Rozdział czternasty - Bitwa o Hogsmeade

1.4K 88 36
                                    

- Skup się.

Lucjusz Malfoy widząc rozkojarzony wzrok syna, rzucił w jego stronę surowe spojrzenie. Akcja, którą planowali od niemal miesiąca była kluczową w całej ich działalności, dlatego nie mógł sobie pozwolić, by ktokolwiek dzisiaj nawalił. Zwłaszcza jego potomek.

Skup się.

Draco prychnął w myślach, krzywiąc się lekko. Powtarzał dziś te dwa słowa niczym mantrę, napawając się ich wydźwiękiem, który ani trochę nie chciał przełożyć się na rzeczywistość.

Jego myśli jak na złość uciekały w stronę słodkich warg, którym miał ochotę ukraść jeszcze jeden pocałunek, delikatnego ciała, które wyczuwał pod swoimi dłońmi, miękkich loków i tych dziwnych prądów, które przechodziły przez niego za każdym razem, gdy jej dotykał.

Nie spał prawie całą noc, wciąż odtwarzając w głowie ten niezwykły moment, którego nie był w stanie się pozbyć. Jej gest odblokował w nim przestrzeń uczuciową, która już dawno nie gościła w jego myślach.

Nagle zatęsknił za bliskością drugiej osoby i poczuciem czegoś więcej, zupełnie innego niż do tej pory. Nie chciał jednak wykorzystywać do tego Granger. Jeśli ich pocałunek tyle komplikował, to co stałoby się między nimi, gdyby postanowił pójść o krok dalej?

- Ruszamy.

Krótki rozkaz do wymarszu był dla niego jak kubeł zimnej wody, który skutecznie ostudził jego gorące myśli. Pierwsza fala ruszyła w ciemność podpalając domy, z których wybiegali przerażeni ludzie, wprost w ręce czekających na nich morderców.

Ogień trawił mieszkalną część Hogsmeade, pozostawiając po sobie swąd dymu i palonych ciał. Draco przyglądał się wszystkiemu z daleka, czekając na sygnał dla drugiej grupy, która wkroczyć miała, gdy do walki o przetrwanie włączą się czarodzieje również zajmujący domy w niewielkiej wiosce.

Krzyki umierających i torturowanych, bezbronnych ludzi łączyły się w głośną symfonię zdzieranych gardeł wypełnianych krwią. Dawni Śmierciożercy wpatrywali się w masakrę z uśmiechami satysfakcji, nie zwracając uwagi na blondwłosego, który rozglądał się nerwowo po prowizorycznym polu bitwy w poszukiwaniu grupy Aurorów, która powinna była już się tam pojawić.

Draco wyjął różdżkę, rysując jej końcem na dłoni zodiakalny znak barana, który zajaśniał białym blaskiem, pozostawiając na jego ręce błyszczącą poświatę.

- Co ty wyprawiasz? – Ojciec spojrzał na niego z podejrzliwością, którą jednak szybko udało mu się rozwiać.

- Kiedy założymy maski, szybko stracisz mnie z oczu. Będę czuł się lepiej, wiedząc, że znasz moje położenie – skłamał lekko, uzyskując aprobujące kiwnięcie głową seniora. Tak naprawdę, był to jego znak ustalony kilka dni temu wcześniej z Potterem, dzięki czemu Aurorzy wiedzieli kto stoi po ich stronie. Byłoby trochę niezręcznie, gdyby któryś z nich przez przypadek zabił ich informatora.

Nagle przestrzeń przed nimi zaczęła mienić się kolorowymi barwami, którym towarzyszyły niemal bojowe okrzyki. Ten stan zwiastował tylko jedno.

- Już czas.

Idąc tropem towarzyszy, Draco przywdział maskę, za chwilę rzucając się w wir walki. Po chwili nie był w stanie już nawet odróżnić kto był po jego stronie, a kto po przeciwnej, rzucając zaklęcia atakujące niemal na oślep, próbując odparować każde przeznaczone specjalnie dla niego.

Biegł, czując, że zbiera mu się na wymioty za każdym razem, gdy przez przypadek potknął się o spalone, powykręcane ciała, starając się nie myśleć, że duża część zwłok jest zbyt niewielka, by należeć do osób dorosłych.

Po drugiej stronie lustra ~ dramione ✔Where stories live. Discover now