25. Najwyższa pora zapomnieć

456 45 19
                                    


Wokół mnie dzieje się tak wiele, aż na nowo zaczynam się gubić.

Niemalże całą sobotę spędzam na pobieżnym nadrabianiu materiałów z literatury i algebry, które Newt z rana zeskanował, uporządkował i jeszcze przed południem przesłał mi mailem, w ogóle nie narzekając na ilość czasu, jaką musiał na to poświęcić. W dużej mierze dzięki temu jeszcze udaje mi się jakoś utrzymywać myśli w ryzach i nie denerwować za bardzo faktem, że już w poniedziałek wracam do tego zgiełku, do tych przepełnionych ludźmi korytarzy i do napięcia, które z pewnością nie będzie chciało mnie opuścić jeszcze przez długi czas. Nie wypływam więc na głęboką wodę; świadomie trzymam się bezpiecznej przystani.

Mama uśmiecha się za każdym razem, kiedy widzi, jak bardzo się staram i skupiam na różnych rzeczach, nawet tych mało ważnych, dzięki którym udaje mi się mniej myśleć i denerwować. Nie pyta o wizytę sprzed kilku dni ani o to, jak czuję się z moją nową dzienną rutyną; czy na pewno biorę leki. Najpewniej zdaje sobie sprawę, że nadal potrzebuję chwili dla siebie, czasu na głębszy namysł. Dlatego też niczego nie robi na siłę i nie naciska, a po prostu... jest.

Wspiera mnie.

A to naprawdę wystarczy.

Normalnie wściekałbym się, że wszyscy wokół obchodzą się ze mną jak z jajkiem, zadając ostrożne pytania pozwalające na zwinny unik, ale do mojej podświadomości chyba wryło się niespodziewane przekonanie, że potrzebuję tego przejęcia. Nie mogę otoczyć się po raz kolejny warstwą asekuracyjną. Nie mogę się wycofać i udawać, że wszystko gra. Nie mogę zrobić niczego, na co zdecydowałbym się dawniej, ponieważ cała ta sytuacja zmusza mnie do szczerości.

Ale...

To przecież dobrze.

Dzięki temu dopada mnie przedziwna motywacja, za sprawą której pragnienie powrotu do izolacji powoli schodzi na dalszy plan. Jestem w stanie wyjść poza bezpieczną strefę i zostać w niej przez chwilę, chłonąc przeróżne emocje, nawet te nieodczuwane od dawna, niemalże zapomniane. Na nowo doświadczam uczucia ciepła, troski i bliskości — tym razem tej autentycznej, przyprawiającej mnie o wrażenie nadciągającej stabilności. Przypominam sobie, jak to jest być w pełni kochanym, a nie sztucznie adorowanym, i nie mogę oprzeć się wrażeniu, jakbym czekał na ten moment od samego początku.

Nie mam więc na co narzekać.

Mimo to nadal odczuwam jakieś... skrępowanie.

Czy tego chcę czy nie, wciąż czuję się nieswojo z myślą, że jestem totalnie odsłonięty, wręcz nagi. Nie poradzę sobie, jeśli po raz kolejny będę musiał przechodzić przez odrzucenie, które poskutkuje gwałtownym wycofaniem się po samą granicę trzeźwości umysłu. Aż za dobrze wiem, że w przypływie desperacji popełniłbym kolejny błąd i runąłbym w przepaść; że skończyłbym w jeszcze gorszym stanie niż obecnie.

Tylko... dlaczego?

Oni nie są... tacy. Mama i Newt.

Nie zostawią mnie samego, zwłaszcza że wiedzą, jak bardzo ich potrzebuję. Oboje widzieli mnie w tym nędznym, godnym pożałowania stanie, a i tak nie uciekli, co było wystarczająco mocnym zgrzytnięciem. W końcu przez tyle czasu byłem przekonany, że wieczność nie istnieje; że stałe, spajane mocną więzią relacje są zaledwie głupią mrzonką — czymś, w co wierzą sami naiwniacy. Powoli jednak zaczynam dostrzegać sedno sprawy i rozumieć, że w tym wszystkim nie chodzi o wieczność jako taką, a o... dopasowanie, o znalezienie osoby, która nie wycofa się, kiedy sprawy zaczną się komplikować, i mnie nie porzuci. Teraz już to wiem.

Dni, które nie wrócąWhere stories live. Discover now