Rozdział 4

162 6 0
                                    


Na dole były trzy wielkie psy, ale to nie byle jakie. Miały po trzy ogony, na których końcówkach były kolce, najprawdopodobnie miały w sobie jad, jak u skorpiona. Ich oczy były niezwykle widoczne i niebywale duże. Ich sierść była czarna, jak wszystko inne w nich, w tym także oczy.

- to gdzieś tutaj to wyczułem. - odezwał się jeden z nich.

Chwila.. To one MÓWIĄ?!!

- no oczywiście, tak jak wczoraj coś wyczułeś, ale niczego nie było, ani nikogo! - przemówił drugi z nich.

- poczekajcie. Ja też coś czuję. - powiedział trzeci z psów.

Spojrzałem w kierunku moich towarzyszy i zauważyłem jak Cheryl szuka czegoś w swojej czerwonej małej torebce. Po chwili wyciągnęła jakieś listki i puściła je na dół, wprost na psy, które znajdowały się teraz dosłownie pod nami.

- o fuj, co tak śmierdzi?! - odezwał się jeden z psów, na który spadł listek.

- to storczyk. - zauważył drugi.

- spadamy stąd. Nikogo tu nie ma.- zwrócił się do swych towarzyszy trzeci, największy z psów. Wkrótce po tym, zniknęły gdzieś w wysokiej trawie.

- czysto. - powiedział po jakimś czasie Bram. - jesteśmy już bezpieczni. - zauważyłem u reszty ulgę na twarzy.

- całe szczęście. - odezwał się Simon. - schodźmy już.

Cała nasza czwórka zeszła po linie, przez którą tu się dostaliśmy. Gdy wylądowałem na ziemi, odetchnąłem z ulgi.

- co to były za dziwne psy? - zapytałem.

- to są psy gończe. - zaczęła mówić Cheryl. - potrafią wywąchać magię i nas znaleźć. Są niebezpieczne. Widziałeś te kolce na ogonach? Wstrzykują w swoją ofiarę płyn, przez który nie mogą się ruszać. Potem do gry wchodzą trolle, które zabierają zdobycz do księcia. On z kolei dzięki berłu odbiera mu magię, a później puszcza wolno jako człowieka. - skończyła tłumaczyć i zaczęła wraz z resztą iść w nieznanym mi kierunku. Podążyłem za nimi.

- mówiliście, że wasz książę jest kontrolowany przez tego czarodzieja.- zacząłem temat.

- tak. - potwierdził Bram.

- nie możecie poprosić tej wiedźmy o pomoc? - zapytałem, a Cheryl parsknęła śmiechem.

- to nie takie proste. - zaczął mówić Simon. - po tym jak nam to powiedziała, to dosłownie rozpłynęła się w powietrzu. Od tamtej chwili jej nie widzieliśmy.

- aha. - zamyśliłem się na chwilę i starałem się wszystko poukładać sobie w głowie. - czy jeszcze ktoś u was ma magię w sobie?

- nieliczni jeszcze zdołali się uchować.- odpowiedział Bram. - no i także pegaz.

- jaki pegaz? - zapytałem zaskoczony.

To oni tu nawet mają pegazy?!! I co jeszcze?

- pegaz to najbardziej magiczna istota w krainie. - tym razem głos zabrała Cheryl. - jest pod naszą opieką. Książę Dylan nie może go dostać, bo jeśli tak się stanie, to w naszej krainie zapanuje mrok. Wtedy to nawet nie chcę myśleć, co może się zdarzyć. - załamał się jej głos. - dopóki nie ma pegaza, to jeszcze mamy szansę.

Cheryl należy do wrednych osób, ale ona także się martwi co będzie.

Nie chcę ich zawieść, ale boję się, że mi się nie uda.

- Jesteśmy na miejscu! - zawołał radośnie Simon.

Spojrzałem przed siebie i widziałem tylko duże kamienie, nic poza tym.

- nie rozumiem. - odezwałem się.

Simon złapał mnie za nadgarstek i teraz wchodziliśmy w szczelinę pomiędzy dwoma kamieniami. Momentami, któryś z nich się ruszał, co przyprawiało mnie prawie o zawał serca. Po kilku chwilach w męczarniach znalazłem się po drugiej stronie.

Spojrzałem przed siebie i muszę przyznać, że to miejsce jest niesamowite. Trawa tutaj była niska, sięgała mi tylko prawie do kolan. Ale to nie było najdziwniejsze. Ta trawa była koloru zielono-różowego, co dawało piękny efekt. Kwiaty nadal były dość duże, ale mieszkały na nich WRÓŻKI i tak pierwszy raz widziałem na żywo wróżkę. Na ziemi były małej wielkości domki, ale były naprawdę śliczne. Była też rzeka, gdzie pływały syreny i inne stworzenia. Widziałem także elfy z łukami, a niektóre nawet bez nich. Znajdowały się tu tak ze małe dzieci, które beztrosko biegały, latały czy pływały. To zupełnie inny świat niż u mnie czy nawet po drugiej stronie tych wielkich kamieni. Te istoty są prawdziwe.

- już się napatrzyłeś? - zaśmiał się Simon.

Spojrzałem na niego i momentalnie się zarumieniłem ze wstydu. Musiałem dość długo tak patrzeć.

- chodźmy. - nakazała Cheryl i ruszyliśmy za nią.

Po drodze mijaliśmy kilka innych istot, które się uśmiechały do nas życzliwie. Małe dzieci z zaciekawieniem patrzyły na nas, lecz zaraz zajęły się od nowa zabawą.

Doszliśmy do rzeki, która tutaj płynęła spokojne. Na brzegu była jedna z syren. Miała różowe włosy i takiego samego koloru ogon. Ciemniejsza karnacja dawała jej uroku. Wyglądała pięknie.

- hej kotek. - powiedziała Cheryl i ją cmoknęła w usta.

- hej słońce. - odparła tamta. - szybko dziś wróciliście.

- nie uwierzysz Toni, kto z nami jest. - uradował się Simon.

Wspomniana dziewczyna zerknęła w moją stronę i lekko się uśmiechnęła, po czym wyciągnęła w moim kierunku dłoń.

- jestem Toni Topaz.

Jako dżentelmen pocałowałem jej wierzch dłoni, jak przystało zresztą na księcia.

- jestem książę Thomas Brodie-Sangster z królestwa Baśni na Północy. - wyrecytowałem.

Różowowłosa uśmiechnęła się szeroko.

- A więc to Ty jesteś tym księciem, co nam ma pomóc? Dobrze Cię w końcu widzieć.

- ja nie... - zacząłem mówić, ale przerwał mi Bram.

- on nie ma pojęcia czy uda mu się nam pomóc. Dopiero co odkrył w sobie magię.

- och. - tylko tyle zdołała powiedzieć Toni, a ja poczułem się, że ją zawiodłem, chociaż dopiero co ją poznałem.

Opuściłem głowę w dół i podrapałem się po karku.

- przepraszam, że was zawiodłem. Was wszystkich. - odezwałem się, przerywając krępującą ciszę.

- nie mów tak. - zaczęła mówić Toni.- myślę, że jesteś tu właśnie nie bez powodu. Może jesteś tu dlatego, że gdzieś w głębi duszy wiesz co robić i jak nam pomóc. Musisz po prostu dać sobie szansę.

- Toni ma rację. - uśmiechnęła się Cheryl. Po raz pierwszy odezwała się do mnie miło.

A więc cuda się zdarzają.

- myślę, że razem coś wymyślimy. - uśmiechnął się do mnie Bram, a Simon mu przytaknął.

Wiem, że jestem tu nie bez powodu, ale ciężko jest wyobrazić sobie, że to wszystko co się dzieje wokół mnie, jest prawdziwe. W dodatku oni wierzą we mnie, choć mnie nawet nie znają.

Spojrzałem jeszcze raz na otoczenie. Tutaj te istoty były bezpieczne, ale na jak długo? Czy tym wszystkim dzieciom też zostanie odebrana magia? Czy naprawdę będę w stanie im pomóc?

- Hejka! - usłyszałem z daleka i spojrzałem w tamtą stronę. W naszą stronę biegł chłopak, chociaż miałem lekkie wątpliwości czy on rzeczywiście biegł. Jego nogi cały czas zaplątywały się pomiędzy sobą. W jednym momencie wylądował na ziemi. - kurczę. Głupie nogi!! Są do niczego! - zaczął się skarżyć brunet.

A jemu co jest?

Magiczne drzwi /Dylmas Where stories live. Discover now