24.

2.4K 189 16
                                    

Dla Luke'a był to najsmutniejszy dzień w jego życiu. Nie mógł patrzeć spokojnie jak trumna była powoli spuszczana w dół, aby zostać zakopaną kilka metrów pod ziemią i na zawsze odejść z obecnego, dotyczącego go świata. Jego brat nie mógł jednak odejść z pamięci Luke'a i chłopak doskonale o tym wiedział.

Kiedy ciało Rick'a zostało już umieszczone w swoim nowym miejscu pobytu, z którego miało się już nie wydostać, Luke jako pierwszy miał podejść i pożegnać brata garścią ziemii. Jednak kiedy stał roztrzesiony wśród tych wszystkich ludzi, którzy odwrócili się od chłopca w czasie choroby, a ciemne okulary nie mogły ukryć spływających po twarzy łez, nie potrafił wykonać choćby jednego kroku do przodu.

Nie potrafił, żeby Rick odchodził. Nie docierało do niego, że to koniec. Nie mógł uwierzyć, że już nie ma o co walczyć. A może po prostu tego nie chciał.

Chciał móc chociaż po raz ostatni go przytulić i powiedzieć mu jak bardzo mu zależy, jak ważny dla niego był. Luke nigdy nikomu nie mówił, co czuje. Nie wypowiadał takich zdań jak "Zależy mi na tobie", a tym bardziej "Kocham cię". Nie mówił tego, choć odczuwał to całym sobą.

W ten sposób nie zdążył nawet uświadomić dziesięcioletniego Rick'a o tym, że był najważniejszą osobą w jego życiu i nie miał pojęcia jak ma sobie teraz poradzić. W głębi duszy jednak wiedział, że chłopiec doskonale o tym wiedział.

- Pozwól mu odejść, Luke - szepnęła Jo splatając razem ich palce. Po jej twarzy również spływały łzy kiedy spojrzał na nią ze smutkiem.

Jej zaszklone zielone tęczówki przypominały mi te Rick'a. Przy niej wiedział, że jest silny, że sobie poradzi.

"Bądź szczęśliwy, Luke" przez głowę przemknęły mu ostatnie słowa bystrego blondyna.

- Jak mam być szczęśliwy bez ciebie? - wyszeptał teraz Hemmings spoglądając w niebo z bezradnością.

Nie wiedział jak ma teraz wyglądać jego życie. Po co miał wstawać każdego dnia, skoro nie miał dla kogo? Czuł się bez niego całkiem bezużyteczny. Bóg, o ile taki w ogóle istnieje, odebrał mu wszystko. Luke nie widział większego sensu w swojej dalszej egzystencji. Na pewno nie tutaj, na pewno nie w domu z ludźmi, którzy z trudnych chwilach odcięli się od problemu i zostawili wszystko na głowach dzieci. Na pewno nie w mieście, gdzie dzielił tyle wspomnień z Rick'iem i w którym żadna z tych chwil miała się już nie powtórzyć.

Spojrzał ukradkiem na Jo wciął głaszczącą jego dłoń i wydało mu się, że przepełnia go ulga. Już wiedział co dalej. Musiał zacząć od nowa.

A pierwszym krokiem do nowego życia było pożegnanie zmarłego brata. Nie zapomnienie, ale pożegnanie. Pozwolił mu odejść, bo kochał go z całego serca i wiedział, że tam będzie mu lepiej, przynajmniej już nie cierpiał.

Jeden krok na przód, pierwszy, ale najtrudniejszy. Wziął głęboki wdech i przykucnął przy wykopanym w ziemi dole, który niestety był przeznaczony dla kogoś, kto nawet nie zdążył na to zasłużyć. Chwyciał w dłoń garść ziemi i przyglądał się jej przez chwilę.

Nienawidził pożegnań. To miało być ostatnim, ostatnim i najtrudniejszym. Luke nie starał się już zrozumieć czemu go to spotkało. Być może tak miało być, już teraz nie mógł nic zmienić. Mógł pożegnać się z bratem, mógł pozwolić mu na odnalezienie jego własnej drogi, która nie znajdowała już miejsca wśród żywych. Mógł pogodzić się z tym co się stało, z tym czego od dawna już się spodziewał. Mógł iść przez życie z uśmiechem, wiedząc, że Rick właśnie tego dla niego chciał i cieszyć się tym, że jego brat jest już w lepszym miejscu. Mógł myśleć o nim ze wzruszeniem, nie ze smutkiem. Mógł sprawić, że wszystko rozpocznie się od początku. Mógł stworzyć siebie od początku, lepszego siebie. I właśnie tak zamierzał zrobić, choć czekało go bardzo dużo pracy.

Escape (L.H.)حيث تعيش القصص. اكتشف الآن