7.

2.9K 189 9
                                    

Jo weszła przez dobrze znane sobie drzwi do budynku gdzie weekendami spędzała bardzo dużo czasu. W sobotnie popołudnia pracowała jako wolontariuszka w hospicjum, a zdarzało się też, że pojawiała się tu również w inne dni tygodnia, aby porozmawiać ze swoimi ulubionymi pacjentami.

- Hej Jo - przywitał się Eddie. Był bardzo przyjaznym, czarnoskórym mężczyzną pracującym na recepcji. - Jak zawody? - zapytał.

- W porządku - odpowiedziała mu blondynka nie dając po sobie nic poznać. Nie potrafiła jednak powstrzymać lekkiego uśmiechu wkradającego się na jej twarz.

- Wygrałaś to prawda? - uśmiechnął się, od razu domyślając się prawdy.

- Tak! - odpowiedziała rezentuzjazmowana dziewczyna.

Tak naprawdę nie miała jeszcze z kim cieszyć się wygraną. Kayla zaraz po zawodach gdzieś zniknęła, pewnie poszła świętować ze swoimi znajomymi. Jo napisała wiadomość do ojca, ale on nawet nie raczył jej odpowiedzieć, więc musiała zadowolić się krótkimi gratulacjami od Kayli, Michael'a i trenerki.

- Gratulacje! Wiedziałem, że tak będzie - dołączył się do tego skromnego grona Eddie.

- Skąd mogłeś to wiedzieć? - zdziwiła się blondynka.

- Zbyt dużo na to pracowałaś, żeby mogło być inaczej - odpowiedział, a dziewczyna tylko nieśmiało przytaknęła.

- Dzieje się tu dzisiaj coś ciekawego? - zapytała po chwili.

- Chyba tylko to co zwykle - odpowiedział.

- W porządku. Pójdę odłożyć rzeczy - powiedziała i oddaliła się w stronę pomieszczenia traktowanego przez pracowników hospicjum jak szatnia.

Zostawiła tam swoje rzeczy, przyczepiłą do koszulki swój identyfikator z imieniem, chociaż i tak już każdy ją tutaj znał i ruszyła w stronę korytarza gdzie znajdowały się pokoje przebywających tutaj pacjentów.

- Witaj Jo - przywitał ją jak zawsze ciepło jej ulubiony starszy pan Jacob Donet.

- Dzień dobry - odpowiedziała mu równie przyjemnie.

Usiadła koło niego, a mężczyzna zapytał ją o zawody. Kiedy dowiedział się o jej wygranej, pierwszy raz zobaczyła na jego twarzy tak szeroki uśmiech. Naprawdę, szczerze się ucieszył. Kochał ją jak własną córkę, bo jego dzieci i wnuki były zbyt zapracowane, aby poświęcić mu chociaż jedno popołudnie w tygodniu. Nie miał im tego za złe, ale czuł się samotny. Dlatego Jo była dla niego tak ważna. Dziewczyna z kolei traktowała go jak swojego kochanego dziadka, którego nigdy nie poznała, choć nie wiedziała dlaczego. Dlatego tak bardzo bolało ją jego cierpienie. Nie chciała go tracić. To był minus pracy w tym miejscu. Zbyt często traciła ludzi, do których niepotrzebnie się przywiązywała. Nie mogła tego jednak powsrzymać.

- Przed chwilą korytarzem chodził tu jakiś młody chłopak. Nie wiem kto to był, ale wydawał mi sę zagubiony, nie wiem czy nie potrzebował pomocy - powiedział siwy mężczyzna.

- Och, za bardzo się przejmujesz Jacob - zwróciła się do niego tak jak zawsze prosił, po imieniu. Nie lubiła tego, bo miałą do niego większy szacunek, ale on wolał rozmawiać w ten sposób.

- Być może, ale on naprawdę wydawał się zdenerwowany.

- Poradzi sobie - odpowiedziała mu, ale zastanowiło go to, co może robić tutaj dzisiaj ktoś taki.

Wzięła książkę leżącą na stoliku nocnym koło łóżka i otworzyła ją na stronie, na której ostatnio skończyła.

- Chyba nie pamiętam już co się ostatnio działo - powiedział z zawstydzeniem Jacob.

- W porządku. Przeczytam od początku ostatni rozdział - odpowiedziała mu z uśmiechem blondynka i zaczęła czytać kolejne zdania.

Mężczyzna już nie powiedział jej, że nie pamięta również tych wydarzeń w książce. Po prostu leżał i słuchał przypatrując się jej spokojnej twarzy i myśląc o zestresowanym chłopaku błądzącym po korytarzu, aż nie zasnął z wyczerpania. Choroba męczyła go bardziej niż cokolwiek innego.

Jo odłożyła książkę i wróciła na recepcję, aby zapytać Eddie'go jakie zajęcia odbywają się dzisiaj w hospicjum. Uwielbiała w nich uczestniczyć. Kochała obserwować jak ci wszyscy ludzie, którym nie pozostało już zbyt wiele dni na tym świecie cieszą się nawet najmniejszymi rzeczami. Wyszła na korytarz, a do jej nóg prawie od razu przykleiła się mała dziewczynka, która nie miała tu nikogo innego. Chorowała na białaczkę i miałą na imię Sarah. Była drobną słodką dziewczynką chcącą być wszędzie na raz.

- Co się stało słoneczko? - zapytała ją Jo.

- Tam jest taki niemiły pan - odpowiedziała siedmioletnia dziewczynka wskazując paluszkiem na chłopaka stojącego przy ladzie recepcji.

- Poczekaj tu na mnie. Pójdę zobaczyć co się dzieje - powiedziała i ruszyła w stronę rozmawiającej dwójki.

- W soboty o 14 dla młodszej grupy i w środy o 17 dla starszej - powiedział czarnoskóry mężczyzna najwyraźniej odpowiadając na jakieś pytanie.

- Okej - wymamrotał tylko młodszy od niego chłopak i odwrócił się wpadając prosto na Jo.

Oboje stali w szoku, patrząc na siebie jakby zobaczyli się pierwszy raz w życiu. I może tak właśnie było. Może właśnie teraz zobaczyli się po raz pierwszy. Po raz pierwszy spojrzeli na siebie bez osądzania i opinii wyrobionej przez szkołę lub inne aspekty ich życia. Pierwszy raz zobaczyli siebie naprawdę. Stali tak po środku hospicyjnego korytarza patrząc sobie w oczy i nie wiedząc co powiedzieć. Niebieskie tęczówki zaglądały w zielone i na odwrót.

- Dlaczego ciągle muszę gdzieś na ciebie trafiać? - zapytał Luke powracając do swojej zwyczajnej postawy, ale jego oczy mówiły, że potrzebuje odpocząć.

- Zastanawiam się nad tym samym - odpowiedziała mu po chwili, nie chcąc dać po sobie poznać, że jest ciekawa co się dzieje.

Cała osoba Luke'a mówiła, że nie chce tu być, że nie czuje się dobrze i najchętniej nigdy by tu nie przychodził, ale los chciał, że chłopak nie miał innego wyjścia.

- Tak, no więc, ja już się będę zbierać. Nie będe udawał, że miło było cię spotkać, bo nie było, ale przynajmniej wreszcie znam twoje imię - powiedział spoglądając na jej identyfikator.

Zrobił dwa kroki w tył zakładając czapkę na głowę i odwrócił się wychodząc z budynku szybkim krokiem.

- Czego on chciał ? - Jo od razu podeszła do znajomego recepcjonisty.

- Nie powinieniem ci mówić - odpowiedział nie patrząc na nią.

- Proszę - powiedziała cicho i wiedziała, że Eddie i tak za chwilę się wygada.

- Pytał kiedy odbywają się spotkania grupy wsparcia dla chorych na raka - odpowiedział jej, a blondynka stała jeszcze przez prawie minutę nie potrafiąc się poruszyć.

Nie. To nie było możliwe. Zresztą co ją to obchodziło. Może pytał o to, żeby przekazać informację komuś innemu. To nieważne. Starała się o tym nie myśleć, bo wydawało jej się to tak bardzo nierealne.

- Znasz go? - tym razem to Eddie zadał jej pytanie.

- Właściwie nie.

Jo odwróciła się nieprzytomnie i wróciła na oddział gdzie powinna się właśnie teraz znajdować.

- I co? Kto to był? - zapytała Sarah od razu łapiąc swoją opiekunkę za rękę.

- Miałaś rację. To był bardzo niemiły pan.

_______________

No więc mamy kolejny rozdział. Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu i zostawicie po sobie jakiś ślad. Może nawet jakiś komentarz.

Kocham Was xx

Escape (L.H.)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz