Prolog

1K 56 40
                                    

Mrożący krew w żyłach krzyk odbijał się echem od nagich ścian, przy którego akompaniamencie wyginało się ludzkie ciało. Złowrogie cienie pełzały po sali. Mosiężny świecznik, zwisający na długim łańcuchu z sufitu, oświetlał niewielkie zbiorowisko. Na zimnej, kamiennej posadce leżała młoda kobieta w ciemnoczerwonym, zniszczonym płaszczu, a wokół niej stało sześciu ludzi. Pięć z nich miało na sobie czarne szaty, kaptury i maski. Tylko jedna osoba była na tyle odważna, by pokazać twarz. I to właśnie ona zadawała najwięcej bólu.

— Gadaj! — wrzeszczała kobieta, potrząsając głową, wskutek czego burza ciemnych, kręconych włosów wiła się wokół jej twarzy niczym węże. — Crucio!

Wręcz nieludzki wrzask rozniósł się echem. Nikt nie zareagował.

Kiedy klątwa minęła, dziewczyna w czerwonym płaszczu uniosła głowę i wypluła krew, która miała identyczny odcień co jej rozmazana na ustach szminka. Z bólu przygryzła sobie język. Była nawet gotowa go odgryźć, aby nie zdradzić tajemnic Zakonu Feniksa. Usiadła powoli, wciąż drżąc z powodu wyczerpania i rzucanych na nią zaklęć. Z trudem łapała powietrze, ale mimo to dumnie popatrzyła załzawionymi oczami w kolorze ognistej whisky na swoją oprawczynie.

Bellatriks Lestrange była zagorzałą zwolenniczką Lorda Voldemorta i w przeciwieństwie do innych nie kryła się ze swoją miłością do czarnej magii oraz okrucieństwa. Kiedy ktoś wpadał w jej ręce, była gotowa torturować go aż wyda ostatnie tchnienie. Tak miało być i tym razem.

Śmierciożerczyni ze wstrętem patrzyła na śniadą twarz kobiety, siedzącej u jej stóp. Napawał ją odrazą każdy kosmyk czarnych włosów, spiętych w koński ogon i każdy ślad łez, których zdrajczyni czystej krwi nie była w stanie powstrzymać. A w szczególności nie mogła znieść widoku wystających kości policzkowych, bardzo charakterystycznych dla rodu Rosierów, które i ona posiadała. Bellatrix ujęła swoją ofiarę pod brodę i zatopiła paznokcie w jej skórze.

— Spójrz tylko na siebie — wysyczała. — Dorcas Meadowes, czystokrwista czarownica, w której żyłach płynie krew szlachetnych Rosierów, leży tutaj i jęczy z bólu. Żałosne.

— I tak wyglądam lepiej niż ty — odpowiedziała buntowniczo dziewczyna.

Zaraz dał się usłyszeć głośny trzask. To dłoń Lestrange wymierzyła siarczysty policzek Meadowes.

— Gadaj, ty plugawa, nędzna... Skąd wiedzieliście, gdzie przetrzymywaliśmy Pottera?! Kto wam to powiedział?!

Dorcas zacisnęła usta, nie zważając na pulsujący ból w policzku, który po licznych klątwach i tak był prawie nieodczuwalny, spojrzała w czarne, pełne szaleństwa oczy Śmierciożerczyni.

— Najwyraźniej macie zdrajcę w szeregach — stwierdziła i ukryła cały swój strach za złośliwym uśmiechem.

— Crucio! — wrzasnęła Bellatrix, celując różdżką w ofiarę. — CRUCIO!

Młoda kobieta miała wrażenie, że tysiące niewidzialnych sztyletów dźgało jej ciało, a w żyłach zaczął krążyć ogień. Jedyne, o czym była w stanie myśleć to śmierć. Zagryzła wargi aż do krwi, by ust nie opuściło błaganie o litość.

— Crucio! Gadaj, kto zdradził!

— Bello. — Po pomieszczeniu rozległ się cichy, prawie syczący głos, który mimo wrzasków, był zaskakująco dobrze słyszalny.

Pomimo niewyobrażalnego bólu Dorcas natychmiast zorientowała się, do kogo należał ten głos. Z trudem uniosła głowę i zobaczyła, że Śmierciożercy się rozstąpili. Do tej pory nie miała pojęcia, że On tu był. Dziewczyna najpierw dostrzegła jego bose stopy oraz skraj czarnej, zwiewnej szaty, a później zobaczyła trupiobladą twarz i przekrwione oczy.

— Taka dzielna — wyszeptał. — Taka lojalna. To wzruszające. Szkoda przelewać tak czystą krew. Mogłabyś mi się bardzo przydać.

Meadowes w milczeniu spuściła wzrok. Szaleństwo Bellatrix to było jedno, ale przebywanie w towarzystwie Voldemorta to co innego. Sam jego nienaturalny wygląd był przerażający.

— Nie chcesz współpracować? — dopytywał, a w jego głosie zabrzmiała groźna nuta.

Cisza aż dzwoniła w uszach. Wydawało się, że każdy wstrzymał oddech. Nikt nie odważył się nawet drgnąć.

— Jaka szkoda.

Dorcas dostrzegła jak Voldemort zacisnął swoje długie palce na różdżce. Przymknęła powieki. Była pewna, że zaraz salę rozświetli zielony błysk, a ona padnie martwa.

To za chwilę się stanie — myślała. — Już za moment.

Nie liczyła na ratunek Zakonu Feniksa. Wiedziała, że nawet jeśli wpadną na jej trop, będzie już za późno. Jedyne czego żałowała to kłótni z Syriuszem i tego, że nie zdążyli sobie wszystkiego wyjaśnić.

Dziewczyna nie czuła się gotowa na spotkanie ze śmiercią. Jednak śmierć nigdy nie miała w zwyczaju pytać, czy było się na nią gotowym. Po prostu przychodziła.

— Mój Panie. — Czyjś niski głos niespodziewanie rozbrzmiał, wzbudzając szepty pozostałych Śmierciożerców.

— Jak śmiesz! — uniosła się Lestrange.

Meadowes odważyła się spojrzeć na zamaskowaną postać, która obecnie pochylała głowę, jakby czekając na jakiś gest ze strony swojego Mistrza.

— Spokojnie, Bello — odezwał się Czarny Pan. — Chętnie posłucham, co ma mi do powiedzenia mój wierny sługa.

Voldemort podszedł do śmiałka, który miał czelność się odezwać. Dorcas chętnie, by posłuchała, co miał on do powiedzenia, ale ku niej zaczął pełznąć wielki wąż, sycząc przy tym głośno. Dziewczyna, wciąż siedząc, zaczęła się cofać. Bestia już otwierała szczękę, pokazując wielkie kły.

— Spokojnie, Nagini. To jeszcze nie czas na kolację — odrzekł Czarny Pan, a gad niechętnie zrezygnował z posiłku.

Młoda kobieta odetchnęła z ulgą, ale zaraz została poderwana do góry przez zaklęcie. Niepewnie stanęła na nogach, wciąż odczuwając skutki wielokrotnie rzucanego Cruciatusa. Voldemort wyciągnął różdżkę w jej stronę. Ostatnie co pamiętała to przerażające oczy z przekrwionymi białkami.

Obliviate || Syriusz BlackWhere stories live. Discover now