5.Ruszamy!

111 25 25
                                    

 

Po raz ostatni sprawdzam swój plecak. Zapas batonów, lornetka, latarka, liny, butelka wody. Powinno wystarczyć. Zawiązuję czerwone trampki i poprawiam kapelusz kowbojski, który dostałam od Kapelusznika. Powiedział, że będę odpowiednikiem jakiegoś Indiany Jonesa, chociaż nie mam pojęcia, o co mu chodziło. Uśmiechał się drwiąco, więc zapewne nie było to miłe.

Podwijam rękawy luźnej, lnianej koszuli. Jest wygodna i nareszcie nie przypomina ciasnych, niepraktycznych sukienek, które zazwyczaj muszę nosić. Po raz ostatni wzdycham i opuszczam komnatę, dokładnie zamykając za sobą drzwi.

– Gotowa, Quinn? – Kapelusznik opiera się o ścianę.

– Gotowa – mówię, starając się brzmieć pewnie. Cheshire jest nieznaną dżunglą szaleństwa. Nawet dla nas zapuszczanie się w tamte rejony jest... cóż, głupotą. Przełykam ślinę.

Mama stoi na schodach w iście królewskiej pozie. Z gracją macha ręką, a na twarzy ma wymalowany przesadny entuzjazm.

– Do widzenia, do widzenia! – Krzyczy. Krzywię się lekko. Jest taka sztuczna. Nigdy nie zrzuca swojej maski. Być może jest to wina jej pokręconej osobowości, ale wolałabym, gdyby raz na jakiś czas zachowała się jak na obywatela świata ludzi przystało.

Wolnym krokiem zmierzam do bramy, nie oglądając się za siebie. Zmuszam się do marszu. Nie chcę tego przyznać przed sobą, ale boję się. Do Cheshire mam cały dzień drogi, ale potem nie mam pojęcia, jak długo mnie nie będzie. Ogrodzenie Pałacu jest zbudowane z wysokiego muru oplecionego pnączami róż. Delikatnie zrywam jeden kwiat i wplatam go sobie we włosy.

– Ładnie wyglądasz! – Za moimi plecami rozlega się głos. Podskakuję i odwracam się z uniesionymi brwiami.

– As? Co ty tu robisz? – Rumienię się potężnie i pochylam głowę, żeby włosy zakryły moje zaczerwienione policzki. As jest wysoki, barczysty i opalony. Dziś ma na sobie luźną koszulę i ciemne, dopasowane spodnie. Wzdycham, gdy palcem unosi moją głowę, przytrzymując brodę. Pochyla się i całuje mnie w usta.

– Myślisz, że pozwoliłbym ci iść do Cheshire samotnie? – Oburza się, uroczo kręcąc głową, przez co jego brązowe włosy opadają mu na czoło.

– Owszem! Założę się, że ci ulżyło, kiedy się o tym dowiedziałeś. Wreszcie będziesz miał spokój.

Uśmiecha się, błyskając w moją stronę białymi zębami. Muskam kciukiem dołeczek w jego policzku. To najpiękniejszy uśmiech na świecie.

– Naprawdę pójdziesz ze mną?

– Oczywiście.

– To wspaniale! – Wykrzykuję i zarzucam mu ramiona na szyję. Śmieje się i okręca mnie w powietrzu.

– Chodźmy – mówi dziarsko i plecami popycha skrzydło bramy. Uchyla się ze skrzypieniem. As chwyta mnie za rękę i razem idziemy krętą ścieżką usianą kolorowymi ciapkami. Cały czas rozmawiamy o zwykłych, mało ważnych sprawach. Chłopak co chwila rzuca jakimś żarcikiem, a ja chichoczę głośno. Kocham go.

– Joker pozwolił ci wziąć wolne?

– Nasza trupa poradzi sobie beze mnie przez parę dni.

– Jesteś kochany – szepczę cichutko, a on nagle się zatrzymuje. Odwracam się pytająco w jego stronę. Pochyla się i całuje mnie delikatnie.

– Ty bardziej – mruczy.

– Dobra, musimy iść, bo nie dojdziemy do Cheshire przed zachodem słońca.

Rulebook. Księga ZasadWhere stories live. Discover now