Rozdział 12

139 5 0
                                    

Smok bacznie nam się przyglądał.  Nie zionął ogniem, z czego niezmiernie się ucieszyłem.

Nagle w głowie usłyszałem jego głos.

- po co tu przybyliście? - zapytał ze spokojem.

- jestem książę Thomas Brodie-Sangster, a to moja towarzyska Cheryl. Przyszliśmy powstrzymać Kai'a. - odpowiedziałem dość szybko.

- A więc jesteś księciem? Ciekawe. - zamyslił się smok.

- Gereonie. - odezwała się Cheryl. - chcemy Cię poprosić, żebyś stanął wraz z nami do zbliżającej się walki.

- bardzo bym chciał, ale nie mogę. Te łańcuchy mnie wiążą. Jestem zdany całkowicie na Kai'a.- odparł smok.

- możesz coś z tym zrobić? - tym razem rudowłosa zwróciła się do mnie.

Pomyślałem o tym, że łańcuchy znikają z szyi smoka, jednocześnie wskazując na nie ręką. Nic się nie wydarzyło. Próbowałem jeszcze kilka razy, ale z marnym skutkiem.

- to na nic. - stwierdził smok. - czarodziej jest potężny. Nie uda Ci się zdjąć jego zaklęć.

Więc moja magia jest bardzo ograniczona pod tym względem. Nie mam szans by wygrać z Kai'em.

- i co teraz zrobimy? - zapytałem sfrustrowany.

- zniszczcie berło. - poradził Gereon.- może to coś da. Ja niestety nie mogę go zniszczyć. Mam ograniczone ruchy. Spalić go także nie mogę. Ucierpiał by mój książę.

- możemy spróbować. - oznajmiła rudowłosa.

Skierowaliśmy się w stronę Dylana, który nie ruszył się o milimetr. Smok nas przepuścił do niego.

- A wy co tu robicie? - zapytał głos za ich plecami.

Odwróciliśmy się w stronę głosu. To był Kai. Przy nim stała Caroline i pegaz na uwięzi, trzymany przez nieznanego mi chłopaka.

- szczury są wszędzie jak widać. - zaśmiała się kpiąco blondynka.

Cheryl była na granicy, żeby się na nią nie rzucić. Powstrzymałem ją łapiąc za jej ramię, by ta nie zrobiła czegoś głupiego. Na tę chwilę byliśmy na przegranej pozycji.

- czyżby książę sam osobiście nam się zgłosił do zabrania mu jego magii?- zapytał kpiąco Kai. - z wielką przyjemnością to zrobię.

- poddaj się Kai. - zacząłem mówić.- jeszcze nie jest za późno.

Chłopak roześmiał się histerycznie.

- myślisz, że się Ciebie boję? - ponownie się zaśmiał. - jesteś zbyt słaby żeby mnie pokonać! Nie dasz rady. - warknął.

- sam owszem, ale mam przyjaciół, którzy mi w tym pomogą. - powiedziałem bojowo. Pierwszy raz moich towarzyszy nazwałem przyjaciółmi. Pomimo, że znamy się tak krótko, to czuję jakbym ich znał całe życie.

- nie pokonasz nas wszystkich. Razem jesteśmy od Ciebie silniejsi. - dodała Cheryl, uśmiechając się lekko do mnie. 

- ach tak? - Kai patrzył na nas lekceważącym wzrokiem. - więc gdzie są wszyscy? Ci twoi przyjaciele, hę? - jego złowieszczy uśmiech rósł z każdą sekundą. - jesteście tu tylko wy, a ja mam całą armię. - tym razem odwrócił się do chłopaka, który trzymał Pegaza. - Brett pozbądź się ich.- rozkazał.

Chłopak oddał uwiąz Caroline i za paska wyjął sztylet, który był już lekko umazany krwią. Ruszył w naszym kierunku.

- Brett, nie chcesz tego zrobić. - odezwała się rudowłosa. - przecież jesteśmy przyjaciółmi. Pamiętasz? - zapytała lekko łamiącym się głosem. Chłopak musiał być kimś bliskim dla niej. Cheryl miała w dłoni sztylet. Wiedziałem, że nie chciała zaatakować. - proszę.

Magiczne drzwi /Dylmas Where stories live. Discover now