9.Bariera

76 19 8
                                    

– Z życiem, ludzie! – Drze się Joker. Od tygodnia jest tak zestresowany, że zapominam już, jak to jest, kiedy na nas nie krzyczy. Prycham cicho, żeby mnie nie usłyszał, i puszczam rączkę trapezu. Przez chwilę lecę w powietrzu, czując w brzuchu motylki szczęścia. Uwielbiam ten numer. Czuję się wówczas jak prawdziwy ptak zdobywający przestworza. Karo wyciąga swoje ramiona i mnie łapie, a potem przerzuca na platformę. Biegnę po trzeci trapez, zamocowany przy suficie. Pospiesznie wdrapuję się na niego i znowu rozpoczynam serię akrobacji.

– Kier, gotowa? – Krzyczy Karo.

– Zawsze.

Oboje wyskakujemy w powietrze i łapiemy się za ramiona. Spadamy przez dwie sekundy, ułożeni równolegle do ziemi. Jak zwykle boję się, że sprzęt nawali i wyląduję na twardej ziemi z połamanymi kończynami. Joker nie toleruje asekuracyjnych sieci. Na szczęście pojawia się drążek, który natychmiast z ulgą chwytamy. Huśtamy się na nim przez dłuższą chwilę, a potem zeskakujemy na ziemię, wykonując efektowne salta.

– Więcej dramatu! Więcej emocji! Macie zszokować publiczność, przyprawić ich o palpitacje serca!

– Tak jest – odpowiadamy jednym głosem, mój brat i ja. Otrzepuję z kurzu mój pełen cekinów niebieski strój. Upstrzony błękitnymi piórami, pokrywa mnie całą od kostek po szyję. Przed występem zakładam go przez pół godziny męcząc się z niesamowicie obcisłym materiałem, ale wyglądam w nim niesamowicie. Na nogach mam baletki. Karo ma bliźniaczy kostium, tyle że czarny. Wyglądamy jak dzień i noc.

– Kier, masz może jakiś ręcznik? – Pyta Karo. Zawsze zapomina swojego. Kręcę głową, ale z uśmiechem.

– No pewnie, że mam – rzucam mu zapasowy ręcznik, którym wyciera sobie spocony kark. – Idę się umyć – oznajmiam. Łapię torbę, w której trzymam moje zwykłe ubrania, i schodzę ze sceny.

Kwiaty Deszczownicy są cudowne. Wystarczy szarpnąć za łodygę, a olbrzymi kielich rośliny natychmiast pokrywa cię całego, tworząc odpowiednik niepraktycznego wynalazku świata ludzi, kabiny prysznicowej. Nazbierana w środku woda wystarcza idealnie na umycie włosów. Po potraktowaniu ich moim autorskim specyfikiem, szamponem z motylego pyłku, są miękkie i błyszczące. Rozkoszuję się rozpuszczonymi kosmykami, ponieważ zwykle są upięte w duży, niesamowicie ciasny kok.

Próbowałam już występować z niezwiązanymi włosami, ale pewnego razu zaczepiły się o trapez. Nie skończyło się to dobrze, wręcz przeciwnie, złamana ręka na miesiąc przygwoździła mnie do ziemi. Joker nie pozwala używać czarów leczniczych, zresztą nie wiem, czy one w ogóle istnieją. Ponoć znają je Pan Gąsienica i Nibyżółw, ale dawno ich nie widziałam. Musimy odczuwać konsekwencje naszych nieudanych występów i prób.

Ubieram się w ogrodniczki i koszulkę z motywem czerwonych serc. Na nogi wsuwam klapki, a głowę przystrajam maleńkim melonikiem, który Kapelusznik sprezentował mi na urodziny. Chwytam torbę i opuszczam Deszczownicę. Karo już na mnie czeka, opierając się plecami o ścianę jednego z wozów. Dzisiaj ruszamy w dalszą drogę, tak, by jutro móc wystąpić w Królestwie Szachów.

– Idziemy? – Odzywa się niskim basem. Kiedyś miał uroczy głosik, a teraz mówi już jak prawdziwy mężczyzna. Jest młodszy ode mnie o kilka minut, co jest częstym powodem naszych przekomarzanek. Nigdy się nie kłócimy, nie na poważnie. Mamy tylko siebie nawzajem. Oczywiście naszą trupę teatralną traktujemy jak rodzinę, ale spokrewnieni jesteśmy tylko we dwoje. – Byłbym zapomniał, jutro mamy jeszcze włożyć to – prycha, pokazując mi dwa sztywne kawałki materiału, które międli w dłoniach.

Maski karnawałowe. Jedna jest błękitna, a druga czarna. Ku mojemu zaskoczeniu Karo podaje mi tę drugą.

– Ponoć kontrast jest modny – mówi, naśladując snobistyczny ton Jokera. Parskamy śmiechem, a potem parodiujemy go przez cały czas składania naszej sceny i sprzętu do powozów.

Rulebook. Księga ZasadWhere stories live. Discover now