Rozdział 10

208 24 73
                                    

Grudzień, 1978 rok

Sobotni poranek drugiego grudnia powitał wszystkich przenikliwym chłodem. Na zewnątrz wciąż panowała ciemność, którą rozpraszało tylko mdłe światło pobliskich latarni. Niewielka grupa osób tłoczyła się wokół głębokiego dołu i ciemnej, hebanowej trumny. W pobliżu znajdowały się też inne nagrobki, a kawałek dalej widać było niewielki, drewniany kościółek z wysoką dzwonnicą.

Syriusz przebiegł wzrokiem po zebranych. Obok niego stał James, trzymający pod ramię bladą jak śnieg Lily. Po drugiej stronie Peter nerwowo przestępował z nogi na nogę. Kilka kroków przed nim była ciemnowłosa i wysoka Emmelina, która owinęła sobie smukłą szyję puchońskim szalikiem. Kiedy Black rozglądał się w poszukiwaniu Remusa, dostrzegł Dorcas przebywającą w towarzystwie Longbottomów. Chyba po raz pierwszy nie miała na sobie nic czerwonego, nawet jej usta nie nosiły śladu szminki. Dalej jego wzrok napotkał wyjątkowo milczących i poważnych braci Prewett. Gdzieś na obrzeżach cmentarza mignęła mu sylwetka Moody'ego. Pomimo nałożonych zaklęć ochronnych, auror z pewnością patrolował teren.

— Zaraz się zacznie — mruknął Potter, trącając ramię Blacka.

— A Remusa wciąż nie ma — zauważył Łapa, ale przestał się obracać na wszystkie strony.

Wzrok młodego czarodzieja spoczął na trójce zupełnie różnych od siebie ludzi, stojących naprzeciwko reszty, najbliżej trumny. Była tam profesor McGonagall, która ze smutną miną miętosiła w dłoniach chusteczkę w szkocką kratę. Obok niej stał Dumbledore. Black był przyzwyczajony do widywania go w jaskrawych kolorach, więc jego czarne szaty wydały mu się nienaturalne. Chociaż ciemna tiara ozdobiona srebrnymi gwiazdkami z pewnością była w jego stylu. Z lewej strony Albusa znajdował się niższy od niego o głowę mężczyzna, ubrany w czarny, zupełnie mugolski garnitur. Miał brązowe włosy, przetykane siwymi nitkami, lekko wystający brzuch i cierpienie wypisane na twarzy. To właśnie to ostatnie uświadomiło Syriuszowi, kim był.

Dumbledore odchrząknął i wszyscy skupili swoją uwagę właśnie na nim.

— Zebraliśmy się tu dzisiaj, by pożegnać naszą przyjaciółkę Mary Stellę Macdonald — zaczął. — Wielu z nas poznało ją, gdy przybyła do Hogwartu, pełna nadziei i ciekawości otaczającego ją, magicznego świata.

Łapa uśmiechnął się, przypominając sobie jak lśniły jej oczy, kiedy dowiadywała się szczególnie interesujących rzeczy. Z jaką pasją opowiadała o astronomii. Była zawsze jedną z pierwszych osób, które opanowywały nowe zaklęcie u profesora Flitwicka. 

— Podczas ceremonii przydziału Tiara dostrzegła jej niesamowitą odwagę, szlachetność, niezłomność i hard ducha. — Albus kontynuował przemówienie. — Mary była Gryfonką w każdym tego słowa znaczeniu. Bez wahania broniła nie tylko swoich wartości, ale przede wszystkim innych.

Black miał w pamięci to, z jaką zaciętością walczyła w banku Gringotta. Zawsze stawała u boku przyjaciół. Chroniła nawet gobliny.

— Miała wielkie serce, które w każdym dostrzegało wszystko, co najlepsze.

W tym momencie Lily pociągnęła nosem i wtuliła się w Jamesa, a myśli Syriusza powędrowały do Remusa. Mary nie tylko zaakceptowała go jako wilkołaka, ona go pokochała. Szczerze i prawdziwie. 

— Wstępując do Zakonu Feniksa, podjęła decyzję o walce. Tak jak my wszyscy marzyła o szczęśliwym i bezpiecznym świecie, wolnym od prześladowań, gościnnym dla każdego. I zrobiła co tylko w jej mocy, by dążyć do spełnienia tego marzenia. Więc i my, postarajmy się dokończyć to dzieło i pielęgnujmy pamięć o Mary, nie tylko jako o odważnej czarownicy, ale przede wszystkim jako o dobrej, lojalnej przyjaciółce.

Obliviate || Syriusz BlackWhere stories live. Discover now