Rozdział 3

28 2 0
                                    

Nawet we śnie, mnie prześladował.
Te jego niebieskie, przenikające spojrzenie. Widziałem, je tak wyraźnie. W połączeniu z podłym, złośliwym uśmiechem, a potem jak wyciąga moją Iskrę Duszy.
Ile razy, od tamtego wydarzenia budziłem się z krzykiem i płaczem? Nie zliczę. Czasami, tej samej nocy, śniłem o nim wiele razy. Nie potrafiłem się uspokoić. Całe ciało drżało, nie słuchało. Bałem się ciemności, samotności, tego, że mnie znajdzie i znowu spróbuje to zrobić. Zabić. Dokładnie tak. Zabić. Taka jakaś niemoc i panika mnie ogarniała mimo, że w Siedzibie Rycerzy Zodiaku nie byłem sam. Strzegła mnie potężna magia oraz jej posiadacze.

-Wystarczy, że spuszczam cię z oczu, a już pakujesz się w kłopoty.-usłyszałem znajomy głos, ale nie byłem pewien, czy chcę widzieć jego właściciela.

Azariah, mój elfi przyjaciel. Syn kupca, szlachcic na dobrą sprawę. Kobieciarz jakich mało, czasami unoszący się dumą, ale mimo wszystko oddany wobec bliskich. Mag powietrza, właściwie to Mistrz Magii Powietrza oraz znakomity handlarz. I, mówię to z ręką na sercu, ale kto, jak kto to nosa i rękę do interesów posiadał. Niełatwo go oszukać, zarówno w kwestiach finansowych jak i biznesowych. Niekiedy, podziwiam go cicho za zdolności, jakie posiada.
Patrzyłem na niego, jak opiera się o framugę drzwi. Ręce skrzyżował na wysokości klatki piersiowej. Jedną nogę miał zgięta w kolanie, a bucior na lekkim obcasie dotykał fragmentu ściany. Ciemnozielony płaszcz ze złotymi obszyciami był jego znakiem rozpoznawczym. Podobnie jak ten wielki kapelusz z ozdobnym piórem. W sumie, on często nosił wyrafinowane nakrycia głowy. Chociaż, ten, w jakim go najczęściej widziałem, to czarny kapelusz ze sporym rondem, ozdobną tasiemką, srebrną klamrą oraz piórkiem.

-Odpuścił byś sobie te swoje złośliwości.- odwróciłem głowę w stronę okna.

-To, żadne złośliwości, Kolorowy Pajacyku.- uśmiechnął się i podszedł do mnie.
Stukot obcasów roznosił się po pomieszczeniu i docierał do moich uszu, lekko je drażniąc.

-Nie jestem Kolorowy Pajacyk.- warknąłem, łypiąc na niego.-Nie mam ochoty na twoje idiotyczne żarty, nowobogacki palancie.

Słyszałem, jak zaśmiał się pod nosem, a jego złote ślepia, na moment skryły się pod powiekami.
Zdjął kapelusz, kładąc go po chwili na niewielkiej szafce stojącej przy łóżku. Przeczesał kasztanowe, wpadające w rudy kolor kudły. Zawsze zaczesywał je do tyłu, a kilka niesfornych kosmyków opadało na jego czoło. Poruszał szpiczastymi uszami, kiedy tak mi się przyglądał.

-Jak się czujesz?- zapytał kładąc dłonie w okolicach brzucha zakładając przy tym nogę na nogę.

-Źle.- odburknąłem.- Wszystko mnie boli, nie mam na nic siły. Nawet apetytu nie mam.- widziałem, że zerknął na talerz z jedzeniem, którego nawet nie tknąłem.

-Powinieneś jeść, żeby odzyskać siły. Głodząc się, tylko sobie zaszkodzisz.- Azariah popatrzył na mnie zmartwionym spojrzeniem.-Poprosiłem rodowego medyka, żeby się tobą zajął. Ma się tutaj niedługo zjawić.- zaskoczył mnie tymi słowami.

-Nie musiałeś, dobrze się tutaj mną opiekują.- odwróciłem głowę w jego stronę.

Spróbowałem podnieść się do pół-siadu.

-Kradzież Iskry Duszy to nie żarty, Tobias. - zaczął poważnym tonem, marszcząc przy tym brwi.

Przy tych jego, jak na elfa twardych rysach twarzy, wyglądał jak łobuz jakiś, który zamierzał komuś spuścić solidne manto.

-Mogłeś zginąć.- wziął talerz i wcisnął mi go w dłonie, jak tylko usiadłem w wygodnej pozycji.-Proszę, zjedz.- nie mogłem się nadziwić, jak ktoś taki jak on potrafił tak przejmować się i dbać o bliskie osoby.

Kroniki Larnwick Serce BardaWhere stories live. Discover now