XV

92 9 1
                                    

Zszedłem po cichu na dół, uważając by nie obudzić nikogo z domowników, być może wciąż śpiących w pokojach na górze. Byłem świadomy swojego dziwnego nawyku wstawania o dziwnych porach, dlatego nie byłem pewien czy jest już pokornie, czy piąta rano.

Jak się okazało, mogłem trochę głośniej zamanifestować swoją obecność, by oszczędzić sobie widoku namiętnie całujących się zakochanych, najwyraźniej wspólnie przyrządzających śniadanie. Spojrzałem krzywo na to w jaki sposób Lou obejmował jej poliki, zupełnie jakby miała uciec. Następnie przeniosłem wzrok niżej i skrzywiłem się jeszcze bardziej na widok jej dłoni na jego dużej pupie.
Nie chciałem w tym momencie o nim myśleć, ani tym bardziej nie chciałem myśleć o nich.
– Mmm, Harry! – powiedziała nie za głośno dziewczyna, oblizując usta po pocałunku jaki dał jej Lou – Chcesz nam pomoc robić śniadanie?
Zgodziłem się bo co innego miałem zrobić. W końcu nakryła mnie na pogladaniu ich ze schodów, zapewne z okropnym grymasem.
Musiałem się jakoś odkupić w oczach ich obojga jeśli chciałem tu zostać.

Kiedy Eleanor w końcu odkleiła się od mojego przyjaciela, posłał mi nieco zakłopotane spojrzenie, jakby wstydził się że nakryłem ich na czułościach, do których przecież mieli prawo.

Ziewnąłem głośno, przeciągnąłem się i zabrałem do wystawiania na stół talerzy i sztućców, w czasie kiedy Eleanor robiła jajecznicę, a Louis zabierał się do robienia herbaty, niby przypadkiem muskając ją biodrem kiedy wyciągał dzbanek.
Czułem się strasznie, dodatkowo zdając sobie sprawę, że niedawno to ja byłem na miejscu szatynki. Rzuciłem okiem na jej dłonie, kiedy zbierałem serwetki, na palec na którym rzeczywiście był pierścionek z ogromnym brylantem. Zastanawiałem się co zaważyło nad tym że ostatecznie wybrał ją.

Kiedy poszedłem do kuchni by zabrać kubki dla nas wszystkich, Lou zatrzymał mnie, przytrzymując za ramię.
– Usiądź i się dobudź Harreh. Zrobiłem ci kawę.
Podziękowałem cicho i poczłapałem do stolika z parującymi kubkiem. Złapałem za cukiernicę, ale wtedy szatyn dodał.
– Nie słodź! Już to zrobiłem.
Wziąłem łyka kawy, lekko parząc sobie język i uśmiechnąłem się pod nosem, bo Lou nie zapomniał jak dużo słodzę.
– Dzięki BooBear – odparłem bez namysłu, mocno ochrypłym głosem.
Kiedy po chwili się zreflektowałem było już za późno, a Louis ukrył się wśród wysokich szafek, z czerwonymi plamami na policzkach. Spojrzałem jedynie na Ell z przeprosinami wypisanymi w oczach, ale ta zaśmiała się tylko nie odrywając wzroku od jajek, nerwowo bełtajac je na patelni.
Robisz tylko problemy Harry – pomyślałem i ciężko było mi w tej chwili wybronić się nawet przed samym sobą.

Doszedłem do wniosku, że Lou już nie jest na mnie zły, kiedy po południu zaproponował mi bym pojechał z nim po Freddiego.
– O mój boże tak! – podskoczyłem z piskiem, na co szatyn tylko uśmiechnął się pod nosem.

↝♫♪༞♫♪↜

– Hej – spoglądam na dłoń lekko lądującą na moim kolanie, kiedy siedzimy w aucie, przed ładnym, białym domem z ogródkiem i mnóstwem okien. Przejeżdżam wzrokiem na właściciela dłoni – Będzie dobrze Harry. To nie ty miałeś z nią problemy tylko ja. Wyluzuj – jego głos jest taki spokojny. Zupełnie jakby codziennie odbywał spotkania ze swoimi byłymi i matkami swoich dzieci zarazem...

Wysiadłem z auta i ułamek sekundy później usłyszałem dźwięk blokady, jakby Louis w ten sposób mnie popędzał.
Skulony podszedłem za nim do drewnianych drzwi, a chłopak śmiało nacisnął dzwonek.
Zastanawiałem się jak musi cieszyć się na spotkanie z synem.

Usłyszeliśmy szczęk zamków i otworzyła nam niska szatynka o brązowych oczach.
Patrząc na wszystkie jego partnerki, musiałem być ogromnym błędem w życiu Louisa...

❝ уєѕтєя∂αу яαи∂єs νσυz- LARRY ❞حيث تعيش القصص. اكتشف الآن