Rozdział Czternasty cz. 1

271 26 0
                                    

Siatki na włosy ozdobione perłami poszły w odstawkę; rzucone gdzieś na blat stołu. Dwie kolorowe plamy wirowały w zatrważającym tempie, zupełnie nie zważając na ograniczoną przestrzeń. Łokieć, ręka, stuknięcie obcasem, pisk, klaśnięcie i od nowa. Jak dwa kolorowe ptaki w pędzie; aż dziw, że na nikogo nie wpadły i nic nie zrzuciły na podłogę. Długie sukienki wzbijały tylko tumany kurzu, który wirował w smudze światła, wpadającej przez wąskie okienko. Tak wyglądała radość.

Es i Yld przymierzyły nowe stroje, dostarczone przed południem przez służącego. Co prawda z pewnością nie uszyto ich specjalnie dla nich, ale cieszyły jak nowe. Bo i w istocie suknie były piękne, bordowo-granatowe – uszyte z drogiego, porządnego materiału, ale na tyle lekkiego, by wirować w tańcu. Zgodnie z modą miały szerokie rękawy i odpowiednie rozcięcia na bokach, by ukazywać śnieżnobiałą suknię spodnią z falbanami. Były haftowane, co świadczyło o statusie kobiety, dla której zamówiono taki ubiór. Może córki jakiegoś radnego, która pokręciła nosem i odesłała do rzemieślnika? Es i Yld oczywiście od razu poprawiły kołnierz i dekolt do tego stopnia, że wielu określiłoby go nieprzyzwoitym, ale jak obie twierdziły „pierś musi mieć swobodę, by lepiej powietrza nabierać." Talie ściągnięte mocno paskami i heja, w tany.

Pod ścianą, na koślawym taborecie siedział Amargein i stroił lutnię. Obok przycupnął Gilno i naprawiał zakurzony bębenek, który wyhandlował od kompanii Diarmaida. Oni również dostali wyględniejsze odzienie, ale w przeciwieństwie do siostrzyczek, woleli przywdziać swoje stare ubrania. Tylko Frang chodził od ściany do ściany, stawiając pokracznie szeroko nogi, twierdząc, że rozchodzi pończochy, a nuż mu się trafił rozmiar za mały? Gilno tylko pokręcił głową na te akrobacje, czując, że za chwilę usłyszą pękające szwy. Czekali jeszcze tylko na buty, które tego dnia miały wrócić od szewca.

Gdyby Es i Yld były tylko trochę ciszej, usłyszeliby ciężkie kroki na schodach. Jednak w pokoiku panował taki hałas, że dopiero łomotanie w drzwi sprawiło, że podskoczyli z miejsca.

— A kogo diabli niosą... Karczmarz to czy Diarmaid... — powiedział Gilno i podniósł się ze skrzyni.

Gość najwyraźniej nie przywykł do czekania, bo nim mężczyzna doszedł do drzwi, te się otworzyły. Stał za nimi jeden ze strażników miejskich, który momentalnie usunął się w korytarz. Do izby weszła ostatnia osoba, której kompania mogła się spodziewać. Withell z Erc we własnej chudej osobie, bardzo mocno się pochylając, by nie zahaczyć głową o framugę, wszedł pewnie do pomieszczenia.

Es poczuła, jak Yld łapie ją mocno za rękę, usunęły się trochę pod ścianę, jakby pragnąc zniknąć z pola widzenia. Frang stanął jak wryty.

Wielki Namiestnik rozejrzał się powoli po pomieszczeniu, zupełnie bez zainteresowania. Strząsnął śnieg z ramion i odpiął złotą klamrę, która trzymała ciężki płaszcz z futrem. Przerzucił odzienie przez ramię.

— Możecie odejść, czekać na dole — zwrócił się do swojej eskorty i zamknął drzwi.

— Powitać, Panie Namiestniku... — wymamrotał Gilno i spuścił wzrok, jakby nie wiedząc, gdzie oczy podziać. Amargein wstał i odłożył na bok lutnię.

Withell sprawiał wrażenie w pełni opanowanego; zachowywał się, jakby znajdował się w jednym z pokojów gościnnych we własnej kamienicy. Niemniej jednak wprawne oko mogło dostrzec, że trzymał się z daleka od Es i Yld, a gdy ruszył do stołu, zerkał, czy przypadkiem się nie zbliżają.

— Nie musicie stać. Widzę, że stroje zdążyły na czas. Doskonale — zaczął i usiadł na jednym z krzeseł. Momentalnie dłoń powędrowała mu do krzaczastych wąsów. Po twarzy widać było duże znużenie, oczy jakby się zapadły, pod nimi wykwitły cienie.

Korona KrukaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz