Akt II Scena I

23 6 0
                                    

Zefindi przemierza las. Wspomina rozmowę z Ellineą. Zapuszczając się coraz głębiej trafia do Olsu.

ZEFINDI

Cóż znaczy szkaradą,

gdy oblicze jej niby z marzeń?

Jak pojąć tak sprzeczne,

odrębne od wrażeń?

Wprawdzie jej skóra,

niby z porcelany,

złoty włos rodem z pola,

niczym kłos zerwany.

Siada pod jedną z olch zamyślony. Słońce powoli zachodzi. Nadchodzi zmierzch.

Ach powiedzcie mi,

odwieczne promienie słońca,

które dzielicie dzień,

na fazy początku i końca.

Szepnijcie, kierunek wskażcie,

poprowadźcie ku drodze,

gdzie spotkam niejakiego Olszyna

wspomnianego srodze.

Olcha o którą się opiera niejako porusza pieniem. Zefindi podskakuje.

OLCHA

Cicho o panie,

nie podnoś tu głosu,

wszak wielu nas słyszy,

z ziemi, kosmosu.

Nie jesteśmy sami,

czasu niewiele,

usłuchaj póki Olszyn,

wyprawia wesele.

Zefindi jeszcze bardziej zdezorientowany nie umie dobyć z siebie słowa. Gałęzie przysuwają się ku niemu i otaczają liśćmi. Olcha szepcze.

OLCHA

Nie myśl, iż wiele tajemnicy uronię,

wszak pozostaję w Olszyna stronie.

Tylko radą ci służę, gdyżm nieruchomy,

sam mój pogląd w sprawie dosyć znikomy.

Ols wielki, dziki, ciemny,

pełen od mar.

W nim króluje Olszyn,

on w dłoniach dzierży czar.

Strzeż się Olszyna,

jeśli los ci miły,

nie na toś na świat przyszedł,

by panny łzy roniły.

Jeśli tu zostaniesz,

porzucisz dążenia,

skończysz jak wszystkie,

tutejsze stworzenia.

Sam byłem młodzieńcem,

z imienia i z człeka,

tym co świat przemierza,

marzy, czy na miłość czeka.

Zapuściwszy się raz,

sam sobie nałożyłem kajdany,

ucisk dla ducha i ciała,

wykwintny, czeladny.

Zły Olszyn skusiwszy

życiem odmiennym,

spowił mi dłonie, nogi,

ogłosił służebnym.

Latami tu wzrastam,

ballady na cześć Olszyna prawię,

spotkało mnie okrutne,

długo tu zabawię.

O takim bohaterze,

jeszcze nikt nie słyszał,

co by schwytał Olszyna,

na karku mu dyszał.

Rusałki płaczą,

cały las darmo wyczekuje,

aż ktoś się postawi

i nas odczaruje.

Lecz jak się ma stawić,

mu człowiek zwyczajny,

uciekaj póki możesz,

chłopcze zniszczalny.

Olszyn nie poskąpi

ci swojego czaru.

Obieca pragnienia,

odpędzić gorycze żalu.

Nie bacz na nas,

nam już nie widzi się ratunku,

bierz nogi za pas,

zaraz koniec Olszyna poczęstunku.

Gałęzie odpychają Zefindiego. Ten upada na ziemię. Mierzy wzrokiem drzewo, pokręciwszy głową nie zawraca. Brnie dalej w ols.

Królestwo OlszynaWhere stories live. Discover now