Rozdział 2

198 8 3
                                    


Nastał nowy dzień, a co za tym idzie, dziś jest królewskie śniadanie z moją narzeczoną.

Zacząłem się szykować. Wziąłem do ręki granatowy garnitur. Królestwo Baśni jest dość nowoczesne. Nie musimy ubierać się w jakieś szykowne, niewygodne szaty. Staramy się w naszym zamku szanować się nawzajem. 

Spojrzałem jeszcze raz w lustro, które było przede mną i stwierdziłem, że nie wyglądam tak źle. Nawet udało mi się ułożyć moje niesforne włosy. Garnitur leżał jak ulał.

Do drzwi ktoś zapukał.

- proszę.

Drzwi się otworzyły i w nich ukazał się lokaj.

- witam paniczu. Już czas, żeby pójść na śniadanie. - uśmiechnął się do mnie lekko. 

- wspaniale. - odparłem cały w nerwach.  - zaraz zejdę.

Albert lekko się skłonił i wyszedł z mojej komnaty. 

Jeszcze raz spojrzałem przelotnie w lustro i także wyszedłem z mojego pokoju. Nigdzie już nie widziałem lokaja. Co jak co, ale on potrafił chodzić dość szybko. 

Skierowałem się w stronę jadalni. Serce coraz bardziej mi biło w piersi, gdy się do niej zbliżałem. Nie wiedziałem co zrobić z rękami, które zaczęły mi się pocić, choć jeszcze mnie tam nie ma. Bardzo chciałbym zrobić dobre wrażenie.

Gdy już byłem przed jadalnią, zatrzymałem się przez chwilę. Przez lekko uchylone drzwi zauważyłem naprawdę piękną dziewczynę. Miała piękny uśmiech, a ubrana była w fioletową, długą sukienkę. Rozmawiała z moją mamą i z innymi przy stole.

No dawaj Thomas, nie bądź tchórzem. To tylko śniadanie. Dam radę, dam radę.

Już prawie złapałem za klamkę, żeby rozszerzyć lekko drzwi, ale ostatecznie zabrałem ją.

Jednak nie dam rady. Za dużo jest tam ludzi.

Szybko zrobiłem krok w tył i poszedłem w stronę wyjścia z zamku.
Skarciłem się w myślach za swoje tchórzostwo, ale po prostu nie mogłem tam wejść. Strasznie się boję. Mama mówi, że wyolbrzymiam to wszystko, ale po prostu... taki już jestem. Nie umiem z tym walczyć.

Zorientowałem się, że znajduję się w ogrodzie, moim ulubionym miejscu. Tutaj czuję się bezpiecznie.

Usiadłem na ławce i rozmyślałem. Chyba potrzebuję pomocy z moją nieśmiałością. Nie mogę się tak zachowywać i to jeszcze przy mojej narzeczonej, Bonnie. To wszystko jest takie pokręcone. Nie znam tej dziewczyny, a mam spędzić z nią resztę życia. Co prawda tata miał podobnie z mamą i teraz się kochają, tak po prostu. Tyle, że nie jestem jak mój rodzic. Jestem tchórzem, który nawet nie potrafił spróbować zwalczyć w sobie chęć ucieczki.

Nie mam pojęcia ile tak rozmyślałem, ale zorientowałem się, że nie jestem już sam. Ktoś obok mnie usiadł na ławce. To była moja narzeczona.

- witaj, jestem księżniczką Bonnie. - uśmiechnęła się w moją stronę, podając mi rękę na przywitanie.

Jak mnie nauczył tata, pocałowałem jej dłoń jak na dżentelmena przystało.

- witaj, jestem książę Thomas. - uśmiechnąłem się lekko, będąc cały w nerwach. Znów ściskało mnie w żołądku. -miło mi.

- mi również. - miała naprawdę śliczny głos. Pewnie wielu mężczyzn się w niej podkochuje. Pewnie też bym się w niej zakochał, gdybym nie wolał chłopców.  - więc jesteśmy narzeczonymi. Trochę to szalone, nieprawdaż? W końcu się prawie nie znamy. 

- to prawda. - tylko tyle zdołałem powiedzieć. Miała rację, to było szalone. 

Na chwilę zapanowała niezręczna cisza  

Powiedz coś. Cokolwiek!

- masz ładny kolor skóry. - powiedziałem, zanim zdążyłem  pomyśleć. Bonnie spojrzała się na mnie dość dziwnie. - to znaczy nie! - teraz podniosła prawą brew do góry. A ja coraz bardziej robię z siebie idiotę. - nie to miałem na myśli. Nic nie mam do twojego koloru skóry. Broń Boże. Po prostu... ech... przepraszam. - spojrzałem na nią przepraszającym wzrokiem, a ona się lekko zaśmiała.

- w porządku, nic nie szkodzi. - odparła z uśmiechem. 

- jesteś naprawdę śliczna. - powiedziałem szybko. - po prostu trochę się stresuję. - wyznałem  jej prawdę.

- ja również. To mój pierwszy raz.- odparła z uśmiechem. - musimy się do siebie przyzwyczaić.

- racja. - uśmiechnąłem się do niej i trochę rozluźniłem.

- słyszałam od twojej matki, że lubisz czytać. - zmieniała temat.

- ach, tak. Wręcz uwielbiam.

- ja również. - odparła. - mam coś dla Ciebie. - wzięła przedmiot, który leżał obok niej. - mam nadzieję, że Ci się spodoba. 

Do rąk podała mi książkę, która nosiła tytuł ,,Książę, który odkrył w sobie magię".  

- dziękuję, ale ja.. nic dla Ciebie nie mam. - podrapałem się po głowie z zawstydzenia.

- nie szkodzi. Po prostu bardzo mi zależało, żebyś ją miał i przeczytał. To bardzo ciekawa książka. Sam zobaczysz. - uśmiechnęła się do mnie tajemniczo. -  muszę już iść, ale niedługo znów się zobaczymy. - dodała i zaraz potem odeszła ode mnie.

Bonnie jest naprawdę miłą osobą. Nie wiem, dlaczego tak się bałem. Jeśli mam z nią być, to w porządku. Jak to tata mówi ,,czasami trzeba się poświęcić, dla większego dobra". Ma rację. Dzięki temu ślubowi, połączymy oba królestwa.

Postanowiłem się przejść po ogrodzie. Otworzyłem książkę na pierwszej stronie i zacząłem czytać:

,, Dawno, dawno temu był sobie książę. Nie należał do zwyczajnych osób. Miał on bowiem magię i to nie taką zwykłą.
Chłopiec nawet nie wiedział, żemiał. Był tego nieświadomy..."

Dotarłem na koniec ogrodu, gdzie była stara wierzba. Chciałem sobie usiąść pod nią, więc weszłem głębiej omijając jej gałęzie. Gdy już byłem w środku, znajdowała tam się skalna ściana, nie za wysoka, ale dzięki niej i wierzbie, to miejsce wydawało się jak nie z tego świata.

Już miałem siadać na trawie, ale moją uwagę przykuł motyl. Był wręcz przepiękny. Miał różowo-niebieskie skrzydełka. Przeleciał obok mnie, a ja podążyłem za nim wzrokiem. Zrobił małe kółeczko wokół mnie i zaraz potem poleciał w kierunku skalnej ściany.

Kiedy mój wzrok skupił się na skalnej ścianie, to wręcz ze zdziwieniem upuściłem książkę. Widziałem  drzwi, które były ozdobione przeróżnymi kwiatami i mniejszymi gałązkami. Motyl usiadł na jednej z nich. 

-  Wow. - wykrztusiłem.

Ignorując książkę, podeszłem do drzwi. Nacisnąłem na klamkę i je otworzyłem. Po drugiej stronie zauważyłem tunel, który był ozdobiony pojedynczymi gałązkami. A na końcu tego tunelu zauważyłem jakieś światło.

Przez chwilę stałem i nie wiedziałem czy iść do przodu czy lepiej się wycofać. Nie miałem pojęcia, co jest po drugiej stronie. Przyznam, że się trochę bałem.

Tym razem dasz radę Thomas. Po prostu idź do przodu.

Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Poszłem tym tunelem, zostawiając za sobą drzwi. Coraz bardziej się od nich oddalałem, aż w końcu doszedłem do końca tunelu.

To co widziałem po drugiej stronie, zaparło mi dech w piersi.

Jak tu jest pięknie.

Magiczne drzwi /Dylmas Waar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu