Rozdział 8

250 24 77
                                    

Syriusz nie miał zbyt wielkiego doświadczenia w ubieganiu się o względy dziewczyn. Zwykle to one starały się zwrócić na siebie jego uwagę albo on rzucał żartem, błysnął uśmiechem i wszystko jakoś samo wychodziło. Tak naprawdę tylko w jednym przypadku wytrwale dążył do tego, aby śliczna Gryfonka dała mu szansę. Odniósł wtedy sukces, chociaż był on chwilowy.

Black lubił wyzwania, a Dorcas stanowiła duże wyzwanie. Wiedząc, że ostatnim razem zawalił sprawę, postanowił przyjść do Kwatery Głównej godzinę wcześniej przed zebraniem, w czasie gdy wypadał dyżur młodej aurorki i naprawić ich relacje.

Przećwiczył przed lustrem swoje czarujące uśmiechy i powtórzył interesujące rzeczy, jakie zapamiętał z lektury dotyczącej mitologii starożytnego Egiptu. Tak uzbrojony stawił się w mieszkaniu dziadka Benio Fenwicka.

Raźnym krokiem wkroczył do salonu, ale nikogo tam nie zastał. Zdezorientowany Łapa rozejrzał się po pomieszczeniu. Na pierwszy rzut oka wszystko wydawało się w porządku. Jednak jakby tak dłużej się zastanowić, to nic nie było w porządku. Krzesła przy długim, dębowym stole były równo ustawione, jakby nikt ostatnio na żadnym nie siedział. Na blacie brakowało też jakiegoś kubka, talerza lub książki, które zwiastowałyby, że ktoś odbywał nudną wartę w Kwaterze Głównej. Ale najbardziej niepokojący był brak rozpalonego ognia w kominku, chociaż światło w salonie było zapalone.

Syriusz wyciągnął różdżkę. Na myśl przyszły mu dwie rzeczy. Po pierwsze, co było najbardziej prawdopodobne, Śmierciożercy mogli się gdzieś pokazać i Dorcas została wezwana na akcję. Po drugie, raczej mało prawdopodobne, ktoś wdarł się do mieszkania i porwał Meadowes.

Podczas gdy Black rozważał tę drugą możliwość, kremowa zasłona poruszyła się, a mężczyzna poczuł chłodny podmuch wiatru.

Balkon — pomyślał. — Balkon jest otwarty.

Powoli, jakby spodziewając się ataku, podszedł do drzwi balkonowych. Ostrożnie rozsuną zasłonę, wyciągając przed siebie różdżkę, którą zaraz opuścił.

Jego oczom ukazała się kobieca postać, ubrana w ciemny płaszcz. Stała z głową zadartą ku gwiazdom, a wiatr rozwiewał jej brązowe włosy.

— Mary? — zapytał zdziwiony Łapa.

Dziewczyna drgnęła i zanim się odwróciła, Syriusz był niemal pewny, że szybkim ruchem potarła policzek. W dłoni trzymała czerwony kubek, ale brak unoszącej się pary wskazywał na zimną zawartość.

— Nie słyszałam jak nadchodzisz — powiedziała cichym, lekko trzęsącym się głosem. — Czy to już pora narady?

W słabym świetle ciężko było dostrzec wyraz jej twarzy, ale Black odniósł wrażenie, że płakała.

— Została jeszcze godzina — odparł, zastanawiając się, czy powinien w jakiś sposób nakłonić Mary do zwierzeń z problemów.

— Och... To dobrze — mruknęła i opuściła wzrok na kubek.

W końcu Syriusz stwierdził, że nie może tak po prostu przyglądać się smutnej koleżance i zaczął ostrożnie:

— Coś się stało?

Macdonald poruszyła się niespokojnie i spojrzała na ułamek sekundy w niebo.

— Wszystko dobrze, Syriuszu. Nic się nie stało. — Nie potrafiła kłamać. Nic a nic.

Obliviate || Syriusz BlackWhere stories live. Discover now