Rozdział 9

253 25 47
                                    

Deszcz bębnił w okno, nie dając Syriuszowi spać. Chłopak przewrócił się na drugi bok i popatrzył na tarczę zegara. Dochodziła trzecia w nocy. Przeklął w myślach swoje uzależnienie od kawy, będąc niemal pewnym, że kofeina była głównym sprawcą jego bezsenności. Kofeina, deszcz i Dorcas Meadowes, o której ostatnio myślał zbyt często.

Zastanawiał się, czy nawet nie pogadać z Moodym, by przydzielił im jakiś wspólny patrol. Oczywiście wykorzystałby do tego spryt Huncwota i tak poprowadził rozmowę, by Alastor sam wpadł na ten genialny pomysł.

Jego nocne rozmyślania przerwało głośne, natarczywe pukanie do drzwi. Właściwie to nie było nawet pukanie. To było walenie.

Black zerwał się z łóżka. Niewielu znało jego adres, a i późna pora nie nadawała się na towarzyskie spotkania. Z różdżką w ręce podszedł do drzwi, zajrzał przez wizjer – kolejny zmyślny pomysł mugoli.

Kiedy tylko zobaczył, kto znajdował się po drugiej stronie, natychmiast zdjął ochronne zaklęcia i wpuścił przybysza do środka, a następnie znów zabezpieczył wejście.

W mdłym świetle pojedynczej żarówki stał przemoknięty James Potter. Jego wygląd wskazywał na to, że się spieszył. Na ramionach miał niedbale zarzucony płaszcz, nierówno zapięte guzki koszuli, a jedna ze sznurówek zwisała niezawiązana. Do tego był niesamowicie blady, a jego oczy, ukryte za szkłami skropionych deszczem okularów, wręcz emanowały niepokojem.

— Nie ma ich — wysapał i z przedpokoju udał się do głównej części mieszkania.

— Kogo? — zapytał Syriusz, którego mózg ze względu na późną porę i niewyspanie pracował w zwolnionym tempie.

— Lily i Mary. Nie ma ich. Nie wróciły.

Potter krążył po pokoju, nawet się nie przyjmując błotnistymi śladami, które zostawił na podłodze. Black też się nimi nie przejmował, bo i jemu udzieliło się zdenerwowanie przyjaciela.

— Powinny już być. Powinny wrócić kilka godzin temu.

— Może sprawa się przeciągnęła. Może dalej śledzą Malfoya — powiedział Syriusz, chwytając Jamesa za ramię, by choć na chwilę się zatrzymał.

Rogacz przystanął, ale wyraz jego twarzy z każdą minutą był coraz bardziej przerażony.

— A jak je złapali? Jak Remus miał rację, że to była pułapka? Jak teraz je torturują? — dopytywał Potter i znów zaczął krążyć.

Przerażające obrazy zagnieździły się i w umyśle Łapy. Wyobraził sobie rudowłosą Lily wijącą się z bólu. Pomyślał o krzyczącej Mary i jej ciemnoniebieskich oczach wypełnionych strachem. Czuł, jakby ktoś oblał go lodowatą wodą. Z trudem mógł złapać powietrze. Zamknął na chwilę oczy i nakazał sobie spokój. Nie mogli wpaść w panikę. On nie mógł. Musiał być oparciem dla przyjaciela. Dla dwóch przyjaciół.

— Musimy skontaktować się z Lunatykiem i z resztą Zakonu — stwierdził przytomnie, a jego głos był nienaturalnie spokojny.

Nie czekał na reakcję Jamesa. On nie byłby w stanie wyczarować teraz patronusa. Łapa wyjął różdżkę i skupiając się wyłącznie na szczęśliwych wspomnieniach, wyczarował srebrzystego, kudłatego psa. Kazał mu powiadomić wszystkich o zaginięciu Lily i Mary.

Nie minęło pół godziny, a większość członków Zakonu Feniksa przybyła na zwołane przez Blacka spotkanie. Tłoczyli się oni przy stole w Kwaterze Głównej i nawzajem przekrzykiwali w spekulacjach.

Syriusza nie obchodziły spory. Dostrzegał tylko dwie, równie blade twarze. Jedna należała do Jamesa, a druga do Remusa. Podczas gdy Potter nie mógł usiedzieć spokojnie i całe jego ciało emanowało niepokojem, Lupin trwał nieruchomo na krześle. Gdyby Łapa nie znał dobrze Lunatyka, nie dostrzegłby napięcia, które czaiło się w kącikach jego poważnych oczu.

Obliviate || Syriusz BlackOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz