć do obiadu.

— Ach, jasne...

Mama przygląda mi się podejrzliwie.

— Nawet nie zaczynaj z tym swoim nie mam apetytu. — Marszczy brwi.

— No, wiesz. — Wzruszam ramionami. — Nie tak dawno zjadłem całkiem duże śniadanie.

— Oczywiście, że zjadłeś. — Z nieskrywanym prychnięciem sięga po niewielki, szmaciany plecak, do którego pakuje jedzenie. — Zaraz po tym, jak ci je siłą wcisnęłam.

Dni, które nie wrócąWhere stories live. Discover now