25.Powrót

60 10 24
                                    

Pędzimy z Karo ile sił w nogach. Kier jest parę metrów przed nami, popędza nas co jakiś czas, niemal nie zdyszana. Posłaniec poinformował, że zamknięto kolejne dziewięć przejść. Zostało już tylko jedno. Jedno, jedyne przejście, które znamy. Tych nieznanych na pewno jest od groma, ale nie chcę tracić czasu na ich szukanie, zwłaszcza że może to potrwać całe miesiące, ba, nawet lata!

Przeklinam Kassiona, w biegu rozcierając ramiona, ponieważ z nieba sypie najprawdziwszy śnieg. Do przejścia mamy na szczęście niedaleko. Jest jednak na tyle trudno dostępne, że mało kto z niego korzysta.

– Już prawie jesteśmy! – Bliźniaki jedno przez drugie zachęcają mnie do przeskakiwania kolejnych zasp. Jestem zasapana i spocona, a jednocześnie marznę. To najdziwniejsze odczucie, jakie kiedykolwiek było mi dane zaznać. Z niejaką zazdrością patrzę, z jaką lekkością Kier i Karo skaczą przez śnieg. Postanawiam w duchu, że muszę więcej ćwiczyć.

Niemal upadam z radości na kolana, kiedy między wirującymi ścianami śniegu dostrzegam zarys zębatych, stromych skał. Wiem jednak, że najgorszą częścią wcale nie jest bieg, a wspinaczka, która nas czeka. Z zadowoleniem poklepuję nogawkę brązowych spodni. Po wielu tygodniach noszenia niewygodnych spódnic z ulgą założyłam o wiele praktyczniejsze i wygodniejsze bojówki. Od razu też upchałam w nich różne przydasie, naturalnie. Już nigdy nie wyjdę z domu bez tygodniowego zapasu batoników na wszelki wypadek – nie zniosłabym kolejnej owsiankowej diety.

Karo i Kier bez wysiłku zaczynają wspinać się po stromych, porytych cienką warstwą śniegu skałach. Są śliskie i mimo wielu lat wspinania się na drzewa idzie mi o wiele gorzej niż im. Co i rusz ześlizguję się na ziemię, boleśnie grzmocąc rzycią o podłoże. Bliźniaki, wbrew moim oczekiwaniom, również radzą sobie nie najlepiej. Już kilka metrów nad ziemią wspinają się bardzo wolno i niemal niezdarnie, co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, jak trudno wdrapać się do wykutej na wysokości dwudziestu metrów jaskini z przejściem do świata ludzi.

– Moja droga, stało się coś? –Podrywam się, na co mruczący głos śmieje się cicho. Obok mnie błyska koci uśmiech.

– Kocie z Cheshire! – Wykrzykuję radośnie. – Możesz wskazać mi inną drogę do tamtego przejścia? – pytam, wiedząc, że zwierzak doskonale zna się na zakamarkach i skrótach. Kier właśnie zsuwa się na ziemię z rozzłoszczoną miną, lecz widząc, z kim rozmawiam, błyskawicznie się rozchmurza i woła swojego brata.

– Musicie podążyć tak, żeby się tam dostać – odpowiada, cały czas szczerząc się szeroko. Przewracam oczami.

– Nie mamy czasu na bełkot bezsensu!

– Dlaczego? – obrusza się Kot. – Ja bardzo lubię bełkot bezsensu. Ja nie mam sensu, ty nie masz sensu, sny są bez sensu, mgły są bez sensu, nawet, niestety, sens nie ma sensu – mamrocze.

– Kocie, proszę. – Składam dłonie w błagalnym geście, a wówczas Kot niechętnie znika, aż zostaje tylko jego uśmiech oraz nastroszony czubek ogona, który wskazuje wąski przesmyk między skałami.

– Tamtędy – dodaje, zanim całkowicie rozpływa się w powietrzu.

Wciągając brzuchy, prześlizgujemy się przez korytarzyk, ocierając sobie ramiona i twarze o ostry kamień. Jest tu dużo cieplej niż na zewnątrz i momentalnie moje policzki zaczynają lśnić jaskrawą czerwienią, jakby dopiero teraz reagowały na bieg przez zaspy. Stopniowo przejście się rozszerza, a ja jestem już w stanie wyczuć charakterystyczną magię Króliczej Nory. Za zakrętem widać pulsujące światło w przyjaznym, żółtym kolorze.

Nagle Kier pochyla się gwałtownie, przyciskając palec wskazujący do ust. Zamieram wpół kroku, wychwytując jakieś głosy. Z narastającym zaskoczeniem i strachem słucham, jak grupa co najmniej czterdziestu mężczyzn odpowiada chóralnym przytaknięciem na rozkaz dowódcy.

Rulebook. Księga ZasadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz