Rozdział 10

992 48 14
                                    

Nie miałam pojęcia, gdzie podziała się ta garść nienawiści, którą codziennie ktoś na nas wysypywał.

Niezwykle lubię moment, gdy rano zamiast deszczu budzą mnie ciepłe promienie słońca. Wtedy od razu na twarz wkrada się wielki uśmiech. Tak właśnie powitał mnie dzisiejszy dzień. Jeszcze do niedawna brzmiało to, jak marzenie, a teraz stało się rzeczywistością. Dla tych chwil opłacało się czekać cały rok.
Dzisiaj nie obudził mnie już żaden hałas, wywołany przez Blacka, lecz to mój zegar biologiczny dał o sobie znać. Podczas roku szkolnego bardzo często byłam zmuszana do otwierania oczu wcześnie rano, co niemalże nigdy nie szło po mojej myśli. Więc teraz robię to już automatycznie. Nawet wtedy, gdy nie muszę. Nie jestem z tego powodu zadowolona, bo najnormalniej w świecie wolałabym dłużej pospać.
Po obudzeniu się musi minąć chwila, zanim moje myśli się uporządkują i inteligencja naładuje z powrotem. O tej porze nie mogę przykładowo zrozumieć, że godzina szósta nie jest dziesiątą. Wszystko mi się plącze jak kłębek nitki. Gdybym miała teraz pisać sprawdzian z matematyki, jestem pewna, że ocena nie byłaby zadowalająca.

Westchnęłam i zamknęłam oczy, rozciągając kąciki swoich ust. Spojrzałam w stronę okna, przez które do pokoju zaglądało niebo, pomalowane na lekki odcień niebieskiego, z kilkoma białymi obłoczkami w różnych kształtach, które zawsze pobudzają moją wyobraźnię. Wyglądało to tak niezwykle zachęcająco, że gdyby nie moje lenistwo, od razu wyszłabym na dwór i położyła się na trawce, by móc obserwować chmurki, wolno pływające po niebie. Ja jednak najpierw przeciągnęłam się, a po chwili podniosłam do pozycji siedzącej. Przetarłam twarz dłońmi i obróciłam się w stronę podłogi, by położyć na niej stopy. Wstałam i ziewając, ruszyłam w stronę okna, z zamiarem otworzenia go. Po wykonaniu tej czynności, od razu uderzyła we mnie masa rześkiego powietrza, całkowicie spędzająca sen z powiek. Dopiero w tym momencie moja pamięć wróciła do pracy. Usiadła przy biurku i zaczęła przeglądać stosy kartek z dnia wczorajszego. Gdy natrafiła na zdanie "Adrian Black zdejmuje zardzewiałą zbroję", niemal od razu zaczęłam się śmiać. Mój głos jest jednak nieco bardziej donośny, niż mi się wydaje. Nie chciałam wszystkich obudzić, więc postanowiłam się uciszyć.

Szybkim krokiem powędrowałam w stronę mojego nowego celu, jakim był pokój Blacka. Chciałam zobaczyć i upewnić się, że chłopak, o którym przed chwilą przypomniała mi pamięć, nie jest już tym samym zimnym człowiekiem, ignorującym i poniżającym mnie przez kilka ostatnich lat. Ba, przez kilkanaście ostatnich lat.
Gdy moja dłoń nacisnęła klamkę i otworzyła wejście do jamy smoka, spotkało mnie jednak ogromne rozczarowanie. W środku nie było żywej duszy, a co za tym idzie - oczywiście Adriana. Westchnęłam lekko, jeszcze raz sprawdzając, czy nie schował się czasem pod łóżko, co było totalnie bez sensu. Po prostu zastanawiał mnie fakt, dlaczego nie ma go w pokoju o tej godzinie. W zasadzie nie znam jego porannej rutyny i pory, o której wstaje. Jeżeli byliśmy zmuszeni do spania w jednym budynku, to była to zazwyczaj jedna czy dwie noce. No najwyżej trzy. Zawsze kończyły się naszą kłótnią, co nie tylko dla nas, ale i dla naszych rodzin w końcu zaczęło być standardem. Rodzice muszą przeżywać ostatnimi czasy wielki szok, bo o dziwo nikt jeszcze nie ucierpiał, co było naprawdę mało prawdopodobne. Ja również zastanawiałam się, dlaczego jeszcze stąpam po tej ziemi.
Przybita i pogrążona w myślach, z zamiarem sprawdzenia godziny, bo dopiero teraz zorientowałam się, że nie wiem, która jest, podążyłam w drogę powrotną do mojego pokoju, oddalonego od drzwi o jakieś sto pięćdziesiąt centymetrów. Nie, jeden i pół metra zdecydowanie lepiej brzmi.
Gdy znów usiadłam na swoim łóżku, a dokładniej na ładnie pachnącej, białej kołdrze, zaczęłam się obawiać, że lada chwila ten miły chłopak zniknie w kłębach dymu i wszystko okaże się tylko niemożliwym do spełnienia snem. A taka sytuacja była po jego wczorajszych słowach całkiem prawdopodobna.
Oparłam się o ścianę, zastanawiając się, co pożytecznego mogłabym zrobić. W miarę rozsądne wydawało się zadzwonienie do Kelly, jednak robiąc to, musiałabym się liczyć z lawiną pytań, jaka wyleci z ust dziewczyny. Postanowiłam jednak zaakceptować wszelkie konsekwencje i zmierzyłam wzrokiem telefon, leżący teraz na biurku. Zabrałam go i swoje kroki skierowałam w stronę głównych drzwi. Zaopatrzyłam się w różowe kapcie i wyszłam na dwór. Na całym ciele poczułam świeże powietrze, łaskoczące mnie po twarzy. Minutę później posąg, którym chwilowo się stałam, znów ożył i przeszedł na podwórko, od razu zmierzając w stronę huśtawki, która swoją drogą już mi się spodobała. Usiadłam na niej i odpychając się nogami, wybrałam numer przyjaciółki.

Wrogowie na pół etatuWhere stories live. Discover now