24. Tym razem jestem szczęśliwy

Start from the beginning
                                    

Nagle zbiera mi się na wymioty.

Za sprawą impulsu zasłaniam usta dłonią, a wtedy to wszystko — dudniące mocno serce, wypełniający umysł szum, okropne dłonie, poobgryzane paznokcie, poszarpane skórki — uderza we mnie ze zdwojoną siłą.

Odrobina namysłu oraz desperacja wystarczą, abym zgarnął telefon z biurka, usiadł na łóżku i włączył FaceTime. Przez chwilę waham się, czy rzeczywiście chcę z kimkolwiek rozmawiać, ale...

Czuję, że zwariuję, jeśli nie zrobię czegoś z tą niepozorną ciszą.

Z zaciśniętymi zębami wybieram numer Newta, a wtedy wokół żołądka obwiązuje mi się upierdliwy supeł. Nie daję mu jednak za wygraną. Kosztem zżerających od środka nerwów znoszę każdy przejaw mdłości i przerażenia, aż wreszcie zastygam, kiedy na ekranie pojawia się niewyraźny obraz w jednej chwili prezentujący rozmazaną ścianę w pokoju Newta, a w drugiej — samego Newta. Kamera zaraz nabiera ostrości. Nasze spojrzenia się krzyżują — a raczej skrzyżowałyby się, gdybyśmy rozmawiali twarzą w twarz. Zagryzam wargę.

Cholera, o czym ja w ogóle myślę?

Zaciskam dłoń na telefonie.

O czym myślę...?

O wszystkim. Dosłownie o wszystkim, co sprawia, że natychmiast pochmurnieję i wariuję.

Ale o tym, co zrobić, żeby poczuć się lepiej, już nie.

Zaczynam tracić cierpliwość do samego siebie.

— Powiedz mi o czymś. O czymkolwiek — wypalam na starcie z nutą desperacji w głosie, z osobliwą emocją, której normalnie bym się wstydził i która bez wątpienia zmusiłaby mnie do schowania głowy w piach. Teraz jednak nie próbuję się odwracać i zakopywać pod stertą kłamstw, nie próbuję się maskować. Pozwalam, by Newt po raz kolejny zobaczył mnie dokładnie takiego, jakim jestem, i już dłużej nie wiem, czy czuję się z tym dobrze, czy przeciwnie: nadal myślę o jak najszybszej ucieczce z pola widzenia. — Proszę.

Nastaje wzbudzająca we mnie niepokój chwila ciszy, podczas której obraz znowu traci na ostrości. Mimo to dostrzegam, jak Newt podnosi się z łóżka i — chyba — wychodzi z pokoju, nie zamykając za sobą drzwi, co jest dość... dziwne, bo Newt ma totalnego fioła na punkcie zamykania czy domykania wszystkiego, co tylko znajdzie się w zasięgu jego wzroku.

— Planowałem właśnie zrobić sobie coś do jedzenia. — Schodzi po schodach, choć tego nie słyszę. Widzę jedynie przesuwające się stopnie w tle. — A ty? Jadłeś coś?

— Nie mam apetytu — mówię cicho, a Newt unosi brew w reakcji na to niedorzeczne wyznanie. Od razu rodzi się we mnie chęć wytłumaczenia, skąd wzięło się to mizerne samopoczucie sprawiające, że nie mam nawet ochoty na ulubioną kanapkę z KFC. — Wiesz... Miałem dzisiaj koszmarny dzień.

Newt zatrzymuje się i opiera plecami o lodówkę. Patrzy na mnie w taki sposób, jakby bał się o cokolwiek spytać. Możliwe, że ma na uwadze naszą ostatnią rozmowę, podczas której pozwoliłem sobie na mały pokaz paniki, i dlatego stara się nie podejmować tematu bezpośrednio, a subtelnie, krok po kroku, aby mnie nie spłoszyć zbyt gwałtownym przejściem do konkretów. W końcu o tym również mu powiedziałem — o tym, że nie chcę znowu czuć się tak... niepewnie i płochliwie, jakby całe zło świata miało czyhać na mnie tuż za rogiem; że nie chcę, aby lęki raz jeszcze przejęły nade mną całkowitą kontrolę i zmusiły do czegoś nieodwracalnego, do czegoś, z czym tak łatwo sobie nie poradzę. Cieszę się więc, że nie ignoruje mojego poczucia komfortu i nie naciska, mimo że najpewniej zastanawia się, jak sobie radzę.

A może nawet jestem mu wdzięczny?

Wracam do rzeczywistości.

— Chcesz o tym pogadać? — pyta wreszcie z łagodną nutą w głosie.

Dni, które nie wrócąWhere stories live. Discover now