10.Miasteczko

70 16 9
                                    

Wóz jest ciasny. Nie mogę normalnie oddychać. Suknia gryzie i boleśnie wpija mi się w brzuch. Nawet Skoczek jest wyzuty z energii. Siedzi ze skrzyżowanymi nogami i kiwa się do rytmu podskakiwania na wybojach. Od dłuższego czasu słyszę coraz głośniejsze krzyki i stukot obcasów. Zapewne na zewnątrz roi się od ludzi.

Stajemy. Obijam się o ścianę, gdy tracę równowagę. Jestem zagłodzona, przez te tygodnie spędzone w pałacu mocno schudłam, a moja skóra przybrała niezdrowy odcień szarości. Wyglądam strasznie. Następnym razem zrobię Kassionowi awanturę.

Umrzesz tutaj. Już nigdy nie wrócisz do domu.

Fantastycznie, szaleństwo się odezwało. Wzdycham ciężko i pocieram zmarznięte ramiona. Jest coraz chłodniej, a moja sukienka jest pozbawiona rękawów. Deszcz wciąż bębni o dach, a miejscami przecieka. Lodowate krople wody ściekają mi po karku.

Drzwi się otwierają, przeraźliwie skrzypiąc, Mam wrażenie, że cała konstrukcja lada moment się zawali. Zadziwiająco niska jakość wykonania jak na bogaty styl życia mojego porywacza. Wyprowadzają mnie i Skoczka. Obroża bzyczy cicho, a w sekundę potem zamieram posłusznie, niezdolna do wykonania jakiegokolwiek ruchu. Chłopak patrzy na mnie współczująco. Z tyłu zbliża się do niego funkcjonariusz, którego nie dostrzega. Chcę go ostrzec, ale on nie reaguje na moje rozszerzone oczy. Obręcz zaciska się na szyi Skoczka, a z moich oczu lecą łzy.

White staje obok nas, trzymając Śpioszka na rękach. Dziewczynka nadal śpi.

– Posłuchajcie mnie uważnie – odzywa się Kassion, stając przed całą naszą czwórką. – Pójdziemy na obiad do restauracji. Na czas posiłku wyłączymy paralizatory. Jeżeli któreś z was napomknie o waszej ojczyźnie... – zniża głos do szeptu. – Pożałujecie.

Zerkam na White'a. Oboje wiemy, o czym mówi mężczyzna.

Zasady.

***

Restauracja to dla mnie obce słowo. Z ciekawością wodzę wzrokiem po obszernym pomieszczeniu, w którym stołują się ludzie. Jestem nieco onieśmielona. Strażnicy prowadzą nas do stolików i z niejakim zdumieniem zauważam, że zachowują się wobec nas uprzejmie. Nie chcą rzucać się w oczy. Parę osób zerka na nas z ciekawością, a widząc mój cylinder i stroje rodem z królewskiego dworu czym prędzej odwracają głowy i powracają do nic nie znaczących uprzejmych konwersacji.

Siadamy przy stole, a ja wzdycham cicho z ulgą, kiedy obroża przestaje mnie więzić.

Nie możesz uciec. Nigdy nie uciekniesz.

Spycham ten niecny głos w głąb czaszki, usiłując odroczyć wybuch klątwy. Mam jednakże świadomość, że niedługo nastąpi. Od dłuższego czasu było spokojnie, dlatego boję się, że atak będzie silniejszy niż pozostałe.

White trąca mnie pod stołem. Patrzę na jego twarz, teraz rozjaśnioną uśmiechem. Siedzi tuż obok. Pomimo tego wszystkiego: strażników, Zasad, Kassiona i jego absurdalnie skomplikowanych planów, jestem szczęśliwa. Chwytam przyjaciela za rękę, uśmiechając się do niego.

– Jak żebro? – Szepczę, pochylając się w jego stronę.

– Nie ma śladu po siniaku – odpowiada wesoło. On także cieszy się, że jesteśmy razem, chociażby na te parędziesiąt minut. Skoczek patrzy na nas spode łba, nie jest zachwycony.

– White... – zaczynam. – Ja i Skoczek...

– Wiem – przerywa mi pospiesznie, a jego radość momentalnie gaśnie. – Jesteście razem.

– Nie – mówię cicho, tak, żeby dziedzic rodu Skoczków mnie nie usłyszał. – To on chce być razem ze mną. Ja nie wiem, co o tym myśleć. Chyba... chyba kocham kogoś innego – przełykam ślinę.

– Naprawdę? – Pyta, a w jego głosie pojawia się nuta nadziei. Przynajmniej tak mi się wydaje.

– Nie mam pojęcia – wzruszam ramionami. White kiwa głową w zamyśleniu.

***

Nie kocha go. Ona go nie kocha. Może jeszcze mam szansę! Spoglądam na jej niesforne, rude włosy, cechę rodziny Kapeluszników. Chcę jej wyznać to, co od miesięcy kołacze w moim sercu, ale nie mogę. Znowu przeklęty język mi się plączę i wydaję z siebie jedynie gardłowe mruknięcie. Hattie spogląda na mnie pytająco, a ja potrafię jedynie pokręcić głową. Jestem idiotą.

Ktoś stawia przed nami talerze z jedzeniem. Dziękuję uprzejmie i sięgam po widelec. Sałatka i... nie wiem, co jeszcze. Boję się nawet tego spróbować.

– To ziemniaki – mówi Hattie, wskazując żółte kamienie na moim talerzu. Przytakuję jej, udając, że wiedziałem to wcześniej. Ostrożnie próbuję jeden z nich. Są bardzo gorące, ale zaskakująco smaczne. Zjadam cały posiłek w kilka minut, wygłodzony po kilku tygodniach owsiankowej diety. Mam przeczucie, że nie skończy się to dobrze dla mojego żołądka.

Siedzimy od dłuższej chwili, siorbiąc herbatę. Kassion i strażnicy pogrążeni są w cichej rozmowie. Usiłuję podsłuchać, o czym tak dyskutują, ale mówią zbyt cicho. Skoczek zabawia Śpioszka. Mała śmieje się wesoło, sennym wzrokiem obserwując, jak chłopak układa piramidę ze sztućców.

Zerkam na Hattie. Cały czas trzyma moją lewą dłoń. Nie wygląda dobrze.

– W porządku? – Pytam. Nie odpowiada, a jedynie tępo kręci głową.

– Szaleństwo – szepcze w końcu przez zaciśnięte zęby.

– Jestem tu – mówię szybko. Mam nadzieję, że uda mi się ją uspokoić. – Panie Kassion, możemy na chwilę wyjść na zewnątrz?

– Nie – odpowiada, niezadowolony, że w ogóle śmiałem się odezwać. Wzruszam ramionami i mocniej ściskam dłoń dziewczyny, pewny, że przy mnie pokona szaleństwo. Będzie dobrze.

Śpioszek bierze do ręki nóż. Skoczek nie zwraca na to uwagi, patrząc na mnie z nienawiścią, na splecione dłonie moje i Hattie. Mała krzyczy, kiedy ostrze przecina delikatną, bladą skórę na jej palcach. Zaczyna płakać. Kassion sykiem mówi, że ma się uspokoić. Kiedy to nie pomaga, wstaje i policzkuje małą. Mocno. Krzywię się, oburzony. Jak on może?

Nagle Hattie puszcza moją dłoń. Uśmiecha się szeroko. Potem zaczyna piszczeć. Kassion przegiął. Ludzie skupiają na nas całą swoją uwagę, czuję się nieswojo. Funkcjonariusze podrywają się z miejsca, jeden z nich uruchamia obrożę, ale wynalazek wypuszcza z siebie kilka iskier i nie unieruchamia dziewczyny. Ona wstaje i zaczyna biegać i skakać po restauracji. Ściąga obrus z naszego stolika, przez co talerze z brzękiem lądują na podłodze.

– Spokojnie, Hattie! Spokojnie! – Proszę, podbiegając do niej. Chwytam ją za ramię, a ona odwraca głowę w moją stronę. Jej oczy... są przerażające. Pokryte mgłą, która co chwila zmienia odcień czerwieni. Nie mogę na nie patrzeć. Wyrywa się i wybiega na zewnątrz. – Hattie! – Wrzeszczę. Zaraz zrobi sobie krzywdę.

Wybiegam za nią, a strażnicy mnie nie zatrzymują. Pozwalają mi ją uspokoić. Są bezsilni wobec klątwy Krainy Czarów. Nie mogę jej dogonić, jest za szybka. Biegnie prosto przed siebie, potrącając zaskoczonych ludzi.

– Przepraszam – wołam, nawet w takiej chwili pamiętając o manierach. Przyspieszam, a w mojej głowie wybucha panika. Ona biegnie w stronę rzeki. Jeśli się nie zatrzyma, spadnie do wody. Hattie nie umie pływać. – Hattie! Stój! Proszę! Proszę... – nie słyszy mnie. Prawie ją doganiam.

Patrzę otępiały, jak skacze do rzeki. Przez chwilę frunie w powietrzu, a potem z pluskiem ląduje pod powierzchnią. Nie wynurza się. Bez zastanowienia rzucam się na dół. Może zdążę.

Może jeszcze nie jest za późno.

Rulebook. Księga ZasadWhere stories live. Discover now